Tytuł: Czy “nie trzeba głośno mówić”? (o powieści Nie trzeba głośno mówić)
Autor: Norwid Tadeusz
Wydawca: “Wiadomości”, Londyn, 1969, nr 36 (1223)
Rok: 1969
Opis:
Czy “nie trzeba głośno mówić”? (o powieści Nie trzeba głośno mówić)
Nie było jeszcze takiej książki po drugiej wojnie światowej. Józef Mackiewicz napisał swoje największe dotychczas dzieło, które czyta się jednym tchem – jako przykuwającą powieść, epopeję zmierzchu polskości na dawnych kresach Rzeczypospolitej, ale jednocześnie – jako akt oskarżenia polityki Polski niepodległej wieku XX. Nie trzeba głośno mówić jest według samego autora dalszym ciągiem Drogi donikąd, zwłaszcza jeśli chodzi o czołowe postacie i wątek akcji. Natomiast jeśli chodzi o debatę polityczną i tezy autora, można by się w jego ostatniej powieści dopatrzyć dalszego ciągu tego procesu myślenia politycznego, który w ostrych konturach zarysowany jest w Lewej wolnej, powieści o walce Polski o wolność w latach 1918-1920, na tle krwawego chaosu rewolucji w Rosji i w epoce historycznej, w której – według autora – powstała doktryna polityki zagranicznej nowej Polski. Ta doktryna jest właściwym bohaterem niejednej książki Mackiewicza.
Nie jestem krytykiem literackim, jako zwykły czytelnik nie mogłem nie ulec czarowi wspaniałej prozy Mackiewicza. Wszechobecność natury przy każdym z tysiąca opisanych dramatów ludzkich, sugestywność dialogów, uderzająca prawdziwość charakterów ludzkich – zwłaszcza postaci drugorzędnych, naszkicowanych zaledwie kilku zdaniami autora, lub słowami przez nie wypowiedzianymi – tryb samej akcji, szeroko zakrojonej, a wielowymiarowej, poruszającej najgłębsze struny w Polaku mojego pokolenia – wszystko to razem świadczy, że ci, którzy zaliczają Józefa Mackiewicza do najwybitniejszych pisarzy wolnej literatury polskiej naszych czasów, wiedzą co mówią.
Powieść polityczna
Ale o tych stronach powieści – literackich, artystycznych, ogólnoludzkich, analitycznych, psychologicznych, techniki pisarskiej – na pewno pisać będą pióra autorów daleko lepiej ode mnie znających się na literaturze pięknej. Ja chciałbym zająć się stroną polityczną książki. Uważam, że jej wartość polityczna nie ustępuje wartościom literackim, a może nawet je przewyższa. To jest przede wszystkim książka polityczna we wspaniałym opakowaniu literackim. Że tak też ją traktuje i sam autor – świadczy chociażby obszerna bibliografia na końcu książki. To jest książka potrzebna. Żadna książka polska wydana po wojnie nie jest takim “wielkim praniem” i jednocześnie próbą rachunku sumienia politycznego, do której autor wzywa nie tylko tych, w czyich rękach znajdowały się losy Polski niepodległej, ale – całe społeczeństwo w naszej obecnej czarnej godzinie klęski i beznadziejności. Główne zagadnienie sprowadza się do pytania: czy nie mogło być inaczej, lepiej, gdyby u szczytu naszej myśli politycznej i u steru rządów stali inni ludzie, zorientowani wszechstronniej, nie opętani ciasnym nacjonalizmem, nie podlegający afektom i kompleksom niższości wobec Zachodu? Przecież ignorancja tego Zachodu wobec naszej części Europy i Sowietów, jego nieudolność dyplomatyczna – doprowadziły do oddania darmo stu milionów Europejczyków w jarzmo komunistycznej niewoli.
Na to pytanie nie może dać odpowiedzi ani Mackiewicz, ani nikt inny. Należy ono do tych pytań akademickich, które otwierają dyskusję, ale bez widoków jej zamknięcia. Nie trzeba jednak lekceważyć debaty jako drogi do ustalenia prawdy historycznej. Jeden człowiek nie jest w stanie jej ustalić. Przesłankami myślenia politycznego powinny być prawdy historyczne, nie legendy i ufryzowane wersje faktów.
