Skip to content Skip to footer

Domosławski Artur – Narodowość – antykomunista

Tytuł: Narodowość – antykomunista

Autor: Domosławski Artur

Wydawca: „Gazeta Wyborcza” nr 281 z 1-2.12.2001

Rok: 2001

Opis:

Narodowość – antykomunista

Gdyby ktoś napisał – na przykład w „Gazecie Wyborczej”, „El Pais” czy „New York Timesie” – że Jan Paweł II, kardynał Stefan Wyszyński bądź Lech Wałęsa nie dążyli do obalenia komunizmu, lecz tylko do jego naprawy, okrzyczano by go w polskiej prasie prawicowej zdrajcą albo nieukiem. Gdyby zaś napisał, że dowództwo Armii Krajowej to kolaboranci ZSRR i reżimu komunistycznego, nazwano by go obrazoburcą i idiotą. Nie podawano by mu nawet ręki. Jacek Trznadel krzyczałby o nowej hańbie domowej, Kazimierz Orłoś – o zamazywaniu granic między dobrem i złem, zaś abp Życiński udzieliłby wywiadu o przerażającej niezdolności rozumienia dramatów historii.

No to spróbujmy: „Ruch »Solidarności« w PRL nie był nigdy dążącym do obalenia komunizmu, lecz do ulepszenia go. Poprawienia zarówno warunków ekonomicznych, jak i społecznych. »Więcej chleba i wolności!«. Był w tym konsekwentny. Zgodził się na dominującą rolę partii komunistycznej, byle w jej polskokatolickim wydaniu… W tym swoim dążeniu do »Porozumienia Narodowego« znalazł też pełne poparcie ze strony Kościoła, od prymasa Wyszyńskiego począwszy, na papieżu Janie Pawle II skończywszy. I tu rozwarła się dziedzina niekonsekwencji, a częściowe zakłamanie w słowach i hasłach, gestach i komentarzach, przymykanie oczu na rzeczywistość. Bo: »porozumienie narodowe« z kim?…”.

Albo na przykład tak.: „Na ukształtowanie nastrojów w kraju i kierunek myśli narodowej [po roku 1945] AK wywarła wpływ decydujący. Wynikał on już z poprzedniej jednokierunkowej racji, którą dostrzegano nie w przeciwstawieniu bolszewikom, lecz w dobijaniu z nimi razem okupanta poprzedniego [Niemców], który opuszczał terytorium Polski. Tylko w ten sposób mogła powstać ta ideologiczna »baza«, na której komuniści rozbudowali swój dogmat o »wyzwoleniu Polski«”.

Może jeszcze na deser: „Jak już wspominaliśmy, znaczna część przywódców podziemia i AK włączyła się w nurt kapitulacji i dalszej współpracy z komunizmem. Nic przeszkodziło to jednak niektórym z nich zająć później, na emigracji, ponownie kierownicze pod względem politycznym, a sztandarowe nieomal pod względem narodowym, stanowiska”.

Jeśli dodamy, że autor tych fraz miał w sobie niemało z wolnomyśliciela i kosmopolity, tym trudniej uwierzyć, że dla części środowisk prawicowych w Polsce stał się w ostatnich latach „świętym”. A przecież ostrożna nawet krytyka postawy czy duchowego przesłania Jana Pawła II spotyka się z polemiczną furią biskupów i prawicowych piór. Odpowiedzią na wątpliwości co do niektórych wyborów intelektualnych i politycznych kardynała Wyszyńskiego są zazwyczaj zarzuty o niezrozumienie (w najlepszym wypadku), a częściej – oskarżenia o złą wolę. O krytyce AK lepiej nie wspominać – od razu padają kalumnie: brak patriotyzmu, nieprzyzwoitość, zdrada.

Józef Mackiewicz dokonał po śmierci czegoś, co nikomu innemu nie udało się nawet w setnej części. Okładając Armię Krajową, „Solidarność”, a nawet szczypiąc Jana Pawła II, zasłużył u niektórych środowisk polskiej prawicy nie tylko na tolerancję, ale także na najwyższy podziw i cześć. W ubiegłym roku ustanowiono nagrodę literacką jego imienia, pierwsze jej rozdanie nastąpi w przyszłym roku, w Święto Niepodległości. Jednym z kryteriów, które spełniać musi nagrodzone dzieło, jest „dążenie do prawdy, nawet wbrew niesprzyjającym okolicznościom”. Podpisali je członkowie jury, znani pisarze, krytycy, publicyści, m.in.: Tomasz Burek, Ryszard Legutko, Stanisław Michalkiewicz, Andrzej Nowak, Marek Nowakowski, Włodzimierz Odojewski, Kazimierz Orłoś, Jacek Trznadel i Rafał Ziemkiewicz.

Nie uważam, by coś hańbiącego czy niestosownego było w polemice z tradycją AK-owską, postawami Kościoła, Papieżem czy spuścizną „Solidarności”. Rzecz w tym, że akurat środowiska, które wynoszą Mackiewicza na ołtarze, nie są specjalnie znane z takich dociekań. Zazwyczaj przedstawiają ich autorów jako łajdaków i lewaków. Dlaczego na tak wyszukane epitety nie zasłużył Józef Mackiewicz? A nawet przeciwnie – dlaczego zasłużył na prawicową chwałę?

Z pisarza drwal

Dla niewtajemniczonych – encyklopedyczna nota biograficzna:

Urodzony w Sankt Petersburgu w 1902 r. Rodzina – zubożała szlachta z tradycjami powstańczymi. Dzieciństwo i młodość w Wilnie, elitarne gimnazjum rosyjskie, potem polskie. Jako 17-latek zaciąga się na ochotnika w wojnie polsko-bolszewickiej (opisze ją po latach w powieści „Lewa wolna”). Potem studia filozoficzne w Warszawie i matematyczno-przyrodnicze w Wilnie. Praca w konserwatywnym, sympatyzującym z piłsudczykami „Słowie”, kierowanym przez brata Stanisława (Ca-ta). Podróże dziennikarskie po wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. W swoich reportażach pokazuje czar i magię ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego; jego duchowym obywatelem zostanie do końca życia. Opisuje konflikty społeczne, religijne, polityczne na kresach. W sporach lokalnych mniejszości z bezduszną administracją polską sympatyzuje z miejscowymi. Z tych podróży zrodzi się tom reportaży „Bunt rojstów”, nagrodzony przez „Wiadomości Literackie”.

