Skip to content Skip to footer

Nagroda Literacka JM. Edycja 2007

Książki nominowane 2007

Sekretarz Kapituły Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, Stanisław Michalkiewicz informuje, że na posiedzeniu Kapituła nominowała do tegorocznej edycji Nagrody następujące książki:

Inna krytyka Włodzimierza Boleckiego (Wyd. Universitas)
Biały bokser Wojciecha Chmielewskiego (Wyd. Agawa)
Kłamstwo Bastylii Andrzeja Ciska (Wyd. Finna)
Blaski i gorycz wolności Dariusza Gawina (Wyd. Ośrodek Myśli Politycznej: Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tisznera)
Księża wobec bezpieki Ks. Tadeusza Iskowicza-Zaleskiego (Wyd. Znak)
Drzemka rozsądnych Zdzisława Krasnodębskiego (Wyd. Księgarnia Akademicka)
Powrót z obcego świata Pawła Lisickiego (Wyd. Arcana)
Gorsze światy Cezarego Michalskiego (Wyd. Fabryka Słów)
Nienawiść Stanisława Srokowskiego (Wyd. Prószyński i S-ka)
Hiszpania Franco Adama Wielomskiego (Agencja Wydawniczo-Reklamowa “Arte”)

Książki nagrodzone i laureaci

Kapituła na publicznym posiedzeniu 11 listopada 2007 w sali Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu 87/89 w Warszawie ogłosiła, iż

Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza przyznaje

Ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu

za pracę

“Księża wobec bezpieki”

wydaną przez Wydawnictwo ZNAK

Kapituła przyznała również wyróżnienia:

Wojciechowi Chmielewskiemu za książkę “Biały bokser” (Wyd. Agawa),

Stanisławowi Srokowskiemu za książkę “Nienawiść” (Wyd. Prószyński i S-ka).

oraz

Adamowi Wielomskiemu za książkę “Hiszpania Franco” (Agencja Wydawniczo-Reklamowa “Arte”)

Zdjęcia z uroczystości

 

 

 

 

*

Stanisław Michalkiewicz, laudacja nagrodzonej książki (“ARCANA”, nr 78, 6/2007)

Dążenie do prawdy

Wśród kryteriów, jakie narzuciła sobie nasza Kapituła przy przyznawaniu Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, jest między innymi oczekiwanie, by w utworze widoczne było dążenie do prawdy, nawet wbrew niesprzyjającym okolicznościom. Książka księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego Księża wobec bezpieki wychodzi naprzeciw temu oczekiwaniu, jak rzadko która. Nie tylko ze względu na swoją treść, ale również – ze względu na okoliczności, jakie towarzyszyły jej powstawaniu, wydaniu i nadal towarzyszą w jej społecznym odbiorze. Trudno znaleźć bardziej “mackiewiczowską” pozycję, nawet jeśli brać pod uwagę te, które wcześniej otrzymały tę Nagrodę.

Ksiądz Isakowicz-Zaleski w swojej książce pisze prawdę. A prawda jest taka, że Kościół katolicki, a w szczególności – duchowieństwo, nie bez słuszności uważane było przez komunistów za ich głównego wroga. I dlatego Kościół znalazł się na pierwszej linii walki z komuną – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dzisiaj mało kto pamięta, albo chce pamiętać, że w najgorszym dla Kościoła okresie stalinowskim, był on w gruncie rzeczy osamotniony, a w każdym razie opuszczony przez większą część środowisk opiniotwórczych, z upodobaniem nazywających siebie intelektualistami. Jak to się dzisiaj mówi, zostali oni uwiedzeni przez Stalina, naznaczeni słynnym ukąszeniem heglowskim, po którym noszą blizny widoczne do dnia dzisiejszego. Nie tylko zostali ukąszeni, ale sami też kąsali i chłostali, zwłaszcza reprezentantów Ciemnogrodu, którego główną ekspozyturą był Kościół, a duchowieństwo – w szczególności. I Kościół stanął na wysokości zadania. Nie tylko nie dał się pokonać komunie, ale w miarę możliwości chronił przed nią fundamenty cywilizacji łacińskiej. I tę prawdę ksiądz Isakowicz-Zaleski w swojej książce pokazuje zaraz na początku, ilustrując ją przykładami księży niezłomnych.

Ale pisze on całą prawdę. A cała prawda jest taka, że jeśli większość duchowieństwa zdała egzamin w konfrontacji z komuną, to przecież część jednak przeszła na stronę wroga. Różne były powody tej zdrady – od dramatycznych, po nikczemne. Ale zawsze była to zdrada – i to zdrada podwójna, bo zdradzony zostawał nie tylko desperacko walczący o przetrwanie Kościół, ale przede wszystkim – zasada przekazana za pośrednictwem Apostołów – że bardziej należy słuchać Boga niż ludzi – zwłaszcza ludzi uważających się za osobistych wrogów Boga. I tę prawdę ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski też odsłania przez czytelnikami książki – znowu na przykładach księży, którzy zdradzili – przedstawiając zarówno mechanizmy, jak i dowody zdrady.

