Tytuł: Trzy najdłuższe dni Józefa Mackiewicza
Autor: Masłoń Krzysztof
Wydawca: “Rzeczpospolita” 10 kwietnia 2010, wyd. 8595
Rok: 2010
Opis:
Trzy najdłuższe dni Józefa Mackiewicza
Pojechał do Katynia na zaproszenie Niemców. Na czyje zaproszenie w maju 1943 r. miał pojechać? Rządu londyńskiego? Komendy Głównej AK w Warszawie? Towarzysza Stalina?
13 kwietnia 1943 roku berlińskie radio nadało komunikat o odkryciu w okolicach Smoleńska, w tzw. katyńskim lesie, miejsca masowej zbrodni. Znaleziony został – informowano – “dół mający 28 metrów długości i 16 metrów szerokości, w którym znajdowały się, ułożone w 12 warstwach, trupy oficerów polskich w liczbie 3 tysięcy. Byli oni w pełnych mundurach wojskowych, częściowo powiązani i wszyscy mieli rany od strzałów rewolwerowych w tyle głowy”.
Okoliczności wyjazdu do Katynia
Józef Mackiewicz mieszkał wówczas w swoim domku w Czarnym Borze, 12 kilometrów od Wilna.
“Do miasta przychodziłem pieszo i rzadko” – wspominał potem. Tydzień przed Wielkanocą, gdy sprzedawał na rynku wileńskim letnie palto, spotkał – jak powiadał – “swego dawnego kolegę”, akwizytora ogłoszeniowego w administracji “Gońca Codziennego”, pisma wydawanego przez Niemców w języku polskim, wprost mówiąc – gadzinówki.
“…Mój znajomy błysnął oczyma na mój widok, a łatwo było poznać, że z jakowegoś wewnętrznego podniecenia. Zaraz też, chwytając za guzik palta, które trzymałem w ręku, mówi mi głosem przyciszonym:
– Od wczoraj telefonuje Klau. Werner Klau, szef biura prasowego przy Gebietskommissariat Wilna-Stadt, dopytuje, czy ktoś z pracowników nie zna przypadkiem twego adresu. Chcą cię zaprosić do Katynia”.
Dlaczego jego właśnie? Nie bez znaczenia był zapewne fakt, że za czasów okupacji sowieckiej Józef Mackiewicz porzucił żurnalistykę, zostając furmanem, po wejściu Niemców do Wilna opublikował zaś w “Gońcu…”, w lipcu 1941 r. artykuł Przeżyliśmy upiorną rzeczywistość, a w sierpniu tegoż roku komentarz polityczny To dopiero byłaby klęska oraz kilka odcinków zbeletryzowanych wspomnień, które w przyszłości włączy pisarz do powieści Droga donikąd. Józef Mackiewicz nie ukrywał też nigdy, że za największe zło świata uważa komunizm, a za największego, śmiertelnego wroga Związek Sowiecki.
Pisarz poprosił swego znajomego o czas niezbędny do uzyskania zgody na wyjazd ze strony Komendy AK Okręgu Wileńskiego.
“…Zdania różnych dziennikarzy podziemnych są podzielone. Jedni twierdzą, że jechać należy, inni, że byłaby to obraza naszego »sojusznika« i wpadanie na prowokację niemiecką. Zanim zastępca komendanta dał wyraźny rozkaz: »jechać«, upłynął już dzień piąty i dopiero po południu szóstego mogłem zasiąść w wygodnym fotelu przed biurkiem szefa niemieckiego biura prasowego.
Werner Klau, sam b. dziennikarz, przyjmuje mnie uprzejmie. Żadnych zobowiązań, żadnych podpisów, przymusu, deklaracji. Po prostu:
– Pan pojedzie i zobaczy”.
