Skip to content Skip to footer

Droga Pani… – Józef Mackiewicz

Tytuł: Droga Pani…

Autor: Józef Mackiewicz

Wydawca: “Wiadomości” (Londyn), 1967, nr 10 (1092)

Rok: 1967

 

 

 

 

Opis:

Droga Pani…

Otrzymałem list z Warszawy. Na kopercie: „Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, Warszawa, Pałac Staszica…” Wewnątrz ankieta i uprzejma prośba o jej wypełnienie: „…częściowo do wykorzystania w dalszych tomach Słownika współczesnych pisarzy polskich…” — podpisano: „kierownik pracowni Słownika współczesnych pisarzy polskich, dr Jadwiga Czachowska”.

Pod tym więc adresem odpisuję uprzejmie:

Droga Pani, w odpowiedzi na Jej uprzejme pismo z 7 grudnia 1966 poczuwam się do obowiązku wyjaśnić Pani, dlaczego nie uważam za możliwe wziąć udziału w nadesłanej mi ankiecie: nie ze względu na postawę tzw. niezłomności politycznej, która, logicznie, powinna by powstrzymać każdego Polaka od udziału w jakichkolwiek imprezach podjętych przez okupacyjny rząd komunistyczny w Polsce i powołane przez niego w kraju agendy, administracje, stowarzyszenia, związki, instytuty itd. Logiczna zasada tego stanowiska została już dawno naruszona przez cały naród, zarówno w kraju, jak na emigracji. Zastąpiono ją „ewolucyjną” interpretacją, która przerzuca niejako pomost do zawiłej formuły: „wola partii — wola ludu — wola ludu — wola Boga…” Walka więc o zachowanie czy przywrócenie pierwotnej zasady jest czynnością praktycznie bezpłodną. Dla jednostki pozbawiona sensu, jak to słusznie stwierdza rosyjskie przysłowie: „Odin w polie nie woin” — sam jeden w polu to żaden bojownik. W ankiecie nie chcę brać udziału z innych względów. Przede wszystkim pozwolę sobie poddać rozpatrzeniu niektóre jej punkty.

Pomijam pierwszych pięć, dotyczących ustalenia danych personalnych. Ale już punkt 6: „Przebieg życia w porządku chronologicznym z wyszczególnieniem działalności polityczno-społecznej” — nasuwa wątpliwość, czy będzie wyzyskany w Słowniku zgodnie z zarówno treścią, jak duchem danej przeze mnie odpowiedzi. Osobiście nie jestem politykiem. Jeżeli jednak kiedykolwiek (nie licząc naturalnie wojny antybolszewickiej r. 1920, na którą poszedłem z ławy szóstej klasy gimnazjalnej) brałem udział w działalności politycznej, to zawsze po stronie kontrrewolucji. Uważając i dziś rewolucję bolszewicką za największe zło, za największe zahamowanie (tak wspaniale rozwijającego się w XIX w.!) postępu ludzkości, za największą w dziejach niewolę ducha. Hitleryzm, jak wiadomo wzorowany na komunizmie, i nacjonał-komunizm, wzorowany dziś na hitleryzmie, wszystko to wzięło swój początek od „Wielkiego Października”, i pogrążyło świat w nieszczęściu kolektywnego kłamstwa. Tylko kontrrewolucja przeciw tym ciemnym siłom socjalistycznych totalizmów może przywrócić ludzkiej myśli wolność, którą miała przed rewolucją bolszewicką. Przykro mi, iż są to tylko zbożne z mojej strony marzenia. Gdyby jednak dane mi było rozwinąć kiedykolwiek akcję polityczną, to pod sztandarem „Bij komunistów, ratuj wolną myśl!” Widzi więc Droga Pani, iż byłby to slogan głęboko humanistyczny, a w jego uniwersalizmie ponadnarodowy. Stąd kwalifikacja mojej odpowiedzi na punkt 6 ankiety powinna być uznana za wysoce pozytywną, a moja „działalność”, czy też jej intencja, za postępową, w najszczerszym słowa znaczeniu. — A jak wypadłaby w Słowniku? Zgoda jeżeli określony zostanę jako „wróg Polski Ludowej” tylko. Nim jestem istotnie. Ale co, jeżeli na podstawie mej odpowiedzi, gdybym wziął udział w ankiecie, zaliczony zostanę ponadto do „działalności antypostępowej, antywolnościowej…” itp.? Będzie to nieprawda. Po cóż więc miałbym do tego kłamstwa jeszcze przykładać rękę? Poza tym nasuwa się dodatkowa wątpliwość: Józef Cyrankiewicz w jednym ze swych przemówień zaliczył mnie do kategorii „nihilistów” i „reprezentantów najbardziej zaciekłych kół międzynarodowej reakcji”. Czy nie przesądza to sprawy z góry, bo czy Polska Akademia Nauk w Warszawie ma prawo zamieszczać w swoich wydawnictwach sądy inne, niż reprezentant PZPR i premier PRL lub zgoła sprzeczne?

