Tytuł: „Nie wychylać się!” – dosłownie i w przenośni
Autor: Fitas Adam
Wydawca: Kwartalnik Kulturalny „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 211
Rok: 13 07 2023
Opis:
„Nie wychylać się!” – dosłownie i w przenośni
Cały ten obszerny zbiór publicystyki autora Sprawy pułkownika Miasojedowa pożyczył tytuł od jednego z pierwszych umieszczonych w nim artykułów, powstałych – jak większość tekstów z tego tomu – w latach trzydziestych ubiegłego wieku i drukowanych w wileńskim „Słowie”, gdzie Józef Mackiewicz pracował jako dziennikarz oraz reporter przez całe niemal dwudziestolecie międzywojenne. Tytuł tego szkicu odnosił się do dobrze znanych z pociągów tabliczek z napisami zakazującymi wychylania się przez okna ze względów bezpieczeństwa. Naturalnie wydawcom tytułującym tak książkę nie chodziło jedynie o dosłowne znaczenie zakazu. Podobnie jak w całej ich strategii nazewniczej, Michał Bąkowski jako autor wyboru oraz Nina Karsov opatrująca teksty przypisami zastosowali i tym razem grę znaczeniami. Różne sensy sformułowania „nie wychylać się” stanowią swego rodzaju dominantę zbioru oraz ilustrują – à rebours – główną postawę pisarza.
Otóż Mackiewicz przez całe życie „wychylał się” nie tylko przez okna pociągu, żeby zobaczyć możliwie najwięcej (a jest w tym też subtelny ogólniejszy sens: chcę widzieć szerzej, więcej, nie ograniczając się do świata antropomorficznego), ale także „wychylał się” – w znaczeniu narażał – poprzez mówienie tego, co politycznie niepoprawne albo co należy do społecznego tabu, ewentualnie, co jest omijane w debacie publicznej z takich czy innych względów.
Zobaczmy przy okazji, jak takie nazywanie zbiorów publicystyki Mackiewicza koresponduje z tytułami jego prozy, w których jednym z ważnych chwytów poetyckich jest właśnie odwołanie się do wieloznaczności słowa czy sformułowania (Karierowicz, Droga donikąd, Lewa wolna, Nie trzeba głośno mówić, Pod każdym niebem i tak dalej). Słowem, gratulacje dla edytorów za tytuł, który współgra i z dziełami pisarza, i z problematyką tomu, o czym szerzej za chwilę.
Formułę „Nie wychylać się!” można tedy potraktować jako świetny przykład szerszej postawy, którą Mackiewicz przez całe swoje płodne pisarskie życie zwalczał. W interesującym nas tomie znajdujemy natomiast doskonałą ilustrację „wychylania się” pisarza w dwóch zasadniczych aspektach. Pierwszy, bardziej konkretny i znacznie obszerniej reprezentowany w książce, dotyczy polityki II Rzeczypospolitej wobec jej kresów północno-wschodnich, czyli litewskiej ziemi rodzimej Mackiewicza (część zatytułowana To nas boli… czyli II Rzeczpospolita). Drugi aspekt, choć tekstowo reprezentowany tu skromniej, jest bardziej zasadniczy i wskazuje na ogólną zasadę tego pisarstwa, którą Mackiewicz zaczerpnął z naukowego podejścia badawczego (był przecież niedoszłym biologiem, a także zapalonym geografem i przyrodnikiem). Mam prawo obserwować (tak zatytułowana jest druga część tomu) oznacza prawo do wolności obserwacji i do wyciągania na ich podstawie niezależnych wniosków. Jak naucza nas historia nie tylko XX wieku, postawa ta bardzo często stoi w zasadniczej sprzeczności z urzędowym czy oportunistycznym „nie wychylaj się” i zachęca do działań wprost przeciwnych. Mackiewicz starał się zawsze być wierny sobie, czy to pisząc powieści, czy reportaże, a nawet redagując drobne teksty informacyjne.
II Rzeczpospolita i „kresy”
„Polska jest krajem, który lemiesz reportażu przeorywał jedynie rzadko, niedbale, nader płytko; jej północno-wschodnie ziemie, Wileńszczyzna, Nowogródczyzna, Grodno, to kraj, w który po prawdzie nie worał się nigdy”[1]. Tak zaczynał recenzję Buntu rojstów Mackiewicza w „Wiadomościach Literackich” Ksawery Pruszyński. Wskazywał w ten sposób ogromną lukę w patrzeniu na II Rzeczpospolitą, którą dopiero Mackiewicz w znaczący sposób wypełniał. Artykuły zebrane w tomie Nie wychylać się!, a zwłaszcza w pierwszej jego części, pokazują dobitnie, jak wielka to była praca reporterska i jak ważna dla pełnego obrazu ówczesnego państwa polskiego. Na końcu swojej pochwalnej opinii dodawał jednak Pruszyński, że książka Mackiewicza nie spodoba się wielu, a zwłaszcza – opiniotwórczym ośrodkom warszawskim.