Zaginione raporty dla KG AK
Powyższe cytaty pochodzą z artykułu Dymy nad Katyniem, opublikowanego w 1947 r. w piśmie “Lwów i Wilno”, a przedrukowanego w tomie Fakty, przyroda, ludzie. Znajdziemy go również w książce Sprawa mordu katyńskiego, książce o Katyniu, która ukazała się w ośmiu językach, po polsku jednak dopiero niedawno, w zeszłym roku, znana była bowiem jako The Katyn Wood Murders, przetłumaczona na angielski przez Lwa Sapiehę, a następnie na inne języki. Jeśli zaś chodzi o wersję polską to, cóż – zacytujmy pisarza – “Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów z przedmową gen. Andersa – jest całkowicie przeze mnie opracowana, skomponowana i napisana. Jestem de facto jej autorem”.
Wróćmy jednak do Wilna. W 1970 r. Józef Mackiewicz tak wspominał tamte wydarzenia (za: Pod pręgierzem, Londyn 1971): “Na tajnym zebraniu odbytym w lokalu przy ul. Kalwaryjskiej w Wilnie zdecydowano, że nie tylko mam pojechać, ale na żądanie Niemców – czego należało się oczywiście spodziewać – powinienem opublikować artykuł w ich »Gońcu Codziennym«, jako że pismo mimo wszystko jest czytane. Nie mając zaufania do tej ostatniej decyzji oświadczyłem, że co najwyżej udzielę wywiadu o tym, co widziałem. – Wracając z Katynia przez Warszawę, złożyłem stenograficzne sprawozdanie na ręce dwóch, znanych mi osobiście, przedstawicieli Podziemia w lokalu przy placu Dąbrowskiego. Ale już tam dowiedziałem się, że zapanowała oficjalna tendencja przedstawić rzeczy tak, jakoby Niemcy ze swej strony też dosypali do grobów katyńskich trupy, przez siebie gdzie indziej pomordowanych… Z tym kompromitującym fałszerstwem nie mogłem się zgodzić. (Później było ono starannie zacierane. Ale zetknąłem się z nim jeszcze, gdy zaraz po wojnie, na zlecenie 2 Korpusu w Rzymie, opracowywałem dokumenty do pierwszej książki o Katyniu).
Po powrocie do Wilna, w maju 1943 r., złożyłem jeszcze jedno sprawozdanie na ręce zastępcy komendanta AK, wręczyłem mu pełny koszyk dowodów rzeczowych, zebranych na miejscu zbrodni (o strasznym, trupim smrodzie!) i udzieliłem przewidzianego wywiadu dla »Gońca Codziennego«, mówiąc o tym, co widziałem na własne oczy”.
Nieprzyjaciele Józefa Mackiewicza (a imię ich Legion!) wielokrotnie mieli mu zarzucać, że wyjechał do Katynia na zaproszenie niemieckie. Profesor Włodzimierz Bolecki, znawca twórczości Mackiewicza, autor fundamentalnego dzieła o nim – Ptasznik z Wilna pyta w tym miejscu retorycznie:
“… na czyje zaproszenie w maju 1943 r. miał Józef Mackiewicz pojechać do Katynia? Rządu londyńskiego? Komendy Głównej AK w Warszawie? Towarzysza Stalina?”.
Sporządzone zostały trzy polskie raporty z Katynia: Kazimierza Skarżyńskiego, Ferdynanda Goetla i Józefa Mackiewicza. “Raport Skarżyńskiego – wyliczał prof. Bolecki – jak wiadomo, został odnaleziony dopiero po pół wieku. Losy raportów Mackiewicza i Goetla do dziś są nie znane. Nie znane jest nazwisko członka BIP, któremu Mackiewicz przekazał swój raport, ale wolno sądzić, że »droga służbowa« tego dokumentu była taka sama jak raportu Ferdynanda Goetla. Zeznając przed Specjalną Komisją Kongresu USA Goetel powiedział, że swój raport przekazał gen. Stefanowi Roweckiemu. I kiedy wrócił z Katynia, w Warszawie już panowało przekonanie – wypowiedziane także przez gen. Bora-Komorowskiego – że zbrodnia katyńska została popełniona przez Niemców, i że wszyscy ludzie w to wierzyli. Czy zatem fakt tak długiego manipulowania sprawą katyńską przez komunistów nie został ułatwiony przez »powściągliwość informacyjną« KG AK i BIP w tej sprawie? I czy nieumiejętność w nazywaniu zbrodni sowieckich (tak jaskrawo kontrastująca z pełną i szczegółową wiedzą o bestialstwach hitlerowców), czy ta nieumiejętność nie powstała jeszcze w czasie wojny – ze względu na niesymetryczne traktowanie obu okupantów? Obarczanie komunistów odpowiedzialnością za kłamstwo nie zawsze jest płodne. Część odpowiedzialności KG AK powinna jednak wziąć na siebie”.