Mackiewicz z pasją i niekiedy brutalnie chce niszczyć szereg legend i mitów, które – według niego – do dzisiaj są podstawą tradycjonalizmu z lał 1918-1939 i – częściowo – oportunizmu w ośrodkach myślenia i działania emigracji politycznej. Bezlitośnie realistyczne ustalenie prawdy historycznej będzie nie tylko źródłem melancholii, płynącej ze świadomości utraconych szans z powodu popełnionych błędów – lecz przyda się, być może, przyszłym pokoleniom jako lekcja polityki.
Lekcja historii
Historia est magistra vitae. Tak, ale pod dwoma warunkami: 1) w sytuacji stałego układu najważniejszych sił, 2) przy nie zmienianych zasadach gry. Świat dzisiejszy nie spełnia tych warunków, szczególnie jeśli chodzi o Polskę. Dlatego wielka wizja krytyczna Mackiewicza obejmująca całość polityki Polski niepodległej ma małe widoki na to, by została historyczną lekcją dla polityki polskiej w przyszłości. Ale wizja ta może i powinna wzbudzić żywe zainteresowanie wśród pokolenia aktorów, widzów i świadków udziału Polski w drugiej wojnie światowej; powinna też podważyć w wielu punktach komfort przyjemnego mniemania o sobie, o trafności i celowości polityki polskiej “in exile”, o realnej wartości różnych tabu, na których opiera się “historycznie uformowany” światopogląd polityczny dnia dzisiejszego i wynikająca z niego postawa. Pomińmy tu program polityczny, bo takiego nasze ośrodki polityczne nie wypracowały. Jest to zarzut, który łatwo zbyć słowami: “Po co? W dzisiejszej sytuacji…”
Podstawą wiary politycznej Mackiewicza jest teza, że w r. 1920 Polska mogła przeciwstawić się stabilizacji państwa sowieckiego i przyczynić do jego likwidacji. Byłoby to działanie prewencyjne, zapobiegające wszystkim późniejszym następstwom istnienia Sowietów jako destrukcyjnej, nieludzkiej siły, groźnej nie tylko dla Polski, ale i dla całego świata. To był – według Mackiewicza – grzech pierworodny polityki zagranicznej Polski niepodległej. Udowodnieniu tej tezy jest poświęcona Lewa wolna. Książka ta zwróciła uwagę emigracji głównie z powodu nadmiaru brzydkich wyrazów, jakich mieli używać ułani w r. 1920; brałem udział w tej przygodzie wojennej i mogę zapewnić, że używali wyrazów – o wiele gorszych. Mackiewicz zarzuca większości ówczesnych polityków polskich ciasnotę widnokręgów, małość i przyziemność myślenia w kategoriach wąskiego nacjonalizmu, zdradę wielkich tradycji I Rzeczypospolitej i brak zrozumienia ówczesnej sytuacji politycznej na obszarach dawnego imperium carskiego. Zarzut ten dotyczy w dużej mierze i całego narodu polskiego, bo: jaki naród, tacy i jego politycy. Wyjątkiem był wprawdzie Piłsudski ze swą ideą odrodzenia wielkiego państwa wielonarodowego. Idea ta znalazła swój wyraz w niewypale wyprawy kijowskiej – ale może dzieje tej wyprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie obsesyjna niechęć Piłsudskiego do byłych carskich reakcyjnych i kontrrewolucyjnych generałów – Denikina, Wrangla – którym odmówił, uważając to za ryzyko, wojskowego współdziałania dla obalenia słabego wówczas jeszcze systemu bolszewickiego.
Zdaniem Mackiewicza, ryzyko takiego współdziałania było wówczas dla Polski niewielkie, korzyści natomiast – olbrzymie. Można się z tą tezą Mackiewicza zgadzać lub nie, ale w każdym razie jest ona warta rzetelnej analizy historycznej. Nie da się jej obalić przy pomocy innej tezy – takiej np. że Piłsudski był nieomylny, a wszyscy jego krytycy należą do kategoria ludzi trzeciej klasy.
Skutki grzechu pierworodnego
Tą swoją tezę ilustruje Mackiewicz w Lewej wolnej bogato przez siebie wybranymi dokumentami. Z tego punktu widzenia wszystko to, co się stało na dawnych kresach Polski pod panowaniem sowieckim, od traktatu ryskiego do Jałty, było konsekwencją grzechu pierworodnego.