W artykułach ogłaszanych krótko przed wojną Mackiewicz bije na alarm przed obydwoma totalizmami – brunatnym i czerwonym. Po zajęciu ziem wschodnich przez Sowietów, którzy po wycofaniu się oddali pole Litwinom, współpracuje z władzami litewskimi. Wydaje legalną „Gazetę Codzienną”. Przyświeca mu tzw. idea krajowa, antynacjonalistyczna utopia, w której spełnić się miało przyjazne współżycie Polaków, Litwinów, Białorusinów na terenach dawnego Księstwa. W „Kraju” wszystkie kultury, języki, religie miały mieć równe prawo obywatelstwa. Dla większości polskich środowisk Wilna i okolic postawa Mackiewicza równała się kolaboracji z „litewskim okupantem”, ergo: zdradzie. Nastawienia tego nie zmieni sprzeciw Mackiewicza wobec całkowitego podporządkowania się litewskiej administracji; sprzeciw ten pozbawi go prawa do wydawania pisma. (Nieco później podziemna prasa AK-owska okrzyknie go „serdecznym przyjacielem litewskich okupantów” i „ideologiem lokajskiego ruchu prolitewskiego”).

W 1940 r. na Litwę wkraczają Sowieci. Mackiewicz jest świadkiem wywózek i doświadcza życia pod czujnym okiem NKWD. Trafia na przesłuchanie, ale nie zostaje wysłany na białe niedźwiedzie. Bezpieka puszcza go, co budzi podejrzenia o podpisanie „lojalki” czy wręcz zgody na współpracę z okupantem. Mackiewicz zaszywa się w małej miejscowości Czarny Bór, gdzie pracuje jako drwal.

W czerwcu 1941 r. Sowietów przepędzają Niemcy. Mackiewicz może teraz porównać okupację brunatną i czerwoną. Zaczyna pisać do niemieckiej gadzinówki wydawanej po polsku, czym znów naraża się na zarzut kolaboracji i zdrady głównej. Władze Polskiego Państwa Podziemnego wydają nań wyrok śmierci, który jednak nie zostaje wykonany. Wkrótce, na zaproszenie Niemców – tym razem ponoć za zgodą podziemia, choć nie jest to pewne – Mackiewicz jedzie do Katynia oglądać otwarte mogiły wymordowanych przez NKWD polskich oficerów. O tym, co zobaczył, opowiada w wywiadzie dla „Gońca”, czym ponownie naraża się na oskarżenia.

Po klęskach wojsk Hitlera na froncie wschodnim, chcąc uniknąć ponownej okupacji sowieckiej, ucieka do Warszawy. Jest wiosna 1944 r. Mackiewicz wydaje efemeryczne pisemko „Alarm”, w którym ostrzega przed nadciągającą okupacją sowiecką. („Strzelanie do agentów gestapo to akt samoobrony koniecznej. Wysadzanie pociągów z amunicją przeznaczoną do walki z bolszewikami to świadectwo niedojrzałości politycznej”.). Powstanie w Warszawie uważa za ponury nonsens. Potem Kraków, ucieczka przez Pragę do Wiednia, Mediolan, Londyn i od 1954 r. – Monachium, gdzie będzie mieszkał do końca życia.

Tam rodzi się Mackiewicz – pisarz i publicysta, który przejdzie do historii polskiej literatury i emigracji. Skłócony ze wszystkimi – niemal całym wychodźstwem, opozycją w kraju, hierarchią kościelną i laikatem katolickim – umiera w 1985 r.

Kwestionariusz osobisty sporządzony przez samego pisarza jest znacznie krótszy, choć niemało mówiący, kim był i jakim chciał, aby go widziano. Na jakiejś konferencji polsko-niemiecko-amerykańskiej przedstawił się tak:

zawód – pisarz
narodowość – antykomunista
przekonania – kontrrewolucjonista
kraj pochodzenia – Europa Wschodnia.

W deklaracji tej zawiera się, jak sądzę, klucz do Józefa Mackiewicza. A po części też pewnie do głów jego wyznawców.

Do Niemców strzelamy, Sowietom wpełzamy w d…

„ – …pod Niemcem czy chociażby pod tym samym Ruskiem dawniej… A! To była inna sprawa. A za bolszewika to swój człowiek przestaje być swoim… I licho wie, dlaczego tak wychodzi?
– A żeby na przykład nie dawać się?
– Jak nie dawać się?
– No, powiedzmy, dawniej strajkowali ludzie…
– Ach, też pan jak dziecko! – przerwał Franciszek. Któż to może poradzić! Zniszczą, zadepczą każdego, ani obejrzy się.
– No, dobrze – upierał się Paweł – ale dlaczego w takim razie koniecznie przytakiwać? Jak na przykład na tym wiecu. Wszyscy jak jeden człowiek »Hurra!«.
– Widzisz pan, a ja to rozumiem. Inaczej i być nie może. Bo straszna teraz siła ludziom dana. Takiej siły wprzódy nikt a nikt nie miał. A dziś każdy, i ludzie sami tej siły przelękli się.
– Co za siła?
– A ta siła i jest, że każdy jeden, kto tylko zechce, może drugiego zgubić. Nie trzeba, jak kiedyś bywało, nożem czy zza węgła albo i w lesie jakim strzelić. Dziś słowem jednym można zgubić. Poszedł z donosem, powiedział co na drugiego i tamten człowiek przepadł.”

W tym krótkim dialogu z powieści „Droga donikąd” zawiera się jedno z najważniejszych doświadczeń sowieckiej okupacji Wileńszczyzny w latach 1940-41. Zaciążyło ono nad całą twórczością i publiczną biografią pisarza. Doświadczenie to miało wymiar nie tylko polityczny. Komunizm sowiecki rozrywał najbardziej podstawowe więzi między ludźmi. W tym pisarz upatrywał prawdy o naturze systemu.