Punkt 7 ankiety: „Nagrody i odznaczenia”. — Domyśla się Droga Pani, że za takie poglądy jak moje, nie dostaje się dziś nie tylko orderów „Polski Odrodzonej” w Warszawie, ale ani nagród, ani odznaczeń w świecie zachodnim. W świecie, który za cenę „odprężenia” pragnąłby czym prędzej utrwalić panowanie komunistyczne w krajach podbitych, czy też z francuska w: „Europie ojczyzn”, w tej liczbie i w ojczyźnie naszej z Panią.

Teraz znowu punkt 8: „Wykaz twórczości w porządku chronologicznym z dokładnym podaniem debiutu (w czasopiśmie, w wydaniu osobnym, względnie na scenie lub przez radio)”. — Od czasu mego debiutu napisałem dziesięć książek i jedną sztukę. Teraz piszę jedenastą powieść, co do której mam obawę, że nie będzie się Pani podobała. Znaczna część tych książek ukazała się też w obcych językach. Droga donikąd w wydaniu angielskim, amerykańskim, niemieckim i francuskim. A np. książka o zbrodni katyńskiej: The Katyn Wood Murders w Londynie, Ungesühntes Verbrechen w Zurychu, Il Massacro della Foresta w Rzymie, Las Fosas de Katyń w Madrycie: po francusku w odcinkach gazetowych La Libre Belgique w Brukseli. Patrząc na rzecz z punktu „współczesnego pisarza polskiego”, jest-li to pewien tzw. „dorobek”? Niewątpliwie tak. Z punktu naukowego polskiego, jest-li to tzw. „wkład” w polską historię narodową? Skromny, ale niewątpliwie tak. Czy Polska Akademia Nauk wraz ze swoim „Instytutem Badań Literackich” nie powinna by takiej rzeczy szczególnie patronować? Zdawałoby się, tak. Tymczasem obawiam się, że nastąpi coś odwrotnego. Tzn. że gdybym wymienił w punkcie 8 ankiety ten właśnie mój „dorobek”, ten mój „wkład”, zostałby albo przemilczany w Słowniku współczesnych pisarzy polskich w ogóle, albo wyzyskany w sposób zniekształcający prawdę badawczą, prawdę naukową. A zważmy na marginesie, że akurat w sprawie tak dla polskich badań doniosłej, i po prostu ciekawej, obchodzącej cały naród, jak los wymordowanych w Katyniu i gdzie indziej 15 tysięcy internowanych, przeważnie oficerów. 15 tysięcy Polaków zastrzelonych, każdy strzałem w tył głowy…

Zanim przejdę do dalszego uzasadnienia, dlaczego nie biorę udziału w nadesłanej mi uprzejmie przez Panią ankiecie, proszę mi pozwolić na odbiegającą nieco od tematu dygresję.