Mackiewicz jest duchowym potomkiem tych polityków, działaczy i wodzów polskich, którzy kilka wieków temu zbudowali państwo polskie sięgające na wschód od Dniepru i Dźwiny. Poniewierka i likwidacja żywiołu polskiego w sowieckiej części dawnych kresów w okresie międzywojennym była i jest dla niego bolesną tragedią, odczuwaną jako klęska osobista. Obojętność większości Polaków na losy rodaków w Mińszczyźnie, Słucczyźnie, czy na wschód od Zdołbunowa, urasta w oczach Mackiewicza do wymiarów zbrodni przeciw narodowi, jego możliwościom, tradycjom i ambicjom. W r. 1939 Sowiety wcielają cały obszar Polski na wschód od Niemna i Bugu. Zaczyna się brutalny i świadomie okrutny proces likwidacji Polaków i polskości – przez egzekucje, więzienia, deportację milionów do łagrów i na zsyłkę w głąb sowieckiego imperium. Bezmiar krzywd ludności polskiej, zaborczość i zbrodnicze oblicze ustroju sowieckiego – to temat kilku poprzednich książek Mackiewicza. Druga część dramatu polskiego, którego pierwszy akt rozpoczął się po zawarciu pokoju w Rydze, odbywa się od r. 1939 przy okrutnym współudziale okupanta hitlerowskiego i wciąż wzrastającym nasileniu terroru policyjnego i partyzantki sowieckiej, na tyłach armii niemieckiej – od wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Ten okres – 1941-1945 – obejmuje powieść Nie trzeba głośno mówić.
Tu się odruchowo nasuwa pytanie-protest: czyżby? dlaczego “nie trzeba głośnio mówić”? Jaki sens ma się kryć w przemilczaniu czy mówieniu szeptem o śmiertelnych ranach po wycięciu i zniszczeniu wielkiej części narodu? Ironiczny tytuł książki – to bunt autora, to oskarżenie pod adresem wszystkich Polaków, a zwłaszcza tych, co przebywają dzisiaj w wolnym świecie, o to, że nie zainteresowali się i nie intersują losem tej części narodu, która ginie pod panowaniem sowieckim. I o to, że już w r. 1941 układ Sikorski–Majski przypieczętował los Polaków na wschód od Bugu, kiedy to rząd polski “in exile” zawarł przymierze z Sowietami, którego istotą było popieranie bolszewizmu wbrew żywotnym interesom narodu i państwa polskiego.
Ławrynowicz – symbol i człowiek
W powieści występują postaci historyczne, jak np. znany pisarz Sergiusz Piasecki, obok fikcyjnych, co do których można i wolno domyślać się, że reprezentują prawdziwych ludzi, pracujących wówczas czy to w wywiadzie, czy w partyzantce polskiej pod egidą rządu Sikorskiego w Londynie. Na pewno autentyczna jest postać oficera polskiego, Ławrynowicza, b. peowiaka, agenta wywiadu, rezydującego w Mińsku, zakonspirowanego od końca wojny w r. 1921. Po wkroczeniu Niemców w r. 1941 Ławrynowicz przez czas jakiś ma nadal łączność z wywiadem polskim, aż wreszcie doznaje głębokiego wstrząsu w wyniku nowo wytworzonej sytuacji. Mówi do jednego z dwu głównych bohaterów powieści:
“Przez dwadzieścia cztery lata, ćwierć wieku, zakopany w tym gnoju sowieckim, dzień po dniu pracowałem i czekałem w najskrytszych marzeniach na zniszczenie tego gówna, tej plugawej zarazy świata. Tymczasem… Pan wie, jaka jest sytuacja. Mam tym bolszewikom pomagać do zwycięstwa? Pracować z takim Piekarczukiem, który mi powiada, że jemu ‘przy zetknięciu z partyzantką bolszewicką wzruszenie ścisnęło gardło, że walczyć będziemy ramię przv ramieniu’?”
