Tytuł: Za hołd dzięki, natomiast co do pozostałej części recenzji…
Autor: Eberhardt Grzegorz
Wydawca: “Zeszyty Karmelitańskie”, 2009, nr 3 (48)
Rok: 2009
Opis:
Odpowiedź na recenzję Macieja Urbanowskiego “Mackiewicz wśród skorpionów”
Za hołd dzięki, natomiast co do pozostałej części recenzji…
Cenię twórczość Macieja Urbanowskiego. Do jego Człowieka z głębszego podziemia, fascynującej opowieści o Emilu Skiwskim, powracam co jakiś czas, za każdym razem znajdując w niej nową, nieznaną mi dotąd sferę. Tak więc ucieszyłem się na wieść o zrecenzowaniu przezeń mej książki o Józefie Mackiewiczu. Niestety, sama lektura tej recenzji mocno mnie zaskoczyła, negatywnie. Zaskoczyła tonem, którego obecności w twórczości Urbanowskiego ani bym się spodziewał – tonem protekcjonalizmu.
Osoba, niewątpliwie mi życzliwa, skomentowała tekst Urbanowskiego: “Jest to typowa recenzja naukowca traktująca Pana tak jakby był Pan profesorem doktorem habilitowanym, a jednocześnie zarzucająca Panu, że Pan profesorem doktorem habilitowanym nie jest”. Ta sama osoba zasugerowała delikatnie, ażebym nie był zbyt przewrażliwiony w ocenie omawianej recenzji, ponieważ “prof. Urbanowski trochę zirytowany dal salwę przeciwko amatorom-badaczom, ale przecież i oddał Panu należny hołd”. Zgoda, za hołd dzięki, natomiast co do pozostałej części recenzji…
Swoje omówienie Maciej Urbanowski zaczyna stwierdzeniem “Trudno dzisiaj pisać o Józefie Mackiewiczu”. I opisuje owe trudności. Opisuje niepotrzebnie, wyraźnie nie dostrzegając, iż krytykowany, tak naprawdę, ani chciał napisać tę książkę! On ją musiał napisać! Obca więc mu była przedstawiona przez recenzenta męka wyboru sposobu, metody czy formy. Nie dbał też na pewno o nadanie jej oryginalności, np. dla wyróżnienia jej spośród prac już istniejących. Jemu nie było trudno opowieść tę napisać! Sposób, treść dyktowało poczucie sprawiedliwości, także niezgoda wobec współczesnych losów twórczości tego, jego zdaniem, największego polskiego prozaika, publicysty minionego, XX, wieku.
Pisarz dla dorosłych zaistniał z przyczyn nieznanych w powszechnej praktyce historyków literatury. I tego, jak widać, recenzent nie wyłapał, schematycznie, akademicko traktując badany obiekt.
Dodam w tym momencie, iż dość szybko ustaliłem sprawców tego tak fatalnego traktowania dzieła Józefa Mackiewicza. Ustalając ich zrozumiałem jednocześnie, iż tej opowieści nie napisze nikt ze środowiska zajmującego się literaturą na co dzień. A napisać ją trzeba było. Zapisać dla historii tę jedną z wielu charakterystycznych dla naszych czasów nienormalność! Mógł to uczynić właśnie, człowiek znikąd! Osoba nieistniejąca w świecie filologów, naukowców. A więc osoba od władców tegoż światka niezależna. Od stypendium, doktoratu, grantu.
Niewątpliwie więc Urbanowski ma rację stwierdzając np. “mało tu analiz filologicznych, zachwyty dla artyzmu Mackiewicza są tyleż wyraźne, co szerzej nie uzasadniane”. Fakt, bo i ani mi w głowie było konkurować z, właśnie, kolegami recenzenta, zawodowcami, bądź co bądź. Dzieł temu poświęconych powstało już wiele, powstają następne. Przecież stawianie tego typu zarzutu świadczy – po raz któryś – o nieumiejętności wyjścia krytyka z sali uniwersyteckiej, z tonu i kanonów tam obowiązujących.