Czy Pani wie, ile wyroków śmierci zapadło w Rosji carskiej w okresie 80 lat, od r. 1826 do r. 1906? Włączając w to dwa powstania polskie i rewolucję r. 1905? Proszę, niech Pani zgadnie…

W r. 1907 wyszło w Moskwie pięciusetstronicowe zbiorowe dzieło pt. Przeciwko karze śmierci (Protiw smiertnoj kazni). Wzięli w nim udział: Lew Tołstoj, Sołowiew, Niemirowicz-Danczenko, Bułhakow, Bierdiajew, Rozanow, Nabokow i wielu innych; spośród cudzoziemców: Anatole France, Brandes, Björson, Boutroux, Paul i Victor Margueritte, Octave Mirbeau, Masaryk i wielu innych. Piętnując carskie okrucieństwa (w książce wydanej legalnie w Rosji. Czasy! Wyobraża sobie Pani, co?) — opierają się na przytoczonym w tym dziele dokładnie opracowanym, imiennym (imiennym!) spisie ludzi, skazanych na śmierć („skazanych” tylko; 28.5% wyroków z różnych względów nie wykonano) w ciągu 80 lat. Nie wiem, czy odgadła Pani w przybliżeniu… Od r. 1826 do r. 1906 skazano w Rosji na śmierć 3419 ludzi.

To jest o tysiąc mniej niż leży w jednym Katyniu (gdzie rozstrzelano tylko internowanych z Kozielska); pięciokrotnie mniej niż w Katyniu i zastrzelonych gdzie indziej, z obozów Starobielska i Ostaszkowa, łącznie. A wprost nieobliczalnie znikomy procent w porównaniu do ogólnej liczby wyroków śmierci wydanych i wykonanych przez bolszewików w ciągu 50 lat. Gdyż liczba tych wyroków sięga milionów i milionów! A taki Cyrankiewicz wygraża pięścią każdemu, kto by „zegar dziejów ludzkości pragnął cofnąć wstecz”… Naturalnie, że bym pragnął!!! A Pani nie? Koniec dygresji.

Zatrzymałem się specjalnie na przykładzie mojej katyńskiej książki, gdyż uważam ten przykład za… — zdaje się, że u was używa się terminu — wzorcowy.

Jeżeli się bowiem zestawi ogrom prac, badań naukowych, nowych odkryć, studiów i niezliczoną ilość publikacji literackich poświęconych opisom martyrologii polskiej pod okupacją niemiecką, a zwłaszcza podniesiony często do stanu ekstazy ultrapatriotyczny posmak przydany tym opisom — z jednoczesnym idealnym przemilczaniem dziejów pod okupacją sowiecką (takoż i w pracach naukowych Polskiej Akademii Nauk) — trudno oprzeć się niemiłemu wrażeniu: że ten posmak potrąca zafałszowaniem, a literacka ekstaza zamówieniem; sam zaś duch patriotyzmu jest przepołowiony. Może być pół jabłka, pół domu, może być pół krowy, gdy się ją zarżnie i przepołowi. Czy może być jednak pół-ducha, pół-obiektywizmu, pół-prawdy naukowej, pół-szczerości wreszcie? Nie może. Jak nie może być pół-wiary w Boga, bo świadczy to, że nie ma jej w ogóle. W praktyce rzecz wygląda jeszcze bardziej krępująco. Boć przecie oficjalnie zbrodni katyńskiej dopuścić się mieli Niemcy. Naturalnie nikt w Polsce w oficjalną wersję nie wierzy, a wszystkie gomułki partyjne wiedzą najlepiej jak było naprawdę. I dlatego, choć to niby „Niemcy”, ale akurat o tej „ich” zbrodni poproszono grzecznie nie pisać i jej nie badać. Jesteśmy świadkami zawstydzającej procedury, gdy komunistyczna partia kierując ogólną „polskością” w kraju, wyznacza jej ponadto ścisły plan topograficzny, według którego ma się orientować, i miejscowości na mapie, które bądź podlegają, bądź nie podlegają tematom ojczyźnianej literatury i rodzimej nauki. I jakoś rzecz biegnie dosyć składnie…

