Skip to content Skip to footer

Masłoń Krzysztof – “To ja byłem pesymistą, nie wuj Józef”. Wywiad z Kazimierzem Orłosiem

Tytuł: “To ja byłem pesymistą, nie wuj Józef”. Wywiad z Kazimierzem Orłosiem

Autor: Masłoń Krzysztof

Wydawca: “Rzeczpospolita”, nr 47, 24-25 lutego 2007 r.; fragment wywiadu

Rok: 2007

Opis:

“To ja byłem pesymistą, nie wuj Józef”. Wywiad z Kazimierzem Orłosiem

[…]

Jak dalece na pana decyzji zostania pisarzem zaważył fakt, że pańskimi wujami, braćmi pana matki, byli Józef i Stanisław Mackiewiczowie? Dla młodego człowieka stawiającego pierwsze kroki pisarskie pewnie i ogromne obciążenie.

Nie przeceniałbym ich roli. Owszem, w domu stale o nich słyszałem, mama opowiadała mnóstwo historii z ich życia, mniej czy bardziej zabawnych. Różne historie były także stale opowiadane przez moje ciotki – Wandę Mackiewiczową, żonę Cata, i ciotkę Inkę, żonę Józefa. Ale do pewnego momentu nie było dostępu do książek Józefa. Pierwszą jego książkę “Drogę donikąd”, a zaraz potem “Kontrę” przeczytałem chyba na przełomie lat 60. i 70.

Czyli w istocie niewiele wcześniej niż ci wszyscy, którzy je bardzo chcieli przeczytać i w końcu w ten czy inny sposób do nich dotarli.

Może trochę wcześniej, bo jakoś do mamy trafiły te książki. No, ale zapewne nie bezpośrednio od autora. Józef Mackiewicz wysłał do córki “Sprawę pułkownika Miasojedowa”, która oczywiście nie doszła. Potem w liście pisał do mojej matki, że “te chamy” nie pozwoliły Halusi przeczytać dedykowanej przez ojca książki. Bezpośredni kontakt miałem natomiast z wujem Stanisławem – Catem, którego odwiedzaliśmy na Jezuickiej. Grałem z nim w szachy, rozmawiałem czasem o literaturze. Żyłem w zupełnie innym świecie. Jak on wrócił do Polski, miałem dwadzieścia lat, studiowałem. A na Jezuicką, na przykład, przychodził nobliwy pan i słyszałem, jak wuj zwracał się do niego per “książę”. To był Janusz Radziwiłł. To mnie ogromnie zaskoczyło: ja tu przychodzę z PRL, z tego świata, w którym stale jest obecny Gomułka, a wuj używa takiego zwrotu zupełnie naturalnie, jakby to była Polska przedwrześniowa. Potem wyjechałem do Turoszowa i w Bieszczady – w całkiem już inny świat. Byłem w Solinie, gdy wuj Stanisław zmarł w 1966 roku. Przyjechałem na pogrzeb. Był pan w Rapperswilu na konferencji Mackiewiczowskiej – o Józefie – i słyszał moją próbę obrony Cata. To oskarżenie o kontakty z przedstawicielami władz i peerelowskim wywiadem przed powrotem z Anglii do Polski to osobny, bolesny problem. [Sprawa powrotu Stanisława Cata-Mackiewicza do PRL]

Pański głos w sprawie wuja zawsze będzie podejrzewany o brak bezstronności.

Związki rodzinne to jedno, ale mam wrażenie, że młodzi historycy z IPN, których zresztą bardzo cenię, zbyt łatwo rzucają oskarżenia. Trzeba pamiętać, że ludzie z tamtego pokolenia bywali w sytuacjach granicznych i w takich sytuacjach podejmowali decyzje. Ocena ich zachowań, z dzisiejszego punktu widzenia, jest wyjątkowo trudna. Prawdopodobnie, gdyby moją osiemnastoletnią córkę, tak jak Basię, córkę Cata, NKWD wywiozło z Wilna do łagru, podpisałbym wszystko, byleby wróciła.

Miał pan bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę pisarską. Nie spotykał się pan z uwagami ze strony ciotek w rodzaju: “Józio (czy Staś) lepiej by to ujął”.

Niewątpliwie moja pozycja, autora “Cudownej meliny”, w “mackiewiczowskiej” części rodziny nie była zbyt mocna, znajdowałem się w cieniu wujów, z czego zdawałem sobie sprawę. Mam jeden list Barbary Toporskiej, ciotki Barbary, jak o niej mówiliśmy, w którym bardzo krytycznie oceniła moją “Przechowalnię”, pisząc, że to powieść uwypuklająca peerelowski prymitywizm, ale przez to i sama w jakiś sposób prymitywna. Analiza powieści wydała mi się zbyt ostra, niesprawiedliwa. Szukałem wytłumaczenia w tym, że ciotka Barbara nie znała tutejszych realiów, nie znała języka, a to przecież była satyra, której nie można traktować dosłownie. Duże znaczenie odgrywał w niej język prasy, propagandy. Dla kogoś, kto nie żył w PRL, mogło to być nieczytelne. “Przechowalnia” została przetłumaczona w Czechach i nadana w tamtejszym radiu w odcinkach na początku lat 90. Dla Czechów była zabawna i zrozumiała, ale już na przykład dla Francuzów lub Anglików na pewno nie.

A czy pan miał z wujem Józefem i ciotką Barbarą bezpośredni kontakt czy tylko listowny?

Byłem u nich w 1972 roku, wtedy gdy wywiozłem na Zachód “Cudowną melinę”. Rozmawiałem z wujem, pokazywał mi wycinki z prasy, bo zbierał opinie o swoich książkach z różnych pism, i niemieckich, i z innych krajów, gdzie były tłumaczone i gdzie cokolwiek o nich pisano. Zapytałem go wtedy, jak patrzy na możliwość upadku systemu komunistycznego. Był 1972 rok, jeszcze przed konferencją KBWE w Helsinkach, lecz nienaruszalność tego systemu wydawała się trwała. To był monolit. Ale to ja byłem pesymistą w tej rozmowie, nie on. Powiedział, że przed I wojną światową miał te same wątpliwości, bo niemal nikt nie wierzył, że carat się zawali.

Też uważano to za niemożliwe?

Tak, to była potęga, imperium, bogactwo. Ruble carskie były wyjątkowo mocną walutą. I nagle to wszystko się rozpadło. Z komunizmem może stać się tak samo – mówił wuj Józef. Mogą nastąpić niewyobrażalne wydarzenia, po których usłyszymy “dałoj sowietskoj włast'”.

Nad czym pan pracuje, pomijając publicystykę i nieprzyjemne raczej sprawy związane z niekończącym się procesem o prawa autorskie po Józefie Mackiewiczu?

Ze złości na to, co się dzieje w kraju, napisałem sztukę. To historia, która rozgrywa się tu i teraz – przedstawiam dyskusję na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej będącą odbiciem tego wszystkiego, czym, niestety, żyjemy.

Jak zatytułował pan sztukę?

“Jaki jest koń”.

A jaki jest?

Każdy widzi.

 

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net