Bo przedstawia on w swojej książce prawdę, całą prawdę – i tylko prawdę. W imię prawdy, całej prawdy i tylko prawdy, zwrócił się do tych, co do których nabrał przekonania, że zdradzili, żeby przedstawili swoje racje. Ale bodajże poza jednym, żaden z nich do zdrady się nie przyznał. Przeciwnie – wszyscy bardziej lub mniej energicznie zaprzeczyli wszelkim oskarżeniom, przy czym charakterystyczne jest i to, że zaprzeczają w identyczny sposób. Ta identyczność skłania do podejrzeń, że może nie być przypadkowa, że może być po prostu zgodna z instrukcją na wypadek dekonspiracji. Ale za tym podejrzeniem, jak cień nasuwa się pytanie, czy w takim razie jest to jedyna instrukcja, do której się stosują? I to pytanie dodaje książce księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego ponurego dramatyzmu.

Niechęć do udzielenia odpowiedzi na to pytanie prowokuje do ataków na autora książki, do stawiania mu coraz to cięższych zarzutów. Jednym z nich jest zarzut sprzeniewierzenia się kapłańskiemu powołaniu. Spróbujmy zmierzyć się z tym zarzutem. Co powinien robić, jak powinien postępować ksiądz katolicki? Nietrudno odpowiedzieć na to pytanie. Ksiądz w miarę możności powinien naśladować swojego Mistrza – Jezusa Chrystusa. W miarę możności – bo nie może naśladować Go we wszystkim. Na przykład, nie może czynić cudów, ani wskrzeszać umarłych. Ale w innych sprawach z powodzeniem może go Go naśladować. Skoro tak, to zastanówmy się, jak postąpiłby Pan Jezus w sprawie lustracji?

Na szczęście nie musimy się tego domyślać, bo w Ewangelii według św. Jana mamy relację i to pochodzącą od naocznego świadka. Mam na myśli scenę w Wieczerniku, kiedy to w pewnym momencie Pan Jezus oznajmia, że jeden ze współbiesiadników Ostatniej Wieczerzy Go zdradzi. Ta informacja wywołuje zrozumiałe poruszenie wśród apostołów, którzy jeden przez drugiego pytają, kto to może być. Wreszcie, za namową św. Piotra, św. Jan Ewangelista zadaje to pytanie bezpośrednio Panu Jezusowi. I Pan Jezus nie waha się ani chwili, tylko lustruje Judasza natychmiast, odpowiadając, że ten, któremu poda chleb umaczany w misie – i podaje go Judaszowi. Jakie to szczęście że Zbawiciel, zapewne mając świadomość przyszłych trudności, opowiedział się za lustracją, a nawet osobiście ją przeprowadził. W przeciwnym razie ładnie byśmy dziś wyglądali, ładnie wyglądałoby chrześcijaństwo, gdybyśmy wprawdzie wiedzieli, że jeden z apostołów był zdrajcą, ale nie wiedzielibyśmy – który.

I dopiero na tym tle, na tle tej ewangelicznej sceny, możemy docenić wagę książki księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego i zarazem dokonać oceny owych niesprzyjających okoliczności, które towarzyszyły jej powstawaniu i towarzyszą jej społecznemu odbiorowi. Myślę, że będę wyrazicielem wszystkich członków Kapituły, gdy powiem, że jesteśmy szczęśliwi, mogąc uhonorować tę książkę naszą Nagrodą.

*

Maciej Urbanowski, laudacja wyróżnionej książki (“ARCANA”, nr 78, 6/2007)

O “Nienawiści” Stanisława Srokowskiego

Wydana w 2006 roku przez wydawnictwo Prószyński i S-ka Nienawiść Stanisława Srokowskiego to zbiór 16 opowiadań, których akcja toczy się w latach 1941-43 na Wołyniu i które razem wzięte są opisem martyrologii mieszkańców tamtych ziem. Najpierw martyrologii Żydów mordowanych przez hitlerowców i ukraińskich nacjonalistów (zob. otwierające tom opowiadanie Zabić dziadka), potem Polaków mordowanych przez swych ukraińskich sąsiadów, wreszcie – bo i o tym przypomina Srokowski – Ukraińców zabijanych w odwecie za zbrodnie swych ziomków przez Polaków.

Nienawiść kontynuuje wcześniejsze powieści Srokowskiego, Duchy dzieciństwa (1985) oraz Repatriantów (1988), w których z epickim rozmachem przypomniał on dramatyczne losy ludności polskich Kresów Wschodnich. Równocześnie książka ta kontynuuje świetne tradycje tzw. szkoły ukraińskiej w naszej literaturze, że przypomnę tu dzieła Malczewskiego, Słowackiego, Małaczewskiego, Iwaszkiewicza, czy – przede wszystkim tu ważnego – Odojewskiego. Tak jak wspomniani pisarze Srokowski pokazuje przecież Kresy jako inferno, a nawet rzeźnię, w której mordują się skazane na siebie, zwalczające się narody.