A do wysłannika z Warszawy Ławrynowicz mówi:
“Miałem w ręku wasz ‘Biuletyn Sztabowy’, jak wy go nazywacie. Podobno powielany jest tylko w ilości 30 egzemplarzy. Bardzo słusznie, że dajecie go czytać wyłącznie ‘do użytku służbowego’. Jest bowiem sporządzany na podstawie oceny sytuacyjnej poltyków i wojskowych… angielskich. Całość robi wrażenie angielskiego pisma ‘dla Polaków’, ale nie pisma polskiego… Ta lektura potwierdziła raz jeszcze moje supozycje, moje przekonanie: panowie robią politykę angielską… Jest to normalne szpiegostwo na rzecz i korzyść bolszewików. To miało iść do Londynu, a idzie do Moskwy. Nawet to nieprawda, że pośrednikami są Anglicy i naszymi głowami i rękami chcą wspierać Sowiety, bo nawiązali panowie łączność bezpośrednią z bolszewikami…”
Na argument wysłannika z Warszawy – że Polska prowadzi wojnę z Niemcami, nie z Rosją, która jest teraz sojusznikiem, wobec czego Polska musi lojalnie wykonywać przymierze i że nie może być mowy o jakiejś “walce z komunizmem” – “chyba do spółki z Hitlerem” – Ławirynowicz odpowiada:
“Nie tylko żeby generał Sikorski, ale żeby sama nawet Matka Boska Częstochowska, łącznie z Ostrobramską, wyłoniły się z obrazu i nakazały: ‘idź z bolszewikami!’, odpowiem: nie pójdę! Niech mnie później sąd w niebie zsyła za to na Kołymę… Nie jestem tak naiwny, a zbyt dobrym fachowcem, żeby wiedzieć, iż ten nasz udział ‘wachlarzowaty’, to jest śmieszny bluff i obliczony na propagandę tylko, jako udział ‘we wspólnej sprawie’. Mamy położyć trochę głów pod nóż, żeby móc krzyczeć: ‘i my też pomagaliśmy bolszewikom!’. Otóż ja ani krzyczeć, ani pomagać nie mam ochoty. Osobiście cale życie poświęciłem walce z tym ustrojem. Byłem i jestem człowiekiem ideowym; choć całe życie byłem szpiegiem”.
Wysłannik Warszawy zarzuca Ławrynowiczowi zdradę i orientację prohitlerowską. Nie wolno jednak nie doceniać ładunku emocjonalnego, rzetelnego patriotyzmu i swoistej słuszności motywów setek i tysięcy takich Ławrynowiczów. Fakt, że Ławrynowicz z powieści jest szpiegiem dawnej “dwójki” polskiej, nie powinien zaciemniać wyrazistości obrazu. Z książki Mackiewicza wynika – i było tak – że w tych czasach na całym obszarze pod okupacją niemiecką prawie nie było ludzi innych niż związanych z wywiadem – niemieckim, sowieckim, polskim, litewskim, a nawet ukraińskim czy białoruskim. Ławrynowicz jest rzeczywisty, typowy, łatwo uwierzyć w jego prawdziwe istnienie w ramach rozwijającej się w książce akcji.
Moja rodzina pochodzi z tych samych stron, co i rodzina Mackiewicza – może dlatego jestem wrażliwy na sugestie jego sposobu ukazywania takich postaci jak Ławirynowicz. Człowiek ten. nie mógł – po przeżyciu dwudziestu lat w leninowsko-stalinowskich Sowietach, po deportacji półtora miliona Polaków do łagrów w r. 1940, po wszystkim, co widział i przeżył na swoim straceńczym posterunku – czuć i myśleć inaczej. Dziś, z perspektywy ćwierć wieku od zakończenia wojny, motywy Ławrynowicza powinny być do zrozumienia jeszcze łatwiejsze niż wówczas – jeśli weźmiemy pod uwagę wszystko, co się potem stało i co zostało ujawnione na temat rzeczywistości sowieckiej. Odczuwam cały ciężar ładunku emocjonalnego w wypowiedziach Ławrynowicza-Mackiewicza i sympatyzuję z jego postawą.
Tragiczny dylemat Polski
Ale polityka to nie tylko sfera uczuć, choć zawsze ma dużo wspólnego z emocjami i wiarą. Mimo wszystko jestem skłonny bronić wysłannika z Warszawy. Co miał robić Sikorski i jego rząd po wybuchu wojny hitlerowsko-stalinowskiej, gdy nasz główny i jedyny wówczas sprzymierzeniec, Wielka Brytania, stał się sprzymierzeńcem Stalina? Odmówić angielskim żądaniom zawarcia przymierza ze Stalinem? Oznaczało to przecież: wyrok śmierci dla rządu polskiego, likwidację polskich sił zbrojnych na Zachodzie, wyrzeczenie się zatem czynnego udziału w wojnie, czyli śmierć wszystkich nadziei i możliwości jakiegokolwiek wpływania na bieg wydarzeń, rezygnację z obrony interesów polskich.