Czesław Miłosz nazwał to wszystko razem „zniewolonym umysłem”; Witold Jedlicki „zrelatywizowaniem prawdy”. Ja bym powiedział, że w tym rodzaju „modus vivendi” jest po prostu tyle tej pół-polskości, ile akurat potrzeba komunistom na ich użytek. Inni natomiast upierają się, że: tyle, na ile komuniści zezwalają, i że ten modus vivendi należy dla korzyści narodowych, i to w miarę możności, wyzyskać. Nie wiem, nie będę się wdawał w polemikę. Kto chce, niech się na takie przepołowienie ze względów patriotycznych godzi. Ja się nie godzę ze względów na godność ludzką. I dlatego nie mając gwarancji, że wykaz nie zostanie w Słowniku współczesnych pisarzy polskich przepołowiony, lub w inny sposób zniekształcony, powstrzymuję się od wypełnienia punktu 8 ankiety.

Podobnie, jeśli chodzi o punkt 10, a zwłaszcza 11 ankiety: „Wykaz opracowań (artykułów, recenzji) o twórczości Pana”. — Wykazu artykułów i recenzji o wszystkich moich książkach nie mógłbym zresztą, nawet gdybym chciał, przytoczyć, gdyż przewaliło już ich poza tysiąc. (Zbieram je wszystkie, to moje „hobby”.) W szesnastu językach. Dokładnie: w polskim, angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim, holenderskim, flamandzkim, portugalskim, rosyjskim, fińskim, węgierskim, litewskim, białoruskim, ukraińskim, czeskim. Geograficznie: we wszystkich częściach globu. Rozumiem, że tego rodzaju moja odpowiedź, jakkolwiek ścisła, stanowić by mogła jednocześnie coś w rodzaju „reklamy” dla „współczesnego pisarza polskiego”. A mam wrażenie, że na „reklamie” pisarza, który nieszczęsny „zegar historii chciałby…” itd.. Słownikowi zależeć nie będzie. Że zatem punkt 11 ankiety, gdybym go wypełnił, zostałby w jakiś sposób bądź skurtyzowany, bądź przeinaczony, lub w inny tak dobrze nam znany sposobik „pomniejszony”… Już przecie występuję w jakimś literackim opracowaniu „naukowym”, gdzie wymienione są tylko dwie moje książeczki przedwojenne i, zdaje się, jedyna recenzja Waleriana Charkiewicza w wileńskim Słowie… Rzecz jest naturalnie nieskończenie błaha, ale z punktu widzenia obiektywnej wiedzy bio-bibliograficznej wprowadzająca jednak w błąd. Jak wprowadzeniem w błąd wiedzy o poezji polskiej będzie, powiedzmy przykładowo, opuszczenie w wykazie głośnych poetów nazwiska Mariana Hemara, czy kogoś innego ze znanych. Metody, od niemieckiego słowa „totschweigen”, zamilczeć na śmierć. Sądzę, że Hemarowi śmierć od tego nie grozi, i z powodu tej tendencyjnej złośliwości nawet nie ucierpi, jak nie ucierpię ja. Cierpi na tym obiektywizm i ścisłość naukowa instytucji czy instytutów powołanych do życia przez ustrój komunistyczny w Polsce. Dlatego póki ustrój ten istnieje, wydaje mi się słuszne odciąć się od tej „nieobiektywności”, mówiąc wprost: od tej nieprawdy. A nie: zgłaszać do niej pośredni akces, chociażby w postaci wypełniania rozsyłanych przez te instytucje ankiet.