To samo doświadczenie bohater drugiej części powieści („Nie trzeba głośno mówić”) sformułuje bardziej publicystycznie i dosadnie: „Fałszujemy rzeczywistość, stawiając niekiedy znak równania między okupacją niemiecką i sowiecką. Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do nas strzelają, a Sowieci biorą gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom wpełzamy w dupę. To nie jest więc żadna analogia, lecz odwrotność”.

Antykomunizm stanie się „narodowością” Mackiewicza, najważniejszym składnikiem jego pisarskiej tożsamości. Najpewniej „gówno”, jakie obserwował pod rządami NKWD na Wileńszczyźnie, popchnęło go do napisania kilku artykułów, z powodu których nie miał spokoju do końca życia. I które postawiły jego namiętny antykomunizm w bardzo podejrzanym świetle.

Przeciw ZSRR, choćby z Hitlerem

„Jakiż ratunek? Jakież wyjście z sytuacji? Jedno tylko: Sowiety należy rozbić, zanim zakończy się wojna. Zanim z tą wojną nie ruszą same na Europę. (…) Któż miał tego dzieła dokonać? W sytuacji z roku 1941, czyli ostatecznego terminu dla ratowania Europy przez zarazą bolszewicką – mogły tego dokonać tylko i wyłącznie Niemcy. O to się chyba absolutnie nikt spierać nie będzie. A fakt, że tego dokonały, ośmieliłbym się policzyć im nie jako zasługę wobec świata kulturalnego, lecz jako spełnienie świętej misji”.

Artykuł „To dopiero byłaby klęska…” ukazał się latem 1941 r. w niemieckiej gadzinówce „Goniec Codzienny”. Miesiąc wcześniej Niemcy napadły na ZSRR; rząd polski na emigracji podpisywał właśnie polsko-sowiecki układ, na mocy którego zwolnieni z łagrów oficerowie, żołnierze i cywile mieli utworzyć polskie wojsko na terenach ZSRR; Mackiewicz tymczasem na łamach hitlerowskiej prasy prowadzi antysowiecką i antybrytyjską agitkę., lokując nadzieje w zwycięstwie Hitlera nad Stalinem, nazywając je nawet „świętą misją”.

„A jakże wobec tego faktu [stawienia czoła bolszewickiej zarazie] obowiązującego kulturalną Europę zachowała się Anglia?” – pyta dalej Mackiewicz. „Anglia dla własnych celów stanęła po przeciwnej stronie, zawarła z bolszewikami sojusz. Przez to pogłębiła tylko poprzednie nieszczęście, które pozwoliłem sobie nazwać powyżej nieszczęściem XX wieku. (…) Dlatego jestem bardzo, ale to bardzo głęboko przekonany, że w sytuacji z roku 1941 zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie dotychczasowe na przestrzeni dziejów”. W innych artykułach Mackicwicz opisywał przesłuchania w sowieckim NKWD.

Po latach bohaterowie antyhitlerowskiego podziemia tak będą to komentowali:

„Tym, którzy nie przeżyli okupacji niemieckiej w Polsce, trudno dziś zrozumieć, czym była dla nas prasa gadzinowa, lżąca wszystko, co było nam drogie” (Jan Nowak-Jeziorański).

„Józef Mackiewicz stał się współpracownikiem »Gońca Codziennego«, i to wybitnym, gdyż pisywał również dla tego pisma artykuły redakcyjne. A »Goniec« nie tylko propagował niemieckie cele wojenne i polityczne, ale drwił także z rządu polskiego w Londynie i polskich nadziei na odzyskanie niepodległości. (…) Co do ludności żydowskiej, to jeden z artykułów [ale nie Józefa Mackiewicza – red.] kończył się zdaniem, że Żyda nawet powalonego na ziemię trzeba rozdeptać jak padalca” (Stefan Korboński, szef podziemnego Kierownictwa Walki Cywilnej).

„Działalność publicystyczna Józefa Mackiewicza była sprzeczna z obowiązkiem obywatelskim. Działalność jego podczas okupacji niemieckiej naruszała normy wydane przez władze Polski Podziemnej, które współpracę z urzędami propagandy niemieckiej na odcinku prasy, a więc na odcinku politycznym, określały jako współdziałanie z wrogiem” (Tadeusz Pełczyński, szef sztabu AK).

Wiele szczegółów biografii Mackiewicza z czasów okupacji niemieckiej nadal okrywa tajemnica. Samemu ustaleniu faktów i ich objaśnieniu Włodzimierz Bolecki poświęcił blisko 300-stronicową książkę, a i tak wiele zdarzeń i związków między nimi ciągle ma status hipotezy. Wciąż nie jest jasne, na przykład,

czy Mackiewicz był li tylko współpracownikiem „Gońca”, jego współredaktorem, czy może też współwłaścicielem. Nie wiadomo, czy miał kontakty z władzami okupacyjnymi, a jeśli tak, to jaki miały charakter; dlaczego współpraca pisarza z gadzinówką urwała się jesienią 1941 r.; w jakich okolicznościach sąd Polskiego Państwa Podziemnego wydał wyrok śmierci „za zdradę główną”; dlaczego stało się to w połowie 1942 r. lub na przełomie 1943 r. (nawet data nie jest pewna), skoro w tym czasie Mackiewicz od dłuższego czasu nie publikował w „Gońcu”; wreszcie – nie wiemy, dlaczego dowódca wileńskiej AK płk Aleksander „Wilk” Krzyżanowski wstrzymał egzekucję Mackiewicza, skoro w marcu 1943 r. akowcy wykonali wyrok na redaktora „Gońca” Czesława Ancerewicza. Stefan Korboński, szef cywilnego podziemia, twierdzi, że Mackiewicz przeżył „z uwagi na interwencję i naciski z różnych stron na płk. Krzyżanowskicgo, by wykonanie wyroku odłożyć do końca wojny i dać Józefowi Mackiewiczowi w międzyczasie możność rehabilitacji”. Ale czyje naciski? Z jakiego powodu?