Hitlerowska propaganda
Czy jednak w pierwszym momencie – po ogłoszeniu straszliwej wiadomości ze Smoleńska – wątpliwości nie były uzasadnione? Ależ tak, i Józef Mackiewicz wcale ich nie krył. Ale dlatego też cytował swoją rozmowę w Katyniu z Gregorem Slowenczikiem, Austriakiem, oberleutnantem przy Geheime Feldpolizei przydzielonym do akcji propagandowej w Katyniu. Po wyjściu z grobu nazwanego od kształtu literą “L” i otrzepaniu piasku z butów Slowenczik powiedział mu w cztery oczy, “gdyśmy odeszli dalej, ponieważ z nieprzyzwyczajenia nie mogłem dłużej oddychać tym straszliwym, trupim odorem:
– Proszę pana, nie chodzi tu, po której stronie są nasze sentymenty. Pan jest Polakiem i może jest panu przykro, może pana boli, że robimy taką… no, powiedzmy, ordynarną propagandę na naszą korzyść z waszej tragedii. Ale chyba musi pan przyznać, że z naszego, niemieckiego punktu widzenia – bylibyśmy chyba auf den Kopf gefallen, na głowę upadli, żeby natrafiwszy na taką gratkę propagandową, nie wyzyskać jej następnie, nie wygrać, nie ukuć z niej akcji politycznej! Trzymałem wówczas ciągle chustkę, zakrywającą nos i usta, i prawdopodobnie Słowenczik nie widział, czy mu tę rację przyznaję, czy nie.
Ale sądząc obiektywnie, sprawa, z niemieckiego punktu widzenia, nie mogła podlegać żadnej dyskusji”.
Józef Mackiewicz przed wyjazdem do Katynia skontaktował się z byłym profesorem Uniwersytetu Wileńskiego, autorytetem w dziedzinie medycyny sądowej, dr. Sengalewiczem. Ten upoważnia go, by powołał się na niego w rozmowie z kierującym pracami ekshumacyjnymi dr. Gerhardem Buhtzem z Uniwersytetu Wrocławskiego, który był akademickim kolegą Sengalewicza. Zwróci się do niego prosząc o podanie liczby ofiar, Niemcy bowiem uporczywie podtrzymywali wymienioną przez nich w komunikacie liczbę od 10 do 12 tysięcy zwłok. Tymczasem było jasne, że w Katyniu było ich o wiele mniej, reszta “zaginionych” oficerów polskich pochowana była gdzie indziej.
“– O! To jest rzecz jeszcze dokładnie nie obliczona… – (dr Buhtz – przyp. K.M.) odpowiedział mi najuczciwiej, jak mógł odpowiedzieć oficer niemiecki, którego pogląd pozostawał w oczywistej kolizji z oficjalną propagandą.
Po upływie kilkunastu dni rzecz przestała być rewelacją. Zarówno raport policyjny sekretarza Geheime Feldpolizei Vossa, jak bardzo sumienne sprawozdanie prof. Buhtza ustaliły oficjalnie, że w siedmiu grobach znaleziono 4143 zwłoki. Tylko”.
Zwłoki w szeregu
Wytrawny reporter nie mógł nie zwrócić uwagi na daty strzępów gazet rozrzuconych po lesie. Kolejne skrawki sowieckiej gazety wydawanej w języku polskim “Głosu Radzieckiego” nosiły te same daty, z marca – kwietnia 1940 roku.
“Wróciłem znowu na krawędź grobu, skąd wciąż jeszcze wydobywano zwłoki.
– Jest panu niedobrze? – zapytał Szwed (dziennikarz z tego kraju – przyp. K. M.).