Ale i na tym tle Nienawiść czyni szczególne wrażenie. Nie bez przyczyny Stanisław Bereś nazwał tę książkę jedną z najbardziej przerażających, jakie przeczytał w swym życiu. Myślę, że to wrażenie towarzyszyło (lub będzie towarzyszyć) wielu jej czytelnikom. Tematem każdego z opowiadań Srokowskiego jest bowiem zbrodnia: makabryczna, straszna przez swój bezsens i przez sadystyczne okrucieństwo, z jakim jest dokonywana. Autor nie oszczędza nam żadnych szczegółów, opisuje te okropne wydarzenia z drobiazgową szczegółowością. Szok jest tym większy, że każe nam na nie patrzeć oczyma 9-letniego chłopca, który rzadziej jest świadkiem zbrodni, częściej natomiast słucha, jak opowiadają sobie o niej przerażeni dorośli. Reakcje tego naiwnego i niewinnego zarazem narratora jeszcze mocniej uświadamiają nam grozę tego, co widzi i czego wysłuchuje, grozę dantejskiego piekła i spotkania z ciemnymi mocami, z potęgą zła, które mieszka w człowieku i które wyzwala w nim ludobójcza ideologia szczująca narody przeciw narodom oraz jednostki przeciw jednostkom. Jeżeli więc Nienawiść jest – jak to pięknie powiedział sam pisarz – “szlochem dziecka, które przeżyło katastrofę”, to chodzi tu o katastrofę nie tylko indywidualną, czy etniczną, ale może nawet metafizyczną, każącą w pewnym momencie zapytać, czy aby dziejami i człowiekiem nie rządzi czasem Szatan…

W opowiadaniach Srokowskiego naturalizm zderza się przy tym z poetyckością. Z tego też powodu chętnie nazwałbym Nienawiść okrutną i koszmarną zarazem baśnią, gdyby nie to, że słowo baśń jakby bierze w cudzysłów autentyzm opisywanych przez pisarza wydarzeń, które – jak wiemy – nie były niestety fikcją. Książka Srokowskiego jest też, a może nawet zwłaszcza, swoistą medytacją nad tytułową nienawiścią, która – jak pokazuje pisarz – jest straszliwą, irracjonalną, nieludzką wreszcie siłą, niszczącą wszelkie więzi międzyludzkie, nawet te zdawałoby się najsilniejsze, łączące na przykład ojca i syna (zob. opowiadanie Anioł i gbur) i która prowadzi do niewyobrażalnych okrucieństw.

Czy jest to książka antyukraińska? Na pewno nie. Srokowski nie zapomina o ówczesnych dramatach Ukraińców, którzy – jak choćby w zamykającym tom opowiadaniu Dziadek Ignacy – ginęli razem ze swymi polskim braćmi. Autor Nienawiści nie zapomina jednak i o tym, że sprawcy tych okrutnych zbrodni mówili najczęściej po ukraińsku. Nie zapomina o tym, podobnie jak nie zgadza się na zapomnienie o prawdzie w imię tak skądinąd potrzebnego naszym narodom porozumienia. Prawda o tamtych wydarzeniach jest bowiem nie tylko ciekawa, ale i niezbędna. Dla ofiar, ale i dla nas, współczesnych. Jak napisał Srokowski w posłowiu do Nienawiści:

Warto i trzeba budować mosty, przechodząc przez przeszłość jak przez zły sen, który nigdy i nikomu nie powinien się już przyśnić. A dokonać się to może tylko przez prawdę.
Prawdy nie można oszukać. Prawdy nie można zabić.
Bo prawda wcześniej czy później wyjdzie na światło dzienne.
A my chcemy żyć z podniesionym czołem.

Serdecznie dziękuję za te słowa, za książkę i gratuluję jej Autorowi wyróżnienia.

*

Marek Nowakowski, laudacja wyróżnionej książki (“ARCANA”, nr 78, 6/2007)

Uwaga debiut!

Tom opowiadań. Narracja prosta, nieskomplikowana. Tworzywem codzienność Polski lat ostatnich. Narrator jest młodzieńcem, studiował, pracuje, pędzi życie spokojne, uregulowane, bez ekstremalnych wydarzeń. Obcy mu hałaśliwy bunt przeciw udrękom i niewygodzie w postaci alkoholu, narkotyków. Także nie bierze udziału w pędzie do kariery, dużych pieniędzy. Wrażliwy, potrafi zaglądnąć pod powierzchnię zjawisk. W dzielnicy bloków w okolicach Krochmalnej, Żelaznej, Chłodnej, na tamtejszych ulicach i placykach słyszy dziwne głosy, jakieś postacie z minionego czasu majaczą mu przed oczyma. Wyobraźnia przywołuje Żydów, dawnych mieszkańców małego i dużego getta podczas okupacji hitlerowskiej, rozmawiają w jidysz. Opowiadanie zatytułował Głosy. Będąc na samotnej wyprawie w górach, w którą wybrał się z powodu uczuciowego zawodu, uczestniczy przypadkiem w chacie gospodarza w spotkaniu starych druhów z NSZ; po wojnie walczyli z komunistyczną, najeźdźczą władzą, odsiadywali długie wyroki. Byli wyklęci, zadżumieni i wyrzuceni na margines PRL-u. O naszej krwawej historii mówią podczas spotkania przy wódce po latach.

Również pozornie gładka powierzchnia współczesności osłania z nagła jakieś rysy, pęknięcia, dziury. W zwykłym pokazuje się niezwykłe. Pod spodem coś pulsuje boleśnie, wzbiera, nabrzmiewa.