I chyba także tylko owe zaangażowanie akademickie, środowiskowe pozwala krytykowi pisać o moim – rzekomym – sięganiu “po paszkwilanckie w gruncie rzeczy insynuacje, zarzucając np. Boleckiemu koniunkturalizm”. Bo czyż jest przejawem paszkwilanctwa wyrażanie swego zdziwienia np. wobec dziwnych, a w sumie jednoznacznych, przemilczeń ze strony prof. Boleckiego w kwestiach niewygodnych dla p. Niny Karsov-Szechter…? Czy jest przejawem paszkwilanctwa notowanie, iż tenże profesor – w roku 2007, na łamach “Nowego Państwa” – na pytanie dotyczące literatury, “Czy panu profesorowi brakuje czegoś lub kogoś, w obecnie obowiązującym kanonie?”, odpowiada nie wymieniając ani razu Józefa Mackiewicza…?! Przypomnę tu, iż prof. Bolecki, powszechnie – szczególnie w środowisku uczelnianym – uważany jest za sympatyka Józefa Mackiewicza. Tak więc, wątek kończąc; co jest paszkwilem, a co jest informacją, co jest pytaniem…?
Autor pisze: “Ostrość sądów Eberhardta zapiera często dech w piersiach. Na przykład, gdy twierdzi, że myślenie Stempowskiego jest ‘wtórnością’”… Krytyk, niestety, nie zauważył, iż to mnie pierwszemu zabrakło tchu w piersiach gdy odkryłem małość intelektualną, odkrywczą Jerzego Stempowskiego. Twórcy, któremu przez długie lata ufałem, wierzyłem, itd. I trzeba mi było dopiero konfrontacji z twórczością Józefa M. by odkryć żadność tamtego, wtórność właśnie. I absolutną spolegliwość salonową. Myślę, że moje “odkrycie” jednakie jest odkryciu dokonanemu przez Zbigniewa Herberta, w latach 90. z niewątpliwą paniką notującego, à propos swego niedawnego przyjaciela, Adama M.: “wierzyłem w jego intelekt…”
Pisze Urbanowski: “Nie rozumiem, po co Eberhardt zamieścił rozdziałki o masonerii, Lipińskim i Moczarskim, czy Bukowskim lub Kisielu”. Jeśli krytyk naprawdę tego nie rozumie, to ja jego… nie rozumiem. Bo nie rozumiem tego, że prof. Urbanowski nie rozumie, iż moja opowieść nie jest opowieścią tylko i wyłącznie o konkretnej osobie. Jest ona też o epoce, a ta epoka to również np. antysemityzm (temu tematowi przeznaczyłem rozdział w mej pracy, i jego obecność – jak widać – nie drażni recenzenta), ale także niewątpliwe istnienie i działanie masonerii. Mackiewicz twierdzi, iż ważne u pisarza jest także to o czym nie pisze. Musiałem więc o masonach i owszem napisać. A Bukowski…? Ano, po to chociażby, aby ukazać, iż J.M. nie jest osamotniony w swej ostrości widzenia świata, zmian w nim zachodzących.
Zupełnie też się nie zgadzam z zarzutem zbytniej mnogości cytatów. Cytuję nie dla efekciarstwa (?), cytuję z szacunku dla ich autora, z obawy przed zniekształceniem jego myśli, co mogłoby nastąpić w przypadku streszczenia, czy omówienia. Poza tym – dla wiarygodności swego tekstu wobec czytelnika. Akurat zresztą tę uwagę krytyka mogę spokojnie zaliczyć do tych w rodzaju “przygadał kocioł garnkowi”. W jego wspominanym już Człowieku z głębszego podziemia cytat pogania cytatem. I dobrze!
Urbanowski często wytyka mi zafascynowanie Józefem Mackiewiczem, wspomina mój wyznawczy stosunek do autora Kontry. Zgadzam się z tym przytykiem w całości! Tak, wielkość Józefa M. jest dla mnie równie oczywista jak to, że dwa razy dwa równa się cztery. Bo i gdybym nie sytuował Mackiewicza tak wysoko, czyż poświęciłbym mu tyle lat pracy…?!