Jakimi pobudkami kierował się Mackiewicz, publikując w gadzinowej prasie, której bojkot nakazywały władze Polski Walczącej? Odpowiedź nasuwa się sama – po przeżyciach okupacji sowieckiej uważał zagrożenie komunizmem za coś gorszego od najazdu niemieckiego. Pogląd ten zaowocuje powojennymi atakami na przywódców państwa podziemnego: „Wyłamywałem się spod dyscypliny narzuconej przez władze podziemne, ale dumny jestem i szczycę się tym, że dyscyplinie politycznej tych autorytetów nie uległem”. Polityków i wojskowych obciążał odpowiedzialnością za „moralne rozbrojenie [Polaków] wobec najeźdźcy sowieckiego”. Zarzut ten będzie powtarzał przez dziesięciolecia, co przysporzy mu zastępów wrogów wśród poakowskiej emigracji. Zarazem pisał: „Znaleźli się oszczercy, którzy zarzucali mi współpracę z propagandą niemiecką”. Czyli – we własnym mniemaniu – współpracy z najeźdźcą nigdy nie podjął.

Ataki na siebie, jeszcze te z czasów wojny, uważał a to za prowokację agentów sowieckich w wileńskiej AK, a to za porachunki międzyśrodowiskowe z czasów okupacji litewskiej 1939-40. Po latach w podobnym duchu bronił go Czesław Miłosz: „Oskarżenia o kolaborację pochodziły z tych samych kół, które miały z Mackiewiczem na pieńku w okresie 1939-40, czyli szlak już był przetarty. Kiedy nad jednym z najwybitniejszych polskich powieściopisarzy sprawuje się sąd kapturowy, bez prawa obrony, warto chyba zastanowić się, jakie poglądy w swych pismach głosił, jak też, kim byli jego oskarżyciele”.

A jednak Mackiewicz kręcił. „Ja, który nigdy, nigdzie i niczyim kolaborantem nie byłem…” – pisał w jednej z powojennych polemik. Kłopot z obroną tych krętactw ma nawet życzliwy pisarzowi biograf Włodzimierz Bolecki. „Nie ma wątpliwości – pisze Bolecki – że Józef Mackiewicz sam dorzucił do tej lawiny najcięższy głaz oskarżeń. Jego publikacje w »Gońcu Codziennym« w ciągu czterech miesięcy 1941 r. nie były wymysłem jego przeciwników. Były faktem. I jest faktem, że Józef Mackiewicz nigdy się do tych publikacji nie przyznał”.

Faktem jest jeszcze jedno, co przyznaje broniący Mackiewicza Miłosz: w politycznych kalkulacjach z czasów wojny posuwał się ryzykownie daleko. Albowiem w pewnych okolicznościach nie wykluczał współpracy z Niemcami przeciw ZSRR. Gdy w roku 1944 uciekł ze wschodnich kresów do Warszawy, rozważał na serio układy z Hitlerem. By to zrozumieć, spójrzmy na kontekst tych spekulacji.

Wspomina Miłosz: „Ostatnie rozdziały [powieści Mackiewicza] »Nie trzeba głośno mówić« dają miarę różnic aury między Wilnem i Warszawą, tak jak je odczuwał przybyły z Wilna latem 1944 r. Mackiewicz. I obraz Warszawy, zwariowanej, lekkomyślnej, obojętnej na strzelaniny tu i ówdzie, dumnej ze swego bohaterstwa, wesołej, bo blisko zwycięstwo, jest u niego poprawny. Dla Mackiewicza była to beztroska dzieci, które nie chcą wiedzieć, że jeszcze chwila, a nic nie zostanie z ich zabawek, tak jak nic nie zostało w Wilnie. Mackiewicz po przyjeździe do Warszawy wyraził życzenie spotkania się ze mną i Januszem Minkiewiczem. Odbyliśmy długą rozmowę. Z jego strony było to powtarzane na różne sposoby pytanie »jak to jest możliwe?«. Więc teraz, kiedy jasne dla każdego, że Alianci są daleko, nic? Żadnej próby dogadania się, choćby w ostatnim momencie, z przegrywającymi Niemcami skłonnymi już do ustępstw? Teraz przecie można by było wydawać pismo, żeby mówić głośno prawdę o okupacji sowieckiej, tłumioną przez polskie podziemie na usługach Londynu, a pośrednio Moskwy. Słuchaliśmy go z niedowierzaniem, jak się słucha człowieka niespełna rozumu. I wyśmialiśmy go. Powiedzieliśmy mu, że nie ma żadnego rozeznania w tutejszych nastrojach, że nikt by z takim pismem nie współpracował, że kolaborantom (…) nie podaje nikt ręki, a on, gdyby zaczął wydawać pismo, zostałby napiętnowany jako zdrajca. Mackiewicz nic nam nie powiedział o gazetce »Alarm«, której trzy numery podobno wydali wiosną 1944 we dwójkę z żoną. Opowiadając to, nie uważam, że obciążam Mackiewicza, który w tym wypadku oświadczał się za kolaboracją, skąd mogłoby wynikać, że uprawiał ją dawniej. Otóż nie wynika. Był to wówczas człowiek zrozpaczony…”.

Opozycja na służbie reżimu

Poglądy Mackiewicza na komunizm, PRL, Kościół, politykę Watykanu, opozycję demokratyczną i „Solidarność” niezwykle łatwo wykpić. Nawet jego brat Stanisław (Cat) twierdził, że Józef ociera się o polityczne szaleństwo. Spróbujmy jednak lojalnie zrekonstruować jego myślenie i uchwycić specyfikę.

„Każdy rozsądny człowiek wie – pisał Mackiewicz – że się komunizmu inaczej nie obali, jak tylko przez wojnę. Ponieważ wojny nikt nie chce, a komunizmu również nikt nie chce, więc należałoby przyjąć, że dotychczasowa polityka zaprowadziła świat w ślepą uliczkę. Z kolei jednak żaden szanujący się polityk nie zgodzi się przyznać, że prowadzi w ślepą uliczkę. (…) Wydobyto więc z lamusa starą koncepcję »ewolucji komunizmu« i uczepiono się jej dlatego, że byłaby jedyną alternatywą poza wojną”.

Komunizm traktował jako zło absolutne. Zbrodnie, terror, nic więcej. Wszelkie „liberalizacje” uważał za operacje sprytnie zaplanowane i precyzyjnie kontrolowane przez partię. Ich jedynym celem było – jak święcie wierzył – wzmocnienie systemu i przedłużenie mu żywota. Bo przecież komunizm jest niereformowalny. Czy raczej na odwrót – jest nieskończenie reformowalny i przez to właśnie niebezpieczny. Jego nowe maski nie tylko nie zmieniają istoty systemu, lecz coraz lepiej ją skrywają. Czyli w pewnym sensie: im lepiej, tym gorzej. W myśl tego rozumowania za najgorszego tyrana trzeba by uznać Gorbaczowa, gdyż to on najdoskonalej ukrył prawdziwą naturę komunizmu.