Cenna to właściwość pisarska. Skromność i rzeczowość opisu, dzierganie obrazu z drobnych szczegółów, koralików. Pokazywanie w błahej opowieści czegoś więcej: sonda w głąb, sygnał o czymś nierozpoznanym, co kryje się w szczelinach zabieganej codzienności. Pojawia się niekiedy metafizyczny wymiar – potrzeba Boga, pomaga w porządkowaniu siebie i otoczenia. Walor najcenniejszy to mała, ale rzetelna prawda życia dzisiejszych ludzi. Próba znalezienia przyczyn zjawisk, korzeni, tożsamości. Jego proza nie krzyczy efekciarstwem, nie epatuje drastycznością, skowytem duszy, bluzgiem. Nie rozpycha się gadulstwem i unika ostrych środków wyrazu. Tym mocniejsza opozycja wobec nagminnego relatywizmu i nihilizmu sztancowo odbijanych “spowiedzi dzieciątek dzieci”.

Drugi tom opowiadań Wojciecha Chmielewskiego pt. Brzytwa, który niedawno przeczytałem stanowi krok naprzód. Jeszcze głębszy. Stawia trudne i ważne pytania o kondycję duchową dzisiejszego młodego człowieka w wolnej Polsce.

Kapituła Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza miała satysfakcję odkrywając w obfitości młodej prozy Białego boksera Wojciecha Chmielewskiego.

*

Tomasz Burek, laudacja wyróżnionej książki (“ARCANA”, nr 78, 6/2007)

W Hiszpanii białej

Adam Wielomski jest szalenie pracowitym, impetycznym i rzutkim badaczem dziejów tej myśli, którą można różnie nazywać: zachowawczą, konserwatywną, reakcyjną, kontrrewolucyjną, tradycjonalistyczną, czy, najogólniej, prawicową. Nie licząc naukowych prac pomniejszych, ani gazetowej drobnicy, zdołał w krótkim czasie ogłosić kilka ważkich książek. Najpierw poświęconą historiozofii Josepha de Maistre’a rozprawę Od grzechu do apokatastasis (miała dwa wydania: w 1999 i 2007). A dalej Filozofię polityczną francuskiego tradycjonalizmu 1789-1830 (2003), Nacjonalizm francuski (ostatnio wydany) i właśnie wyróżnioną w VI edycji Nagrody im. Józefa Mackiewicza książkę Hiszpania Franco. Źródła i istota doktryny politycznej (Agencja Wydawniczo-Reklamowa “Arte”, Biała Podlaska 2006).

Mnie osobiście ten impet badawczy i sam projekt, jaki się z przywołanych tytułów wyłania – cieszy i ekscytuje. Ale rozumiem, że kogoś innego gotów przyprawić o ból głowy. Książki Wielomskiego bowiem zderzają się frontalnie z czymś, co on sam wolałby może, nie bez subtelnej ironii, nazwać “głównym nurtem myśli politycznej”, ja natomiast określę nieprzesadnie choć dosadnie mianem Ciemnoty Oświeconych. Gdy używam, z pozoru tak sprzecznego wewnętrznie, określenia, mam na uwadze fundamentalną arogancję optujących za postępem i nowoczesnością liberalno-lewicowych elit, które we własnym mniemaniu widząc lepiej, patrząc dalej, czując szlachetniej, jakoś dziwnie często zdradzają się ze swą przepastną ignorancją. A wiecie Państwo dlaczego? Ponieważ nie dostosowują swoich pojęć do rzeczy, ale usiłują naginać rzeczy do swoich uprzedzeń. Jeżeli ich myśl dotyka rzeczywistości nieposłusznej ich pojęciom, zniekształcają ją, preparują prawdę o niej, zastępują burzliwą rzekę rzeczy paradą uproszczonych stereotypów.

Jednostronny obraz Hiszpanii czasu wojny domowej 1936-1939 i czterdziestoletnich bez mała rządów caudilla Franco, obraz stanowiący wypadkową gorliwych zabiegów propagandy komunistycznej i niewybaczalnej Ciemnoty Oświeconych, obraz wypaczony, jest klasycznym przykładem stereotypu, który zajął miejsce żywej (a więc skomplikowanej) prawdy. Został narzucony świadomości zbiorowej i po dziś dzień pokutuje w języku, jakim się komunikujemy. Nawet z powodu beatyfikacji przez Stolicę Apostolską 498, spośród idących w tysiące, ofiar prześladowań religijnych w Hiszpanii republikańskiej, prześladowań wyjątkowo zajadłych i odrażających, pobrzmiewały w komentarzach prasy sloganowe tony i oklepanki w stylu: “totalitarna dyktatura Franco” i “symbole [jego] faszystowskiej władzy”.