Będzie zwalczana – wołał – będzie przemilczana, zmobilizuje się przeciw niej ludzi o znanych nazwiskach, spędzi wielkich pisarzy i pogna małych podjezdniczych szczwaczy, a gdy braknie argumentów, uruchomi się szmonces. Jak jeszcze przeciwko żadnej książce w niepodległej Polsce. Bo żadna nie miała bezczelności powiedzieć aż tak dużo prawdy. A tego nie zwykliśmy wybaczać[2].
Podobnie można by opisać artykuły zawarte w niniejszym tomie publicystyki, w którym widać także bardzo wyraźnie, że reporter wileńskiego „Słowa” raz po raz „wychyla się” i naraża władzy. Czyni to jednak – co jeszcze bardziej kłuje pańskie oko – w duchu zawsze jak najbardziej państwowotwórczym, w trosce o poszanowane inności wschodu II Rzeczpospolitej i odpowiednią wobec niego, bardziej empatyczną, czy po prostu przemyślaną, politykę. Innymi słowy, pisze z wnętrza miłości ojczyzny, z pozycji patrioty pejzażu, w którym innym krajem jest Korona, a innym (geograficznie, kulturowo, mentalnie i tak dalej) ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Spójrzmy, jak współbrzmi – zarówno ze znaczeniem dosłownym całego tomu, jak i z jego sensem metaforycznym – taki na przykład cytat z jednego z interwencyjnych artykułów Mackiewicza: „Trochę więcej powietrza, trochę więcej słońca by się przydało, nie tylko chorym, przez okna szpitala święciańskiego, a w ogóle, w ogóle w naszych miasteczkach, dla warszawskiej centrali «kresowych», a dla nas bliskich, «tutejszych». I wieś odetchnęłaby swobodniej”[3].
Na to postulowane przewietrzanie „kresów” składa się wiele problemów konkretnych, które opisuje reporter, stale wędrując po rodzimym terenie. Wywrotowa i bliska komunistom działalność Związku Związków Zawodowych (ZZZ), komunikacyjny oraz kredytowy ugór, jakimi są w porównaniu z ziemiami Korony ziemie na wschodzie, gołosłownie wprowadzany regionalizm przy jednoczesnym niszczeniu lokalnej kultury, hipokryzja władz w gospodarowaniu lasami, jeziorami i innym dobrami naturalnymi – to tylko niektóre z poruszanych przez pisarza tematów. A każdy z nich ilustrowany jest nie tezą ogólną, ale konkretnymi „badaniami terenowymi” oraz sumiennym przygotowaniem reportera, który nie tylko jest na miejscu świadkiem konfliktu, ale przytacza też dokumenty i opinie różnych stron sporu.
Dba on także o cieniowanie spraw, które nie wszędzie wyglądają podobnie. Na przykład napięta w latach trzydziestych sytuacja polsko-żydowska zupełnie inaczej wyglądała w Wilnie, gdzie reporter czuł się wprost filosemitą, a inaczej w Warszawie czy Lwowie, w których nastroje antysemickie wzmagane były aroganckimi zachowaniami obu stron. Przy okazji warto zaznaczyć, że Mackiewicz nigdy nie był zwolennikiem przemocowych sposobów rozwiązywania tych napięć, choć dostrzegał wagę konfliktów narodowościowych. Jeśli już coś sugerował Polakom, to walkę o własne interesy konkurencyjnością wobec Żydów, a więc uprzejmością, zaradnością, a także ceną i innymi metodami rynkowymi.