Dziś można mówić, że na takiej odmowie – zawarcia sojuszu ze Stalinem – niewiele byśmy stracili, ale wtedy? Kto wtedy mógł na pewno o tym wiedzieć? Byli wprawdzie tacy Polacy wówczas w Londynie, którzy to przeczuwali. Z takich składała się np. redakcja “Wiadomości Polskich”, której Anglicy odmówili przydziału papieru za wydrukowanie relacji o tym, jak bolszewicy, topili polskich oficerów w barkach na Morzu Białym i za ogólną krytyczną postawę wobec paktu Sikorskiego ze Stalinem.
Trzeba jednak objąć całość elementów, składających się na sytuację Polski, reprezentowanej przez rząd w Londynie. Ostro krytykowany minister spraw zagranicznych rządów pomajowych, Józef Beck, w położeniu bez wyjścia, w jakim Polska się znalazła w r. 1939, uzyskał optimum tego, co można było wówczas uzyskać: przymierze wojskowe z Wielką Brytanią, rozumiane wtedy jako czek angielski, rodzaj gwarancji, że po zwycięskiej dla Wielkiej Brytanii wojnie Polska utrzyma swą niepodległość. Przymierze z Anglią wówczas, w połowie r. 1939, uchodziło za duży sukces polityki polskiej – i powinno uchodzić jeszcze dziś. Nie było wówczas wyboru innego niż tylko miedzy dwiema możliwościami: albo Niemcy nas pobiją i zaanektują, albo zgodzimy się na przemarsz wojsk sowieckich przez Polskę, co by oznaczało nie tylko wydanie kraju na zniszczenia wojenne, ale i – nawet przy najlepszym obrocie spraw – na pozostanie tych wojsk ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. Rok 1945 potwierdził słuszność tych obaw.
Polacy zagłębieni w sprawy wojny na Zachodzie mało wtedy wiedzieli – a i dzisiaj nadal niewiele wiedzą – o tragicznym okresie okupacji sowieckiej, potem niemieckiej i znowu sowieckiej na kresach. Książka Mackiewicza jest bogatą w szczegóły kroniką tych czasów, komentowaną przez autora, który tam był i siedział w tym piekielnym kotle, skąd wiele zagadnień polityki polskiej musiało wyglądać zupełnie inaczej niż z Londynu, a nawet z Warszawy, mającej w swej działalności podziemnej pomoc rządu w Londynie.
Polskę dręczył wówczas najbrutalniejszy, najokrutniejszy i najgroźniejszy dla substancji biologicznej narodu terror okupacji niemieckiej. Nie stać nas było na politykę dwóch wrogów. Jedyną nadzieję dawała stawka na zwycięstwo aliantów, wobec których staraliśmy się lojalnie wykonywać obowiązki sprzymierzeńca. Ale stawka ta – jak słusznie mówi i ukazuje na wielu przykładach Mackiewicz – z samej natury rzeczy zawierała w sobie mus działania na korzyść Sowietów, tj. wówczas wroga numer dwa, który szybko – m.in. w skutku i naszych własnych działań na jego korzyść – przekształcił się we wroga numer jeden. I jest nim do dziś.
Ale przez pierwsze dwa lata wojny to nie było takie pewne. Stało się prawdopodobne po odkryciu mordu w Katyniu i zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie, potem prawie pewne po Teheranie i zupełnie niewątpliwe po Jałcie. Wtedy jednak cała maszyna naszego współdziałania z aliantami, więc i z Sowietami, już istniała, działała w ustalonym już kierunku. Zatrzymać jej działanie i zlikwidować znaczyłoby wyrzeczenie się ostatniej, choćby najmniejszej i iluzorycznej, szansy rozwiązania pokojowego, pozwalającego na zachowanie niepodległości. “Odwrócenie sojuszu” i skierowanie walki na naszych kresach przeciw Sowietom oznaczałoby przecież wspólnotę celów wojennych i politycznych z Niemcami Hitlera. A przecież po wszystkich okropnościach okupacji niemieckiej w Polsce takie “odwrócenie” byłoby niepodobieństwem z uwagi na postawę całego prawie narodu.
Stracilibyśmy jedynych aliantów, z którymi wiązaliśmy nadzieje, choćby najsłabsze, nie dostając za to nic, a nawet gorzej: uzyskując pewność, że w razie zwycięstwa czy to Niemiec, czy Sowietów los narodu będzie oddany całkowicie i bezwarunkowo w ręce jednego lub drugiego wroga, co mogłoby się okazać gorsze niż nawet to, co nas spotkało.