I choć siła ciążenia czarnego stereotypu Hiszpanii frankistowskiej nieraz okazywała się przemożna, próby jego skorygowania też zaczęły się pojawiać w piśmiennictwie polskim. Niewątpliwie prekursorem przewartościowań najbardziej zasadniczych był Stefan Kisielewski. W kwietniu 1970 pisał w swym Dzienniku, “że generał Franco to jeden z największych polityków europejskich. Dla Hiszpanii zrobił masę, bo: 1) ocalił ją przed komunizmem; 2) ocalił ją przed hitleryzmem; 3) ocalił ją przed wojną, nie przystępując do niej […]; 4) […] wprowadził Hiszpanię do sojuszu zachodniego”. Marek Jan Chodakiewicz w książce Zagrabiona pamięć (1997) zauważył z kolei, iż tysiące Żydów przeżyło II wojnę światową dzięki azylowi, jakiego udzielił im generał Franco. I wreszcie Jan Kieniewicz w pouczającej paraleli Hiszpania w zwierciadle polskim (2001) wykazał, ile obrzydzana Polakom “totalitarna” – w dużym cudzysłowie – Hiszpania przewyższała podporządkowaną Sowietom Polskę Ludową. Ta pierwsza zachowała wszak pełną suwerenność. Zachowała własność prywatną i wolny rynek, ograniczając z biegiem czasu rolę interwencjonizmu państwowego. W ramach zaś autorytarnego systemu władzy, który żadną miarą nie pokrywał się z totalitaryzmem, odtwarzała ostrożnie tkankę społeczeństwa obywatelskiego, co ułatwiło później przebudowę polityczną państwa.

Te i jeszcze inne poprawki historyczne do wizerunku frankizmu jako wcielenia zła absolutnego miały jednak charakter intelektualnej partyzantki. Były rozproszone i sporadyczne. Opracowanie Wielomskiego to prawdziwa kontrofensywa. Gruntowna, udokumentowana, wsparta na przemyśleniach własnych i różnojęzycznej literaturze przedmiotu.

Książka jest obszerna. Zwraca uwagę to, że całą jej pierwszą część, noszącą tytuł Geneza frankizmu, zapełnia nakreślona zamaszyście panorama nurtu prawicowego w nowożytnej hiszpańskiej myśli politycznej, nurtu o wielu dopływach, zbiegających się ostatecznie w syntezie frankizmu. Ten ostatni jawi się autorowi opracowania jako intelektualne ukoronowanie myśli politycznej prawicy hiszpańskiej. Aliści synteza, o której czytamy, nie rodzi się w gabinecie akademickiego myśliciela. Powstaje na polu bitwy, w walce kontrrewolucji z rewolucją, sił ładu z siłami chaosu, w napięciu woli, w agonie, w eschatologicznej walce Boga z Szatanem, której areną jest, jednocześnie, bezkresny świat i mała dusza człowieka.

Kiedy więc konstrukcja Republiki, iluzoryczna, pozbawiona środka ciężkości, podobna zaiste Wieży Babel, waliła się w gruzy pod ciosami jej obłąkanych budowniczych z jakobińskiego skrzydła republikanów oraz podkopujących bezkarnie jej fundamenty socjalistów, anarchistów, komunistów, co wtedy myślał sobie lojalny dotąd generał Republiki generał Franco? Do jakich pokładów pamięci historycznej sięgał, jaką wizję miał w tyle głowy, jaką przyszłość przewidywał, decydując się 12 lipca 1936 roku ostatecznie przyłączyć do spisku przeciw tak zwanemu Frontowi Ludowemu, de facto zaś przeciw zagrażającej Hiszpanom forpoczcie bolszewickiej dyktatury?

Nawiasem mówiąc. Skoro już padły słowa o “obłąkanych budowniczych”, trzeba się zastrzec, że nie są one tanią złośliwością ani tym bardziej skutkiem czysto subiektywnego wrażenia. Pio Moa w Mitach wojny domowej (tłumaczyły A. Fijałkowska i K. Kacprzak, Fronda, Warszawa 2007) dowiódł na bogatym materiale rzeczowym w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że siły polityczne lewicy same opracowały republikańskie reguły gry; toteż prowadzona przez nie rewolucyjna walka, od początku wymierzona we własną konstytucję, permanentny bunt przeciw prawowitości własnego rządu, one właśnie nadają obliczu republiki wyraz obłędu. Natomiast ich prawicowi oponenci, rozmaitych zresztą odcieni, nie byli w swej większości ideologicznymi maniakami i obsesjonatami politycznej utopii, jak rozpowiadała wroga im propaganda. Wojskowi spiskowcy, tak samo jak solidaryzujące się z nimi miliony ludzi o poglądach konserwatywnych byli raczej konserwatystami niż radykałami. Stawali w obronie religii, własności prywatnej, rodziny, państwa, jedności Hiszpanii i… praworządności. Kryje się tu największy paradoks. Otóż tak: powstańcy stawali w obronie republikańskiej praworządności zniweczonej rękoma rzekomych “obrońców Republiki”.

Dzięki studium Adama Wielomskiego potrafimy lepiej niż kiedykolwiek zrozumieć konteksty i motywy historycznej, jak się okazało, decyzji, którą podjął Franco, delegalizując w praktyce rządy Frontu Ludowego. Potrafimy też zrekonstruować czy choćby wyobrazić sobie intelektualną wizję, organizującą i stabilizującą frankizm jako doktrynę polityczną.