* * *

Poza jednak tym drobnym wykłócaniem o punkty istnieje, Droga Pani, zasadniczy dla mnie aspekt sprawy. Oto jestem osobiście jedynym bodaj wyjątkiem, który nie uważa literatury PRLu w jej całości, za literaturę, i w tradycyjnym, i w ścisłym znaczeniu: polską. Podobnie jak nikomu nie przyszłoby nawet do głowy przed wojną, literaturę sowiecką — nawet tę z okresu leninowskiego NEPu, która cieszyła się o wiele większą swobodą, niż dzisiejsza „peerelowska” w komunistycznej Polsce — nazwać „rosyjską”. Termin byłby wówczas zgoła niezrozumiały. Literatura rosyjska, to była ta sprzed rewolucji bolszewickiej, plus jej kontynuatorka na emigracji. Pod Sowietami zaś powstała: sowiecka, jako całość; chociażby poszczególne książki traktowały o dziecinnych zabawach, czy zawiedzionej miłości. I tak to cały świat rozumiał. Po ostatniej wojnie, od czasu „ewolucyjnego” konkursu rozpisanego w świecie zachodnim: kto niżej w pas pokłoni się komunistom (konkurs dotychczas jeszcze nie rozstrzygnięty: Ameryka, de Gaulle, burmistrz Berlina Zachodniego, lewica intelektualna, papież, studenci, czy teraz kanclerz Kiesinger?..), to już dawno się zmieniło. Osobiście jednak zachowałem przedrewolucyjny pogląd, i tak też patrzę na całość literatury peerelowskiej.

Sprawdzianem każdej literatury jest, moim zdaniem, jej szczerość. Komunista piszący w wolnym świecie, jeżeli nie jest wyjątkowo funkcjonariuszem lecz, załóżmy, szczerze wypowiada swe komunistyczne poglądy, należy niewątpliwie do całości literatury narodowej swego kraju. Natomiast nie tylko komunista, ale i nie-komunista piszący w państwach komunistycznych, tzn. podlegający i fizycznej, i psychicznej reglamentacji, ustanowionej przez ustrój komunistyczny, nie należy już do literatury swego kraju, lecz do literackiego typu temu krajowi narzuconego. (Mówię tu ciągle o całości literatury jako takiej, a nie o poszczególnych dziełach.) Sprawdzianem tego typu przestaje być indywidualna szczerość twórcy, lecz nadrzędny postulat obowiązujący (stale, i w jakimś stopniu) każdą indywidualność literacką. Słowem to, co, jak wspomniałem wyżej, Miłosz nazywa „zniewolony umysł”, Jedlicki „relatywizm prawdy”, a przedwojenny Stanisław Mackiewicz „myśl w obcęgach”.

Ten mój pogląd spotkał się ze sprzeciwem, a nawet zgorszeniem, już nie absolutnej większości, ale po prostu absolutnie wszystkich. Samo jednak kolektywne przytłoczenie liczbą „wszystkich” nie przekonało mnie, że literatura w Polsce komunistycznej i na emigracji stanowi rzekomo całość tej samej literatury. Przy tym, o ile zbożne głosy emigracji są w ich zbożnej intencji zrozumiałe, o tyle wysoce niekonsekwentne wydają mi się liczne napaści jakie spotkały mnie za to ze strony radia i pism komunistycznych w Polsce. Bo oto w sukurs moim poglądom przyszedł sam Gomułka i jego podopieczni w polityce kulturalnej. W licznych mowach i wskazaniach, nawet z dużym patosem podkreślali, że literatura peerelowska (tzn. „współczesna polska”) przestała być dawną literaturą, że dokonało się w niej organiczne przeobrażenie, że „jako całość literatury” nie jest już literaturą „burżuazyjną”, że stała się literaturą „socjalistyczną” itd. itd. A więc tym samym podkreślili jej organiczną inność od literatury emigracyjnej. Przytaczałem te liczne oświadczenia w swej pracy Zwycięstwo prowokacji i nie będę tu ich powtarzał.