Jedyną szparką, przez którą mógł się przesączyć maleńki promyk nadziei, było złudzenie, że nasi sprzymierzeńcy zachodni wymuszą na zwycięskich Sowietach cofnięcie się do granicy ryskiej, czy też innej niezbyt odległej. Wymuszą – tzn. zagrożą wojną. Wielu optymistów wśród nas czepiało się tej ostatniej iluzji, jak tonący złotej rybki, ale kto miał wówczas choćby trochę rozeznania politycznego, musiał zrozumieć, że przy ówczesnych nastrojach taka nadzieja była nonsensem. Polska w końcowym okresie wojny stała się zawadą dla zwycięzców, przeszkodą dla planów budowy “nowego, lepszego świata” do spółki z “Józiem (Uncle Joe)”. Puste krzesło Polski w San Francisco na pierwszej sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych – to niemy a wymowny świadek historii i zapowiedź nowego okresu niewoli i poniewierki naszego narodu.
Sen i przebudzenie
Trzeba tu nieco zboczyć i pozwolić sobie na kilka stwierdzeń dotyczących przeciętnego światopoglądu i schematu myślenia politycznego większości Polaków. Zdawałoby się, że po 125 latach niewoli Polski, kiedy to naród nasz był tylko przedmiotem polityki zaborców, nie podmiotem, powinniśmy byli zrozumieć po odzyskaniu niepodległości w r. 1918, że istnieją naturalne granice naszych możliwości, jako narodu, zarówno w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej. Obie te sfery działania narodowego były w okresie międzywojnia mocno ograniczone. Po pierwsze, dlatego że najgorsze pod słońcem położenie geograficzne Polski nie zmieniło się przecież po r. 1918. Po drugie, dlatego że nasz potencjał gospodarczy i niski stopień cywilizacji technicznej uniemożliwiał stworzenie siły zbrojnej, która by mogła się liczyć na szachownicy politycznej ówczesnych mocarstw.
Zarówno Rosja jak i Niemcy, każde z osobna, stanowiły wówczas problem w skali światowej, a Sowiety są nim nadal w stopniu coraz większym. Okoliczność ta ustala trwałe warunki i możliwości istnienia niepodległej Polski jako tworu miedzy dwoma kamieniami młyńskimi historii. Swoboda manewru politycznego takiego tworu musi być z natury rzeczy ograniczona – przynajmniej do czasu utworzenia siły zbrojnej zdolnej do odparcia obydwu przeciwników. Zawsze mogła i może istnieć groźba ich zmowy przeciw nam. Pierwsza Rzeczpospolita istniała dopóty, dopóki ten warunek – obronności – był spełniany. W w. XVIII sytuacja się zmieniła. Upadek państwa polskiego i rozbiory były naturalnym następstwem zmiany układu realnych sił.
Historyczna lekcja tej prostej arytmetyki politycznej poszła na marne. Po odzyskaniu niepodległości cały naród, a szczególnie jego elita polityczna, wszedł w stan permanentnej euforii, w której zapomniano o słabości fundamentów naszej świeżej wolności; zapanowała doktryna że druga Rzeczpospolita jest naturalną kontynuacją pierwszej; ustaliło się przekonanie o dynamicznej sile i wielkiej przyszłości narodu. Tym stanem chyba należy tłumaczyć reakcję całego narodu na klęskę wrześniową.
Najistotniejszym elementem tej reakcji było poczucie bezgranicznego zawodu, rozczarowania. Bajkowy zamek potęgi wojskowej, znaczenia politycznego i groteskowy mit ornamentyki mocarstwowej – legły w gruzach. Tym stanem zdumienia trzeba chyba też tłumaczyć zachowanie się tej części elity politycznej, która uratowała się z katastrofy i zaczęła tworzyć rząd emigracyjny. Szukano wówczas kozłów ofiarnych, których należało rzucić na pastwę bogom snów i złudzeń. Znajdowano i piętnowano “winnych klęski wrześniowej”. Osadzano ich w swoistych łagrach – moralnych i materialnych. Było to widowisko przygnębiające, ponure.
Mamy w historii sporo wydarzeń, w których ocena sytuacji głoszona przez decydujące w danej chwili czynniki polityczne przypominać mogła irracjonalne sceny z teatru absurdu. Ale oceny i reakcje powrześniowe biją wszystkie rekordy w tym zakresie. Czy politycy tworzący nowy rząd polski na emigracji nigdy nie mieli do czynienia ze statystyką? Czy brak im było na tyle rozeznania, by już w r. 1938 nie mogli pojąć, że zbrojenia Hitlera nie dawały Polsce żadnej, ale to absolutnie żadnej szansy w starciu z Niemcami, zwłaszcza przy ówczesnym niskim stanie zbrojeń w całej Europie zachodniej? Czy byli zupełnie pozbawieni jakiegokolwiek poczucia proporcji co do potencjałów ekonomiczno-militarnych Polski i Niemiec i niezdolni do wyciągnięcia wniosków prostych i jasnych jak wynik mnożenia dwa razy dwa?