Jak tedy można sądzić, wizja ta zrodziła się około połowy XIX stulecia w umysłach wybitnych hiszpańskich konserwatystów i autorytarystów: Jaime Balmesa (1810-1848) i przede wszystkim Juana Donoso Cortesa (1809-1853). Tyleż z lektury pism Pierre’a Proudhona, nieprzyjaciela Pana Boga i własności prywatnej, co z rewolucyjnej zawieruchy Wiosny Ludów, umiał Donoso wyczytać ukryty scenariusz nieboskiej komedii czasów nowożytnych – oznaki “potwornej rewolty szatana” i zapowiedź apokalipsy, zupełnego nihilizmu. Zarówno katolicka teologia polityczna, jak katastroficzna historiozofia i pesymizm będący ogólnym tłem jego myśli, podpowiadały Juanowi Donoso trafne wnioski z obserwacji wydarzeń i dyktowały dalekowzroczne konstatacje. Ostatecznego sensu demokratyczno-liberalno-anarchicznych paroksyzmów upatrywał on we wprowadzeniu dyktatury socjalistycznej. Przepowiadał, że zdemoralizowana i duchowo ogołocona przez materialistyczną cywilizację masa Europejczyków łatwo po tym wszystkim ulegnie inwazji barbarzyńców z Rosji, którzy ustanowią tu swe despotyczne rządy.

I rzeczywiście. W ślad za Frontem Ludowym i jego przywódcą Largo Caballero, zwanym hiszpańskim Leninem, wkraczała w granice Hiszpanii rewolucja na modłę sowiecką. Spełniało się w roku 1936 proroctwo z doświadczeń roku 1848 wysnute przez “najsubtelniejszy intelekt w całej historii konserwatyzmu”. Było się czego bać. Francisco Franco, odsunięty na Wyspy Kanaryjskie generał, jeden z najzdolniejszych, już ani chwili dłużej nie mógł zwlekać. Wszak współczesny im katastrofista, Oswald Spengler, wieszcząc nieubłagany kres Zachodu, zostawił jakąś furtkę dla nadziei: ów symboliczny “pluton żołnierzy” zdolny w krytycznym momencie uratować cywilizację. Franco katolik i tradycjonalista “regeneracyjny” będzie wkrótce miał po swojej stronie połowę armii i rzesze ochotników…

Ja, który kiedyś kochałem Republikę, któremu za młodu bohaterskie o niej klechdy opowiadali Hemingway w Komu bije dzwon, Malraux w Nadziei, ja, który za przykładem potępieńców z powieści Pod wulkanem Lowry’ego długo nie umiałem się rozstać z lewicowo-republikańskim mitem o hiszpańskiej wojnie domowej, i ja, którego spod czaru tej legendy zdołał wyrwać dopiero w latach osiemdziesiątych wieku minionego Orwell swym Hołdem Katalonii, ale przecież tylko połowicznie ją dementując – chcę ze szczególną satysfakcją podkreślić w książce Wielomskiego wartość tych wszystkich rozdziałów, które na dobrą sprawę traktują o historycznych korzeniach powstania lipcowego, znacznie głębszych niż dawniej nam się wydawało; tych rozdziałów, które zarazem mówią o dziewiętnastowiecznych, a następnie dwudziestowiecznych zwiastunach, inspiratorach i duchowych ojcach założycielach Hiszpanii frankistowskiej. Wielomski zwraca Hiszpanii frankistowskiej jej zagrabione przez fałszerzy człowieczeństwo.

Pokazuje w generale Franco patriotę, co ratuje ojczyznę przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Pokazuje w nim autorytarystę-pragmatyka: niechętny koncepcjom upartyjnienia państwa, krok po kroku odsuwa falangistów od centrum władzy, neutralizując ich radykalizm merytokratyzmem działaczy państwowych spod znaku Opus Dei. Co jeszcze ciekawsze pokazuje go jako antyliberała wolnorynkowego i kogoś, kto nie myli obcej mu intelektualnie i kulturowo modernizacji z pożądaną modernizacją technologiczną i ekonomiczną; innymi słowy, dopuszcza nowoczesność w określonych dziedzinach życia, jednakże chroni od jej niekontrolowanego żywiołu wartości przednowoczesne.

W podsumowaniu omawia Wielomski załamanie się formuły frankizmu, jego rozpad i przesilenie Hiszpanii katolicko-kontrrewolucyjnej. Objaśnia zapaść dziejową tym głównie, że katolicki fundament frankistowskiej Hiszpanii podważyło nauczanie soborowe. Kościół za bardzo się nagiął do nieprzyjaznego mu świata – żalą się tradycjonaliści i Wielomski zdaje się smutek ten podzielać. Czy jednak znany Wielomskiemu tradycjonalista Juan Vazquez de Mella na długo przed II Soborem Watykańskim nie przyznawał, że ducha Baroku i Kontrreformacji odbudować się nie da? Tu stawiam końcową kropkę, bo gdzieś ją postawić muszę.

*

Krzysztof Masłoń tak oto charakteryzuje w “Rzeczpospolitej” (nr 208, 7 września 2007) nominowane pozycje:

Szkice o współczesnej Polsce i Polakach

“Dziesięć książek zostało nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Najwięcej jest wśród nich pozycji eseistycznych i historycznych.

Książki rekomendowali członkowie kapituły nagrody. O Innej krytyce (Universitas) Włodzimierza Boleckiego Tomasz Burek powiedział, że “jest swobodnym zapisem i doświadczenia krajobrazu, i lektur, ale i obserwacji sceny politycznej zwłaszcza z przełomu lat 80. i 90”.