Wszelkie „ewolucje” i „odwilże” rozbrajają duchowo i moralnie opór społeczny: po co się buntować, skoro nic jest aż tak źle, skoro można komunizm złagodzić, nadawać mu ludzką twarz? – mieli prawo pytać zniewoleni. Tak rodziła się postawa zwana przez pisarza „polrealizmem”, którą zwalczał namiętnie.

Nie uważał PRL-u za państwo polskie, lecz jedynie „filię międzynarodowego komunizmu”. Twierdził, że Polska znajduje się pod okupacją. A skoro tak, to próby układania się z komunizmem, jakiegoś w nim funkcjonowania (legalnego czy nielegalnego), a nawet konspirację, tyle że niezbrojną, uważał za oszustwo intelektualne, które prowadzi do manipulowania słowami, uzgadniania swych przekonań i strategii z aktualną sytuacją. Wszelkie inicjatywy quasi-opozycyjne, jak „Tygodnik Powszechny”, Koło Poselskie „Znak”, nawet Kościół katolicki, a później KOR i „Solidarność” uważał za zmaganie się z komunizmem na polu wyznaczonym przez komunistów – na ich prawach, wedle ich reguł. A taka walka oznaczała – w jego mniemaniu – zabiegi jedynie o naprawę systemu. Walka na polu wszechmogącego wroga to dobrowolne zaprzęgnięcie się w jego służbę. A więc kolaboracja! Wobec koła Znak z Kisielewskim, Stommą i Mazowieckim Mackiewicz rzuci nawet oskarżenie o agenturalność.

Spójrzmy, dla przykładu, co pisał w 1964 r. o słynnym Liście 34 pisarzy i intelektualistów przeciw cenzurze: „Są to wewnętrzne postulaty grupy ludzi, podtrzymujących notorycznie ustrój komunistyczny w kraju. (…) Biadolenie, że tym ludziom nie daje się pisać w komunistycznej prasie, czy pracować w komunistycznym radio, (…) jest dla mnie nie do przyjęcia. (…) W taki sposób możemy dojść do tego, że będziemy się oburzać, że kogoś wyrzucili z Bezpieki”. Tak właśnie rozumiał PRL.

Nie chodzi nawet o to, że Mackiewicz podejrzewał ludzi opozycji o nikczemne zamiary. „Przeciwnie! – zapewniał – 90 procent biorących udział w takiej opozycji czyni to na pewno w dobrej wierze i z głębokiego przekonania, że tak właśnie czynić wypada i należy”. Tak jednak skonstruował tok swego rozumowania, że wszystkim, którzy w komunizmie trudzili się spiskami – siłą rzeczy – przypadała rola mimowolnych narzędzi systemu, „obiektywnych” jego sprzymierzeńców. Komunizm nie zna bowiem pojęcia opozycji. W komunizmie każda działalność człowieka dzieje się pod czujnym okiem Wielkiego Brata. Jeśli więc system godzi się na istnienie działań przeciw sobie – legalnych, półlegalnych czy nawet nielegalnych – znaczy to, że ta „niby-opozycja” do czegoś mu służy. Np. opozycjonista, który chciał socjalizmu z ludzką twarzą, albo nawet jeśli w ogóle socjalizmu nie chciał, ale spiskował, korzystając z możliwości, jakie reżim stwarzał „na danym etapie”, był wrogiem komunizmu tylko „subiektywnie”. „Obiektywnie” zaś był potrzebnym do czegoś trybikiem w machinie wszechobecnego Zła. W odpowiedniej chwili miał tylko wypełnić służebną wobec systemu powinność. (Czyż to nic czysty leninizm?)

„Obiektywnych” – w pojęciu Mackiewicza – pomocników komunizmu historia Polski znała wielu. Byli nimi i marszałek Piłsudski (bo dogadywał się z bolszewikami przeciwko białej armii, a powinien był odwrotnie), i Armia Krajowa za ,,rozbrojenie moralne” Polaków w obliczu najazdu czerwonej zarazy ze wschodu w 1944 r. Nie wierzył w autentyczność wystąpień Sacharowa w obronie praw człowieka, a w deportacji Sołżenicyna dopatrywał się gry Kremla i tajemnych manipulacji.

Filozofia „obiektywnego” wspierania komunizmu, nawet wbrew „subiektywnym” intencjom, zaprowadziła Mackiewicza do konkluzji, że system ten da się obalić jedynie siłą – przez wojnę. I opowiadał się za nią, nie bacząc na ofiary. „Katastrofa to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej – pisał w »Zwycięstwie prowokacji« – Katastrofa to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego”.

Wątpię, czy szczegółowa polemika z Mackiewiczowską wizją komunizmu ma jeszcze dziś sens. Rozprawiali się z nią w latach 80. na łamach prasy podziemnej m.in. Jerzy Surdykowski (w „Krytyce”) i Piotr Stasiński (w „Res Publice”). „Nie ulega tedy wątpliwości – pisał Stasiński – że Mackiewicz mylił się, po pierwsze, co do niemożliwości ewolucji komunizmu oraz, po drugie, co do identyczności różnych komunizmów pod najważniejszym dlań względem – wolności człowieka. Dziś wyraźniej niż dawniej widać, że niebezowocna była gra opozycji na tę ewolucję i na te różnice”. Polemiki, które ukazałyby przepaść między teorią Mackiewicza a doświadczeniem życia w komunizmie realnym, można mnożyć bez końca.

Teorię komunizmu, którą głosił, o wiele trudniej byłoby wymyślić, gdyby żył w PRL, nie w Monachium. Twierdzę, że nie wymyśliłby jej wcale, a co najmniej radykalnie zweryfikował. My, którzy żyliśmy w PRL, wiemy – niezależnie od wieku i różnych przeżyć – że życie w Polsce takiej, jaka była, w niewielkim stopniu przypominało to, co na okupowanej przez Sowiety Wileńszczyźnie przeżył Mackiewicz. W PRL była bieda, donosy, represje – różne w różnych okresach; ale było też względnie normalne życie, na miarę najweselszego baraku w obozie. Z wiekiem zaś, jak to z wiekiem – nawet komunizmowi próchniały zęby. Aż w końcu wypadły. Bez wojny.