Polityka koguta
Dziś z perspektywy trzydziestu lat można z całą pewnością orzec, że gdyby Polską dwudziestolecia rządziła nie tylko “fanfarońska sanacja” z Piłsudskim i Rydzem na czele, ale nawet tak wielka trójka, jak – przypuśćmy – Talleyrand, Bismarck i Palmerston, wynik wojny wrześniowej nie byłby inny. Nie ma cudów. Z Polski roku 1918 żaden geniusz polityczny nie mógłby w ciągu 20 lat stworzyć jako tako równorzędnego partnera w wojnie z Niemcami Hitlera, a cóż dopiero w wojnie, w której przeciw nam byli Hitler i Stalin razem.
Twierdzenia, jakoby “sanacja” była odpowiedzialna za słabość wojskową kraju a Beck prowadził “złą politykę” – wydają się dzisiaj, na tle możliwości rozwojowych i rozmiarów Polski lat 1918-1939, gadaniem od rzeczy. Nieporozumieniem jest również przypuszczenie, że Polska mogła prowadzić inną politykę zagraniczną, która by nie doprowadziła do klęski wrześniowej i utraty niepodległości. Jaką politykę? Na to pytanie nikt nie odpowiedział, bo i nie ma odpowiedzi. Szukanie więc kozłów ofiarnych po wrześniu, jeśli nie wynikało z kompletnej ignorancji, było tylko przejawem rozgrywek wewnętrzno-politycznych niegodnych dzielnego i ambitnego narodu.
W r. 1946 w polemice z publicystą szwedzkim, powtarzającym za naszymi niektórymi publicystami zarzut naszej “winy” w klęsce wrześniowej, która miała być jakoby wynikiem naszej “złej polityki” przed wojną – zapytałem:
– Jaką politykę, zdaniem pana, powinien prowadzić kogut, którego dwóch kucharzy postanowiło zarżnąć?
Na tym polemika się urwała.
Ale rzekome talenty i rzekome możliwości tego koguta są często nadal przecenianie, przede wszystkim przez nas samych. Mackiewicz w swej ostatniej książce też to robi. O ile jeszcze można dyskutować nad jego tezą, że grzechem pierworodnym Polski z lat 1918-1920 było poniechanie likwidacji państwa bolszewickiego, to już nad problemem rzekomej antybolszewickiej alternatywy rządu londyńskiego dyskutować trudno. Można bowiem prowadzić spór na temat możliwości wyboru, gdy wyboru dokonywać można, ale jak prowadzić dyskusję na temat zdeterminowanego rozwoju, na którego przyczyny i w ogóle elementy nie ma się najmniejszego wpływu – mimo że wielu czołowych Polaków mogło się łudzić, że wpływ mają? Beznadziejność naszej tragedii polega m.in. i na tym, że nawet nie ma sensu wskazywanie palcem winnych pośród nas, bo winnych nie ma. Można tylko cierpieć i buntować się…
Mackiewicz to właśnie robi w swej książce i narzuca czytelnikowi głębokie przeżycia cierpiętnicze, sugerując tu i tam, przeważnie między wierszami, że nie jesteśmy bez winy. Często też wskazuje nawet palcem – rząd w Londynie i jego zbrojne ramię w Polsce, Armię Krajową. Jest jednak uczciwy, jako rzetelny pisarz, i w tej wielkiej debacie przytacza również argumenty swoich polskich przeciwników politycznych. Np. przedstawiciel AK w Wilnie, w r. 1944, mówi:
“Jedyna nasza nadzieja, którą musimy w sobie przeistoczyć w pewność … – …to rozbicie Niemców przy pomocy aliantów. Jeżeli tę pewność, ba nawet nadzieję na to, nam się odbierze, nie pozostanie nam nic. Dosłownie nic. Musimy ją utrzymać za wszelką cenę. Dosłownie za cenę… – Zawahał się w poszukiwaniu odpowiednich słów, ale zrezygnował i zakończył: – Cały naród jest w walce na śmierć i życie”…
“Fałszujemy rzeczywistość”
Mackiewicz, jak zapewne i tysiące innych Polaków na przedwojennych kresach, nie akceptował postawy AK i jej teorii jednego wroga. Polacy, którzy znaleźli się na obszarze kresów wschodnich Rzeczypospolitej, dotkliwiej odczuwali torturę i nędze rzeczywistości sowieckiej, która była dla nich, na co dzień, bodaj uciążliwsza od okupacji niemieckiej po r. 1941. Okupacja niemiecka była płytka – mordercza, okrutna – ale raczej naskórkowa, by tak rzec.