W Białym bokserze (Agawa), debiutanckim zbiorze opowiadań Wojciecha Chmielewskiego, Marek Nowakowski dostrzegł “głębokie przeżycie tego, o czym pisze autor, opowieść o współczesnej Polsce i współczesnym Polaku”.

Jacek Trznadel poleca Kłamstwo Bastylii (Finna) Andrzeja Ciska, rzecz o Wielkiej Rewolucji Francuskiej “ukazującą ją, wbrew znanej tradycji, jako początek praktyk ludobójczych i totalitarnych”.

Eseje Dariusza Gawina Blaski i gorycz wolności (Ośrodek Myśli Politycznej: Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tischnera) zwróciły uwagę Tomasza Burka “zestawieniem dwóch wspólnot wolności tworzących się wokół pamięci Powstania Warszawskiego i ‘Solidarności roku 1980’ “.

Mówiąc o książce ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego Księża wobec bezpieki (Znak), Stanisław Michalkiewicz podkreślił, że “prawda nadal przebija się z trudem przez rozmaite zatory i blokady”.

Zdzisław Krasnodębski w Drzemce rozsądnych (Księgarnia Akademicka) dokonuje – zdaniem Marka Nowakowskiego – “bezlitosnej wiwisekcji dziwnego tworu, amalgamatu polityków i oligarchów, który stworzył III Rzeczpospolitą”.

W Pawła Lisickiego Powrocie z obcego świata (Arcana) Jacek Trznadel chwali “niesłychaną precyzję myślenia zarówno o filozofii, jak literaturze oraz bardzo piękny język krytyczny”.

Cezarego Michalskiego Gorsze światy (Fabryka Słów) Marek Nowakowski nazwał “prozą nieco wielosłowną, z dużym bogactwem retoryki, ale taka jest, widać, właściwość talentu pisarza”.

Z kolei opowiadania Stanisława Srokowskiego z tomu Nienawiść (Prószyński i S-ka) określił Nowakowski jako “literacko silne, sugestywne, ekspresyjne”.

Nominowaną dziesiątkę zamyka Adam Wielomski Hiszpania Franco (Agencja Wydawniczo-Reklamowa “Arte”), która to książka – jak twierdzi Tomasz Burek – “podważa stereotyp postrzegania Franco jako symbolicznej figury wszelkiego zła”.

Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza przyznawana jest od 2002 roku. Ufundowali ją prywatni przedsiębiorcy, a laureat oprócz pieniędzy (8 tys. dolarów) otrzyma 11 listopada medal z wizerunkiem autora Drogi donikąd i jego zdaniem: “Jedynie prawda jest ciekawa”.

W latach poprzednich Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza uhonorowani zostali: Ewa i Władysław Siemaszkowie, Marek Jan Chodakiewicz, Wojciech Albiński, Eustachy Rylski i Janusz Krasiński.”

*

Laureatowi zajmującemu się inwigilacją duchownych przez SB w latach PRL i domagającemu się dokonania przez księży autolustracji władze archidiecezjalne postawiły zarzut rozbijania jedności Kościoła – pisze w “Rzeczpospolitej” z 12 listopada 2007 r. Krzysztof Masłoń w artykule “Badacz trudnych dla Kościoła spraw”

“– To jest zarzut straszny! – mówi “Rz” ks. Isakowicz-Zaleski. – Zarzut stawiany Marcinowi Lutrowi czy Janowi Husowi! Wiele wskazuje na to, że lustracja znalazła się w martwym punkcie, a dalsze prace księdza w archiwach, już nie tylko polskich, napotykać będą jeszcze większe trudności. – Kościół nie powinien oglądać się na świat polityczny – przekonuje ks. Isakowicz-Zaleski. – Jest ciałem autonomicznym i czy zapadnie decyzja o lustracji naukowców lub dziennikarzy, czy też nie, jest to bez znaczenia. Mam zresztą żelazny argument. Czy ewangeliści mogli zafałszować rzeczywistość? Oczywiście, mogli nie napisać o Judaszu, o zaparciu się świętego Piotra, o niewiernym Tomaszu – wszystko ominąć lub wyretuszować. Po dwóch tysiącach lat nikt by ich nie sprawdził. Ale byli wierni prawdzie i dawali jej świadectwo.

Tegoroczny laureat jest duchownym archidiecezji krakowskiej. Święcenia przyjął w 1983 roku, związany był z Duszpasterstwem Ludzi Pracy w Nowej Hucie. W 1985 r. został dwukrotnie ciężko pobity przez “nieznanych sprawców”. Jest autorem licznych artykułów i książek, tomów wierszy, a także prezesem działającej od 20 lat Fundacji im. Brata Alberta zajmującej się niepełnosprawnymi umysłowo. Prowadzi duszpasterstwo wśród Ormian mieszkających w Polsce. […]”

*

Cezary Polak w artykule Nagroda Mackiewicza dla ks. Isakowicza-Zaleskiego w “Dzienniku” z 12 listopada 2007 r. cytuje inną wypowiedź Laureata:

“Oczywiście bardzo się cieszę z werdyktu kapituły, ale myślę też, że satysfakcję odczuwa wiele osób, które mnie popierały, kiedy pisałem książkę” – powiedział DZIENNIKOWI ks. Isakowicz-Zaleski. “Doświadczyłem smutnego fenomenu – władze kościelne zachowały się jak betonowa ściana, hierarchowie nie chcieli rozmawiać nie tylko o książce, ale także o problemie akt IPN. Zaskoczyło mnie wsparcie ludzi, których nie znałem: kiedy pojawiły się doniesienia o mojej inicjatywie przysyłali mi e-maile, SMS-y, oferowali pomoc, a po wydaniu książki zostałem dosłownie zalany prywatnymi wspomnieniami. Błąd hierarchów polega na tym, że nie dostrzegli problemu pokrzywdzonych przez system komunistyczny. Po 20 latach ci ludzie uzyskują dostęp do akt, po lekturze przeżywają wstrząs i są pozostawieni bez duchowego wsparcia. Przecież dokument kościelnej komisji “Pamięć i Troska” z lipca tego roku ani razu nie mówi o ofiarach, natomiast koncentruje się na byłych agentach i tym, jak im pomóc. Nie neguję tego, wręcz przeciwnie, uważam, że trzeba tym ludziom pomagać, ale nie można zapominać o podstawowym problemie osób pokrzywdzonych także przez tajnych współpracowników SB, którzy działali wśród duchownych. Niestety Kościół nie chciał wypracować strategii postępowania w tej sprawie. Dlatego werdykt jury przyjmuję z ogromną satysfakcją. Pierwsza książka wyróżniona nagrodą Mackiewicza – “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 -1945″ Ewy i Władysława Siemaszków, którą przeczytałem od deski do deski – była dla mnie inspiracją i utwierdziła w przekonaniu, że warto podejmować trudne tematy” – mówi. […]

*

Laureat w swoim felietonie w “Gazecie Polskiej” (nr 47 z 21 listopada 2007 r.) zatytułowanym Mackiewicz i Afganistan pisze:

“Jedną z pierwszych książek przemyconych z Zachodu, którą przeczytałem, była “Kontra” Józefa Mackiewicza.

Opowiada ona o Kozakach dońskich, uciekinierach z Rosji bolszewickiej, których wraz żonami i dziećmi w 1945 r. Anglicy wydali władzom radzieckim. A wydali ich na pewną śmierć, bo już wtedy wiadomo było, że wszyscy oni będą niechybnie wymordowani. Nawiasem mówiąc, nie postąpiono tak z prawdziwymi zbrodniarzami wojennymi, np. z ukraińskimi najemnikami z 14. Dywizji SS “Galizien”, którzy w barbarzyński sposób wymordowali tysiące bezbronnych Polaków m.in. w Hucie Pieniackiej, Podkamieniu i Chodaczkowie Wielkim, a także ludność cywilną na Słowacji i Słowenii. Najemnicy ci z bratnią, słowiańską krwią na rękach żyją sobie nadal spokojnie w Wielkiej Brytanii czy Kanadzie, choć cała SS uznana została za organizację przestępczą.

Czytając “Kontrę” nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś po wielu latach będę odbierał Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. Werdykt kapituły, na dodatek jednogłośny, był dla mnie zaskoczeniem. Nagrodę za książkę “Księża wobec bezpieki” przyjąłem z pokorą. Przyjąłem ją także w podziękowaniu dla tysięcy osób, często nieznanych mi z imienia i nazwiska, którzy w trudnych chwilach wspierali mnie duchowo, w tym też modlitwą. Myślę, że dzisiaj wszyscy oni mogą mieć z tego powodu ogromną satysfakcję moralną. Szczególnie chciałem podziękować kapitule nagrody za odwagę i bezkompromisowość, a red. Stanisławowi Michalkiewiczowi za wygłoszoną laudację. Dziękuję także promotorowi mojego projektu badawczego, ks. prof. dr. hab. Andrzejowi Zwolińskiemu z Papieskiej Akademii Teologicznej oraz dyrektor Danucie Skórze (swego czasu aktywnej członkini Studenckiego Komitetu Solidarnościowego w Krakowie) i red. Wojciechowi Bonowiczowi z Wydawnictwa “Znak”.

Warto przy okazji zauważyć, że o ile wszystkie media podały informacje o nagrodzie, to takiej informacji nie dało znaleźć się w internetowych serwisach, które używają przymiotnika “katolicki”. Chwalebny wyjątek stanowił, zresztą nie tylko w tym wypadku, portal Wiara. Osobiście jestem ciekawy, co na ten temat powie arcybiskup Józef Życiński, który na łamach “Gazety Wyborczej” w dwa dni po ukazaniu się mojej książki przypuścił na nią atak w stylu Armii Konnej Siemona Budionnego, której szarże wychodziły dobrze wtedy, gdy były prowadzone “na łeb na szyję”. Osobiście uważam, że arcybiskup nabierze wody w usta. Filozof jakby nie było.

Po odebraniu nagrody dostałem wiele e-maili. Jeden z nich zawierał takie pytanie: “Co napisałby Mackiewicz w sprawie udziału Polaków w wojnie w Iraku i Afganistanie?”. Przez kilka dni głowiłem się nad odpowiedzią, ale jako czytelnik jego książek ośmielam się przypuszczać, że byłby przeciw. Osobiście też jestem przeciw. […]”

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net