Cały ten świat bolesnych kwestii II Rzeczypospolitej, a zwłaszcza jej północno-wschodnich regionów, oddany jest w tej książce w klimacie jedynej w swoim rodzaju podróży antropologicznej (stąd te „badania terenowe”), wszakże zupełnie innej od tej znanej nam z Pieśni o ziemi naszej Wincentego Pola. Myślę, że wędrówki literacko ciekawszej, bo pozbawionej romantycznego podbarwiania rzeczywistości i pomijania niektórych (zwłaszcza negatywnych) jej aspektów. Zanurzmy się na chwilę zarazem w konkret i poezję tej wędrówki:
Słońce wstaje teraz o godz. 7 minut 14. Wyłazi zza Traktu Lidzkiego, a może od źródeł Niemieżanki, czy Rudominki. W każdym razie stąd na wschód, za koleją do Łunińca. Od razu robi się pięknie na świecie i weselej pod wielkim kożuchem, ale nie cieplej. Mróz straszny. Śniegu nie ma i zmarźnięte skiby pól są fioletowe; ale słońce powoli obmacowuje każdą i nadaje im kolor pomarańczowy, dopóki samo jak wielka pomarańcza wisi nad lodem Waki. Gdy padają pierwsze cienie, na prawo mamy rojsty, a że jedziemy na południe, więc po mszarach i chrustach suną za nami dwa cienie dwóch nastawionych kołnierzy futrzanych i skacze nierównie łuk duhy. Druga połowa stycznia… w kołach! Psiakrew![4]
Ileż tu polisensorycznej poetyckiej ewokacji świata, a ileż przy tym rzeczowego konkretu z tamtych terenów, z symbolicznym rojstem i duhą na czele! Jak dla mnie, nie ma lepszej lektury dla głębokiego, a przy tym także poetyckiego zobaczenia oraz poznania tych ziem. Ba, dla wielu może to być dopiero prawdziwe ich odkrycie.
Prawo do obserwacji świata
Ostatnia, dużo krótsza część tomu, zatytułowana Mam prawo obserwować, jest znacznie bardziej ogólna i przekrojowa, a dotyczy samego sedna postawy Mackiewicza jako myśliciela i pisarza. Mamy tu nie tylko – jak w części poprzedniej – teksty Mackiewicza ogłaszane przez niego w latach trzydziestych w wileńskim „Słowie”, ale także artykuły zamieszczane w periodykach emigracyjnych aż po koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Znacznie więcej w nich wyznań autobiograficznych, z których dowiemy się na przykład, jaki był ulubiony sen jego dzieciństwa i co z tego marzenia pozostało w nim do końca życia. Z pewnym zdumieniem zorientujemy się też może, że w szkole nie interesowała go wielka literatura wieszczów, lecz przyroda i geografia. To głównie z nich zaczerpnął przywiązanie do tego, co naturalne i obiektywne. Późniejsze fascynacje naukowe tylko te tendencje wzmogły oraz uodporniły na fałsz schematów czy stereotypów w patrzeniu na rzeczywistość. Bogactwo świata zawsze go zniewalało, a na takim tle każde odejście od realizmu – czy to w stronę fantazji, czy groteski, czy abstrakcji – raziło „ubóstwem tematu”. Natomiast bezstronna obserwacja rzeczywistości, porównywanie punktów widzenia i budowanie na tych doświadczeniach empirycznych własnych opinii, postawy, a także ekspresji pisarskiej – to właściwie parafraza credo pisarskiego autora Drogi donikąd, czyli dewizy „jedynie prawda jest ciekawa”. Nauka spotyka się u Mackiewicza z kulturą właśnie w tym obiektywizmie i niezależności spojrzenia na świat. Patrząc z tej strony, od razu widać intelektualne płycizny wszelkich nacjonalizmów czy innych ideologii kwestionujących podstawowe prawdy o człowieku. Pisarz próbował w całej swojej twórczości walczyć z tego typu aberracjami i marzył o literaturze, która wykorzysta to wielkie pole doświadczalne, jakim były dzieje ludzkie w pierwszej połowie XX wieku, a następnie – razem z innymi dziedzinami sztuk oraz nauką – podniesie znacząco naszą wiedzę antropologiczną. Niestety, jak pisał gorzko:
[…] filozofia zakłamywania rzeczy prostych zwekslowała te największe doświadczenia z porównawczego obiektywizmu – na wiedzę w służbie polityki bieżącej. Zamiast światowego trybunału naukowego, zadziałał trybunał norymberski, gdzie zbrodniarze sądzili zbrodniarzy, i ponurą szopkę nazwali «międzynarodowym aktem sprawiedliwości»[5].
Wyrastające z prostych zasad pisarstwo Józefa Mackiewicza stara się cały czas „wychylać” przeciw takim i innym oficjalnym „szopkom”, całymi garściami czerpiąc przy tym z owego niezwykle rozpiętego pola doświadczalnego człowieka, jakie zgotowały mu zarówno rewolucja bolszewicka, totalitaryzmy, wojny XX wieku, jak i wszelkie próby takiego czy innego ich przemilczania czy zafałszowania.
Przypisy
- K. Pruszyński, Książka o człowieku głębinowym, „Wiadomości Literackie” 1938, nr 9. Cała recenzja dostępna pod linkiem: http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication/57215?tab=1 [dostęp: 30.03.2023].
- Tamże.
- J. Mackiewicz, Nie wychylać się!, Londyn 2021, s. 45.
- Tamże, s. 242.
- Tamże, s. 665.