Internacjonalizm antykomunistyczny

Twierdzę, że Mackiewiczowska wizja komunizmu – ta, którą zawarł w publicystyce – jest nieprzydatna do zrozumienia historii systemu, jego źródeł, natury i przeobrażeń. Inaczej z powieściami. Zadziwiające, że ten sam człowiek, który w powieściach w odkrywczy sposób opisywał, jak komunizm „zamienia ludzi w gówno”, jak łamie im kręgosłupy, w publicystyce dawał świadectwo, jak niewiele z komunizmu pojmuje. Widział w nim jedynie kłamstwo, tenor, manipulacje, zbrodnie. Nic dostrzegał żadnej siły ani oferty, która w sposób autentyczny mogła urzekać ludzi w pierwszej połowie XX wieku. Pojedynczego człowieka przenikał na wskroś, na socjologię zdarzeń i zjawisk był ślepy.

Jako prozaik szukał niestereotypowych tematów i nowych ujęć. Znów encyklopedyczny przegląd.

„Kontra”. „Politycznym tematem tej niezwykłej powieści – pisał Bolecki – są dzieje KONTRREWOLUCJI nierosyjskich narodów ZSRR – przede wszystkim Ukraińców. Zniszczyli ją bolszewicy, nie dostrzegł jej Hitler – bo tworzyli ją »podludzie« – a ostatecznie unicestwili alianci w imię sojuszu ze Stalinem”. Jest to historia Kozaków dońskich, którzy walczą z państwem sowieckim najpierw w czasach rewolucji, potem w II wojnie po stronie Hitlera. W tragicznym finale Anglicy wydają Sowietom kozackich żołnierzy, którzy schronili się w ich strefie okupacyjnej. Konstanty Jeleński nazwał te zdarzenia „jedną z najohydniejszych zbrodni ostatniej wojny”.

„Lewa wolna”. Osnuta na wątkach autobiograficznych opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej. W warstwie politycznej – surowa wobec Piłsudskiego, którego Mackiewicz obwinia m.in. o sukces bolszewików w walce z białymi armiami, „sprzedanie” Ukrainy (tak samo jak Polska zostanie „sprzedana” przez aliantów w II wojnie), pogwałcenie umów z Litwą. To nacjonalizm młodych narodów – powiada Mackiewicz – sprawił, że nie umiały zachować solidarności w walce z bolszewizmem.

„Droga donikąd” i „Nie trzeba głośno mówić” – najważniejszy dyptyk pisarza. Epicka opowieść o ludziach z kresów poddanych w latach 40. ciśnieniu dwóch totalizmów; także epopeja o – jak nazwał ją Miłosz – „końcu Wielkiego Księstwa Litewskiego”. W drugim tomie Mackiewicz strąca z pomnika mit polskiego podziemia. Żołnierze AK nie zdobywają tu broni, strzelając do Niemców, lecz ją od nich kupują przez pośredników; sowieccy agenci infiltrują podziemie; wyroki konspiracyjnych sądów na kolaborantów są obciążone pomyłkami (osobiste doświadczenie pisarza?); AK rozbraja moralnie społeczeństwo wobec najazdu Armii Czerwonej.

Czesław Miłosz uważa, że powieści Mackiewicza o II wojnie „są zupełnym wyjątkiem w obfitej polskiej literaturze na ten temat” i że odbiegają od „wzoru patriotycznego”. „Mackiewicz – powiada Miłosz – na ten wzór pozostał mniej czy bardziej obojętny, w czym można się dopatrzyć jego własnej niechęci do obiegowych pojęć i wpływu wielonarodowościowego Wilna. Dwie zasadnicze postawy polskie ścierały się w tym stuleciu ze sobą – niepodległość Polski jako cel wszelkich walk i wysiłków, i poświęcenie tej niepodległości w imię komunistycznego internacjonalizmu. Żadna z nich nie znajduje uznania u Mackiewicza, co więcej, odnosi się on do nich wrogo. Ci, którzy niepodległość odrzucili w imię komunizmu, jak w Wilnie [Henryk] Dembiński czy [Stefan] Jędrychowski, są dla niego nie tyle zdrajcami Polski, ile agentami państwa niosącego nieszczęście ludziom różnych narodów. Natomiast niepodległościowcy – stąd jego negatywna ocena AK – są zaślepieni swoim skoncentrowaniem się na walce z niemieckim zaborcą i nie zdają sobie sprawy z tego, że licząc na zwycięstwo zachodnich Aliantów, przygotowują zwycięstwo tych Aliantów sojusznika, czyli Rosji. Mackiewicz w swoich powieściach i publicystyce występuje jako zwolennik antysowieckiego internacjonalizmu, czyli antykomunistycznej międzynarodówki. Stąd wy-nikają poważne konsekwencje, również artystyczne, bo jego postacie nie są podzielone według kryteriów narodowościowych. Wśród tych, które darzy sympatią, są Polacy, Litwini, Białorusini, Niemcy, biali Rosjanie, uwikłani w różne podziemne ruchy, potencjalni uczestnicy zbiorowego, międzynarodowego oporu wobec systemu”.

W powieściach pisanych z rozmachem godnym Tołstoja był Mackiewicz odkrywcą. Nie powielał i nie lukrował. Nie zadowalały go ustalone raz na zawsze oceny, szukał oryginalnych wątków. Nie krzepił serc, jak Sienkiewicz. Był pisarzem z antypodów „Trylogii”: burzył mity, szarpał rany, mnożył powikłania. Dyptyk o społeczności kresowej z czasów okupacji stawiam w jednym szeregu z innymi książkami rozbijającymi narodowe mity – „Rojstami” Tadeusza Konwickiego, „Do piachu” Tadeusza Różewicza.

