Zebrali się nie tracąc chwili I jednogłośnie uchwalili Że nowa powieść Mackiewicza Jest zła. Zbrodnicza i szkodnicza. Że szala, karga i spodważa, Hydzi, zoszydza i znietwarza I żeby – tak brzmi ta uchwała – Nikomu się nie podobała!
Wzburzenie wyrazili święte I nemine cotradicente, Kto by ją, uchwalili, czytał, Ażeby z miejsca wstręt go chwytał. A kto by śmiał autora chwalić, Zamiast tę książkę drzeć i palić, Tak finansowo go zarębać, By nędzy nie przestawał się bać!
A ty się w listach dziwisz, Franiu, Że my wolimy na wygnaniu Trwać zgodnie z dumą polskich natur, W tym świecie wolnych literatur.
Tu, gdyby komu się zachciało Z taką wychylić się “uchwałą”, W pięciu, w dziesięciu lub dwudziestu, Podjudzać ludzi do “protestu” Przeciwko pisarzowi, który Nieświadom całej awantury Już – (to się ledwie w głowie mieści) – Pisze ciąg dalszy tej powieści –
Gdyby, pomyśleć tylko, kto tu Podnieść chciał taki wrzask “bojkotu” – Jedyny skutek, sprawa krótka: Sam by wystrychnął się na dudka.
Na szczęście tak powiedzieć da się: W naszej emigracyjnej prasie Tego rodzaju uchwalenia Są prawie nie do pomyślenia.