Ponadto cały aparat współczesnego polkomunizmu bardziej jeszcze potwierdził moją tezę o rozbieżności tych dwóch literatur, przez codzienną praktykę administracyjną. O ile bowiem literatura peerelowska — która nie jest, jak to się często mówi: „popierana”, lecz po prostu wydawana przez partię-państwo, stanowi jego własność wydawniczą — zalewa kraj, o tyle polska literatura emigracyjna jest na terenie Polski policyjnie zakazana. O jakiejż więc tu wspólnocie można mówić?

Jeżeli więc Instytut Badań Literackich PAN jest innego zdania, i zwracając się do pisarzy emigracyjnych per: „współcześni pisarze polscy”, traktuje ich za takich zgodnie z prawdą, to powstaje pytanie, czy zdaje sobie w pełni sprawę z niesłychanego paradoksu, że ci „współcześni pisarze polscy” nie mogą, nie mają prawa być czytani we współczesnej Polsce? Nie tylko nie posiadają debitu, ale nawet ich pojedyncze książki są przez „polską” służbę celną, „polską” cenzurę, „polską” policję, na „polskiej” granicy konfiskowane. I przedostają się jedynie drogą nielegalnego przemytu. Właśnie całość literatury emigracyjnej traktowana jest w PRL jako coś obcego, bo bez względu na polityczną czy apolityczną treść. Osobiście, nawet swej powieści historycznej z pierwszej wojny Sprawa pułkownika Miasojedowa jednego egzemplarza z dedykacją, i tego nie mogłem dostarczyć bliskiej mi osobie w kraju. Korespondencja „współczesnych pisarzy polskich” jest kontrolowana lub nie dochodzi do adresata w Polsce; wycinki gazetowe, wzmianki, recenzje, wszystko jest konfiskowane, każdy druk. Czy Droga Pani takiego stosunku do „współczesnego pisarza polskiego” nie uważa za bezprzykładny w dziejach Polski?! Jeżeli dzieje PRLu chce Pani uważać za dzieje Polski, a nie, jak ja, za dzieje partii komunistycznej…

Z drugiej strony pozwolę sobie zauważyć, że nie słyszałem dotychczas o tym, aby Instytut Badań Literackich, Polska Akademia Nauk, Związek Literatów, Związek Dziennikarzy, Związek Artystów czy ja wiem zresztą jaki, jakikolwiek inny związek, zrzeszenie, instytucja kulturalna w PRL czy wreszcie jacyś pojedynczy pisarze — kiedykolwiek, gdziekolwiek bądź, zgłosili postulat czy żądanie wolnego debitu dla książek polskich w Polsce… Że tam wyrzucono kogoś z komunistów z partii, innego aresztowano, a trzeciego komunistę pozbawiono katedry, owszem, o protestach z tego powodu się słyszy. Ale żeby ktoś zaprotestował przeciwko zakazowi dopuszczania książek współczesnych pisarzy polskich do Polski, o takim proteście było i będzie na pewno głucho. Cenzura nie zezwoli? Zapewne. Ale nie słyszałem też, by którykolwiek z licznie wojażujących po wolnym Zachodzie uczonych, artystów i pisarzy z Warszawy, wypowiedział się kiedy publicznie w tym sensie.

Natomiast, to prawda, są liczne próby podkładania kładek pod kompromisowe „pomosty”; i zdarza się, istotnie, że niektórzy na takie kładki wskakują. Im z Warszawy podsuwane.

Raptem otrzymuję ankietę dla zgłoszenia się do rzędu „współczesnych pisarzy polskich”, z… Warszawy.

Dziękuję. Nie poczuwam się do tej wspólnoty.

Zechce Droga Pani… itd.

W tym samym numerze tygodnika znajduje się polemika Michała Chmielowca z tekstem J.M.   

Zobacz też artykuł adresatki powyższego „listu”, Jadwigi Czachowskiej, pt. “Zawiłe dzieje hasła Józefa Mackiewicza w słownikach IBL”

 

 

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net