Jednak te same wątki wtłoczone w publicystykę trąciły brakiem wyczucia, wręcz brednią. Działo się tak, gdy jednostkową obserwację Mackiewicz zamieniał w polityczną analizę czy – nie daj Bóg! -jakiś program; gdy z obserwacji człowieka złamanego przez system, co w powieści bywało przenikliwe, dedukował publicystyczne uogólnienia, np. o wszechobecności komunistycznego szpicla. Można rzec, że to niedziwne – jeden ma słuch muzyczny, drugi ma dar plastyczny. Jednego z talentów Mackiewicz z pewnością nie posiadał.

„Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista – uważa życzliwy pisarzowi Miłosz. – Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według znanego wzoru wietrzenia wszędzie agentur, nawet w Watykanie. Toteż układając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjowaniem, a nawet wariactwem za stałość swoich poglądów”.

Na szczęście nie był politykiem.

Z dala od bogoojczyźnianego banału

„Hitler też był antykomunistą – odpowiadał na ideowe samookreślenie Mackiewicza Jan Nowak-Jeziorański. – Mnie osobiście takie samookreślenie nie wystarczało”. Mam wrażenie, że dzisiejszym wyznawcom Mackiewiczowskiego antykomunizmu właśnie antykomunizm pisarza starcza za twórczość. Bo czym innym jeśli nie antykomunizmem wytłumaczyć, że „świętym” prawicy zostaje pisarz, który szargał tyle narodowych, a czczonych szczególnie przez prawicę, świętości. Armia Krajowa, Kościół, Jan Paweł II… Gdy świętości te szarga – ba! wystarczy, że ostrożnie po lemizuje – ktoś spoza antykomunistycznej wspólnoty, zostaje obwołany obrazoburcą i człowiekiem złej woli.

Są też inne poszlaki, że o antykomunizm Mackiewicza li tylko idzie.

Poszlaka pierwsza: stosunek Mackiewicza do żydowskiego losu w czasie II wojny światowej. „Kto był w tym czasie w kraju, pamięta dobrze, że Żyd, któremu udało się uzyskać dokumenty opiewające na Polaka-Aryjczyka, uważał się w praktyce za uratowanego. Była więc przepaść między losem Polaków i losem Żydów”. Nie twierdzę, że prawica en bloc uważa los i cierpienia obu narodów w czasie wojny za równe. Twierdzę, że tezę Mackiewicza niełatwo spotkać na łamach prawicowej prasy, a niektórym wciąż wydaje się dyskusyjna, by nie rzec – nie do przyjęcia. Gdy ktoś w Polsce mówi o wyjątkowości żydowskiego losu, o wiele łatwiej dosłyszeć protesty w duchu: „Myśmy też cierpieli!”, jak gdyby cierpienia Żydów unieważniały cierpienia Polaków. Opinia Mackiewicza ma tym większą wagę, że jego przedwojenne artykuły nie były wolne od antysemickich uprzedzeń (choć nigdy nie posuwał się do rasistowskich kategorii z kręgu ONR). Wojna zmieniła jego stosunek do Żydów.

Poszlaka druga: stosunek do współodpowiedzialności za polskie zbrodnie. Mackiewicz pierwszy chyba w polskim piśmiennictwie miał odwagę pisać o zbrodniach zwycięzców na cywilnej ludności niemieckiej po wojnie. Nie przypominam sobie, aby czczące pisarza kręgi zmierzyły się z tym tematem. „Co wiemy o odwecie we Wschodnich Niemczech? – pytał Mackiewicz. – Milczenie. Jeżeli działo się słusznie, dlaczego tego się wstydzimy? Jeżeli niesłusznie, dlaczego nie potępiamy?” Mackiewicz przytacza sceny, „jak zamordowano chłopa niemieckiego i obcięto mu dla żartu głowę, gdy bronił swej żony, którą gwałciło 16 żołnierzy po kolei”, a „przy okazji na ścianie stodoły przybito gwoździami, głową w dół, czternastoletniego chłopca”. „Kapelan amerykański Francis Sampson opowiada, że w Neubrandenburgu zgwałcone dziewczęta niemieckie wieszano za nogi do rozstawionych gałęzi drzew i rozcinano w pachwinach…” Niełatwo przyjąć współodpowiedzialność za zbrodnię. Dziś to samo mamy ze zbrodnią w Jedwabnem. Swoją drogą ciekawe, czy Mackiewicz-antykomunista stanąłby dzisiaj w jednym szeregu z tymi, którzy „objaśniają” jedwabiński mord sympatiami części Żydów do najeźdźcy sowieckiego czy też zachowałby język „tak – tak”, „nie – nie” jak w przypadku powojennych zbrodni na Niemcach.

Poszlaka trzecia: stosunek do polskości. W całej twórczości Mackiewicz trzyma się z dala od bogoojczyźnianego sentymentalizmu i banału. Nie uważa Polaków za naród wyjątkowy, za pępek świata. Ludzie są, jacy są – powiada swym pisaniem – jedni odważni, inni tchórzliwi, jeszcze inni pogmatwani. W sporach między narodami, religiami, grupami społecznymi, np. na ukochanych kresach, Człowiek wygrywał w nim z Polakiem. W tym sensie podzielam tezę Boleckiego, apologety Mackiewicza, iż jest on duchowym krewniakiem Gombrowicza i jego postulatu: „wzmocnić Człowieka w Polaku!”. Nie urzeka mnie nierozumne często ściganie się Mackiewicza z myśleniem stadnym, który to wyścig prowadził pisarza na umysłowe manowce; jak gdyby za wszelką cenę chciał być odrębny, choćby za cenę ignorowania faktów. Chcę jednak zauważyć, że admiracja dla indywidualizmu ŕ la Gombrowicz, ustawianie się pod prąd, mówienie Polakom prawd bolesnych czy „wzmacnianie Człowieka w Polaku” nie jest specjalnością publicystyki dzisiejszych wyznawców Mackiewicza.

Zostaje im – i chyba wystarcza – sam antykomunizm.