Potrząsnąłem głową i patrzyłem (…) – Straszne. Ręce i nogi nawzajem splecione, wszystko uciśnięte jak walcem. Poszarzałe, martwe, szereg za szeregiem, setka za setką, niewinni, bezbronni żołnierze. Krzyż Virtuti Militari widać na samym przodzie. Głowa odwalona pod but kolegi. Tamten leży twarzą w dół. Ten jest jeszcze w czapce. Wyjątek. A tam dalej wszyscy w płaszczach i nie rozpoznać w tej lepkiej masie indywidualnych kształtów. Właśnie: masa, słowo tak ulubione w Sowietach”.
Przedmioty, drobne, cenne i bezwartościowe… Mackiewicz wylicza: szczoteczki i grzebyki, zapalniczki i cygarniczki, lusterka i portmonetki, ołówki i żyletki, tytoń i papierosy, jakieś pudełka, ktoś miał nawet prezerwatywy – “ten wstydliwy, intymny przedmiot, ogołocony tu, w tym potwornym lesie, w smrodzie i śmierci, w obliczu niesłychanej tragedii, u człowieka, którego czaszka przebita była kulą na wylot, wydawał się czymś straszliwie ludzkim, na tle tej nieludzkiej zbrodni”.
Banknoty, 3300 listów i kart pocztowych, znów gazety… “Praca postępuje naprzód. Zwłoki oderwane od masy idą na nosze, później do szeregu. Stamtąd znów na nosze i do oględzin. Jeden za drugim, jeden za drugim”.
Żydowskie ofiary i niemieckie łuski
Józef Mackiewicz od początku zwrócił uwagę na hitlerowskie kłamstwo w kwestii żydowskiej. Pisał o tym w swojej książce, w Dymach nad Katyniem, ale mówił też obszernie w kwietniu 1952 r., gdy stanął przed Komisją Kongresu USA do Zbadania Mordu Katyńskiego, występując w dwojakim charakterze: jako świadek i jako rzeczoznawca dla oceny sowieckiego urzędowego komunikatu zrzucającego winę na Niemców. Zwrócił wtedy uwagę na fałszerstwa zawarte w niemieckiej broszurze propagandowej, z której miałoby wynikać, że w Katyniu mordercami byli Żydzi.
“Jeśli zatem, Niemcy sfałszowali dokumenty, które odnaleziono przy zwłokach, to bardzo łatwo mogliby zniszczyć te właśnie dokumenty, które wskazują, że pośród ofiar zbrodni katyńskiej znajdowało się wielu Żydów, ponieważ w sposób oczywisty ten właśnie fakt likwiduje wartość propagandy. Jednak Niemcy do tego stopnia lub tak bardzo nie chcieli narażać prawdy swych stwierdzeń na ryzyko zakwestionowania, że oni rzeczywiście nazwali i pokazali tych Żydów, którzy znajdowali się wśród ofiar zbrodni katyńskiej. Oto nazwiska kilku z nich: Waltenberg, Mantel, Lippman, Glikman i inni, a jest jeszcze wielu, których nazwiska jasno wskazują, że byli oni Żydami, np. Abraham Engiel, David Godeł, Samuel Rożen, Izaak Gutman itd.”.
W Katyniu reporter rozmawiał z Pantelejmonem Kisielowem, Rosjaninem, który wskazał miejsce zbrodni. Słyszał on huk strzałów dochodzący z lasu, inni tuziemcy – jakoś nie. Tajemnica niemieckich łusek odkrytych w Katyniu okazała się prostsza, niż początkowo myśleli sami, mocno tym faktem skonfundowani, hitlerowcy. Po traktacie w Rapallo do roku 1929 fabryka Genschow dostarczała Sowietom wielkie ilości tej amunicji. Ale to wyjaśnienie niemieckiego szefostwa uzbrojenia – pisał Mackiewicz – “datowane jest dniem 31 maja 1943 r. Czyli nastąpiło po kilku dniach od mego wyjazdu z Katynia”.
3 czerwca 1943 roku wileński “Goniec Codzienny” wydrukował wywiad z Józefem Mackiewiczem Widziałem na własne oczy. Oglądał “to” przez trzy dni. Najdłuższe dni w jego 82-letnim życiu.