Mackiewicz zredukowany

Że o antykomunizm li tylko chodzi, potwierdza pośrednio również moment wybuchu mody na Mackiewicza. Połowa lat 80. – wszystko już jednoznaczne, wszystko jasne. Po euforii 16 miesięcy „Solidarności” i brutalnym jej ostudzeniu przez generałów 13 grudnia 1981 r. – nie trzeba było stawiać sobie pytań, które Polacy stawiali sobie w latach 50., 60., 70.: jak żyć w komunizmie, na jakie układy z sumieniem iść wolno, jak się nie zeszmacić. Po „Solidarności” i nocy generałów byliśmy już tylko „my” i „oni”. I nie było strachu, jaki znali nasi dziadkowie, ojcowie. Świat prostych i jednoznacznych ocen Mackiewicza mógł być – i był – dla wielu urzekający. Wcześniej – nawet jeśli jego książki trafiałyby pod strzechy – byłby bezużyteczny, irytujący. Dla młodych stanowił atrakcyjną – choć uważam, że uproszczoną – ofertę moralną. Dla starszych – odreagowanie pełnej kompromisów biografii. Stan ten jakoś przetrwał do dziś, wzbogacony o kontekst rozliczeniowych dyskusji o PRL-u.

Z wyjątkiem kilku fragmentów książek Włodzimierza Boleckiego o Mackiewiczu „niepoprawności” pisarza niespecjalnie fascynują jego admiratorów (a dopiero one są pasjonujące). Zarazem bronią oni najbardziej dwuznacznych kart w biografii pisarza, których nie zapisał bynajmniej jego literacki talent, lecz antykomunizm. Jacek Trznadel (jeden z jurorów Nagrody im. Mackiewicza) przyznaje, że „pisarz przyłożył cegiełkę do propagandy na rzecz Niemiec hitlerowskich”, lecz twierdzi zarazem, że „wszystko, co można zarzucić Mackiewiczowi, to konflikt z częścią polskiej opinii politycznej i dyrektywami legalnych władz podziemnych. Nie konflikt z ludzką racją moralną i racją narodu polskiego”. Trznadel powiada, że „krytycy Mackiewicza zapominają, jak wiele zgubnych skutków przyniosła ta lojalność [wobec polityki premiera Sikorskiego i Anglików – red.], nastawiona tylko na walkę z hitlerowcami”.

Interesujące, jaka to inna „część polskiej opinii politycznej” była skłonna popierać postawę i stanowisko Mackiewicza w czasie wojny. Nie poznamy jej jednak, bo tej innej „części polskiej opinii politycznej” skłonnej aprobować walkę z komunizmem na łamach propagandowej prasy hitlerowskiej po prostu nie było. Interesujące byłoby tez dowiedzieć się, jaka „racja narodu polskiego” stała za postawą Mackiewicza. Obrona przed komunizmem? W porządku, to racja niebagatelna. Tylko że na łamach prasy gadzinowej racja ta zamieniała się w rację Hitlera.

Można próbować rehabilitować Mackiewicza za pomocą argumentu, że ,,wewnętrznie” z Niemcami nie kolaborował, a jego intencja była czysta: ostrzec przed czerwoną zarazą. Tytko że gdybyśmy zastosowali miary, jakie sam Mackiewicz przykładał do innych, wyszłoby, że „subiektywnie” kolaborantem może nie był, ale „obiektywnie” służył propagandzie Trzeciej Rzeszy. Tak oto sam sobie pisarz ukręcił pętlę.

Dzisiejszym wyznawcom Mackiewicza wszystko to jednak nie przeszkadza, tak samo, jak nie przeszkadza im czcić Pinocheta, który mordował w imię obrony przed komunizmem z ojczyzną na ustach. Nie porównuję zrozpaczonego Mackiewicza do bestialskiego dyktatora Chile. Próbuję jedynie rekonstruować mentalność tych współczesnych antykomunistów, dla których antykomunizm jest – tak jak dla Mackiewicza – „narodowością”, głównym rysem ideowej tożsamości. I cieszę się, że jest ona tylko papierowa.

Uważam zresztą, że indywidualista Mackiewicz, trochę wolnomyśliciel, trochę kosmopolita, który z polskością i stadnością brał się za bary, właściwie nie miał prawa stać się bożyszczem prawicy, gdyby nie antykomunizm. Mam też przekonanie, że dla wyznawców pisarza konsekwentny antykomunizm rozgrzesza wszystkie „winy” człowieka, unieważnia umysłowe „kalectwa”. Przecież gdyby nie antykomunizm, ikoną prawicy nie miał prawa stać się również inny emigrant – w gruncie rzeczy lewicujący – Gustaw Herling-Grudziński. Herling krytykował Papieża ostro, jak mało kto, opowiadał się za antykoncepcją, zniesieniem obowiązku celibatu księży i za kapłaństwem kobiet. Dzięki antykomunizmowi zasłużył na wyrozumiałość nawet u abp. Życińskiego, który nie lubi, gdy się z Papieżem polemizuje. Ogłosili nawet wspólnie książkę-rozmowę. To prawda, że jej tematem nic były kontrowersje kościelne, ale czyż bez antykomunizmu Herling dostąpiłby zaszczytu wymiany myśli z arcybiskupem?

Tak też i Józef Mackiewicz, ten z prawicowej ikony, jest Mackiewiczem zredukowanym do jednej idei. Rzekłbym: jednej obsesji, szaleństwa, tej części twórczości i biografii, którą lepiej by było pokryć wstydliwym milczeniem. A może się mylę? Może laureatem Nagrody im. Mackiewicza zostanie pisarz czy eseista, który „wbrew niesprzyjającym okolicznościom” poszarpie mit AK, legendę „Solidarności”, rozprawi z Polakiem, w którym mało trochę Człowieka? Może za sprawą przemyślenia książek Mackiewicza jakiś bezkompromisowy publicysta z prawej strony zajrzy do szafy ze ,,szkieletami” własnej tradycji?

Niepozbawiona ironii i paradoksu jest też sytuacja, w której literacką Nagrodę im. Józefa Mackiewicza przyznawać będzie jury, którego kilku członków publikowało książki i artykuły pod butem PRL-owskiej cenzury. Dla Mackiewicza byli oni – jak wszyscy to czyniący – nędznymi kolaborantami, sługusami czerwonego reżimu. Przynajmniej „obiektywnie”. „Subiektywnie” zaś trudno orzec, czy teraz wybrali Mackiewicza za patrona, bo ekspiacji pragną, czy może po chrześcijańsku nastawiają drugi policzek.

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net