Niemcy panowali nad tymi obszarami głównie przez obsadzenie miast, węzłów i linii kolejowych oraz terrorem ekspedycji karnych. Reszta kraju była domeną partyzantki i dywersji antyniemieckiej, obliczonej na paraliżowanie zaplecza frontu niemieckiego. Największą i stale narastającą siłą była – według Mackiewicza – partyzantka sowiecka. Jako druga, nieporównanie mniejsza, siła zorganizowana i świadoma swych celów politycznych występowała obok niej partyzantka AK – początkowo spontaniczna, potem kierowana przez Warszawę. Było wiele innych ruchów partyzanckich – dawały one jedyną niekiedy szansę przeżycia swym ludziom – litewskie, łotewskie, białoruskie. Wszystkie zwalczały się krwawo, namiętnie, bez widocznego sensu – z wyjątkiem sowieckiego NKWD, które w swym szaleństwie mordu miało dobrze przemyślaną metodę. Świetne opisy tych niezwykle skomplikowanych spraw wojny wszystkich przeciw wszystkim należą do najlepszych kart książki. Mnie żywe opisy tych wzajemnych mordów przypomniały widok gotowania świeżo złapanych krabów w Norwegii: w drodze do kotła z wrzącą wodą walczyły między sobą zaciekle, mordując się i kalecząc wzajemnie.
Na tym tle można rozumieć Polaków typu Mackiewicza, że uważali bolszewików za wroga – jeśli porównywalnego z Niemcami, to gorszego. Ich wiadomości o tym, co się działo w Generalnej Gubernii nie mogły być kompletne. Sowiety były bliżej, kontakt z ich podziemiem – codzienny, namacalny, terror tego podziemia – nie mniej nieludzki niż terror okupanta niemieckiego, chociaż oparty na zupełnie innych metodach. Na str. 251 jeden z dwu głównych bohaterów powieści mówi:
“Nie zgadzam się, żeby Niemcy byli wrogiem największym. Większym są bolszewicy, bo są bardziej dla każdego narodu niebezpieczni. Z prostej formuły, że żaden Polak nie może być jednocześnie Niemcem, gdyż te pojęcia wykluczają się wzajemnie. Ale każdy Polak może być jednocześnie komunistą. Gdyż pojęcia te, często niestety, dobrze się nawet rymują. Fałszujemy rzeczywistość, stawiając niekiedy znak równania pomiędzy okupacją niemiecką i sowiecką. Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do nas strzelają, a sowieci biorą nas gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom włazimy w dupę. To nie jest więc żadna analogia, lecz odwrotność”.
Mało jest w światowej literaturze politycznej przykładów tak trafnych, lapidarnie sformułowanej, a rozrzuconej po całej powieści, krytyki polityki Hitlera na obszarach okupowanych. Program tej polityki to kilka kartek z Mein Kampf, które szaleniec chce wprowadzić w czyn, dać im życie. Cała Rosja, tj. Sowiety, podobnie jak i Polska, miały się składać z narodów pozbawionych praw narodowych i z ludzi, pozbawionych praw ludzkich, warstwy inteligencji narodowej, wykształcenia, wszelkich organizacji i instytucja społecznych. Szaleniec Hitler nie chce mieć sprzymierzeńców w antysowieckich Rosjanach. Zezwala na armię gen. Własowa i podobne, ale tworzy je dopiero w obliczu coraz szybciej zbliżającej się klęski.
Szaleństwo Hitlera pozbawia go jakiegokolwiek zmysłu politycznego, marnuje całkowicie kapitał polityczny dobrej woli i sympatii narodów podsowieckich, które początkowo witały najeźdźcę w nadziei, że przychodzi z wojną wyzwolenia – od jarzma systemu komunistycznego, od terroru NKWD, od nędzy. Ta nadzieja poddawała milionowe armie sowieckie Niemcom na początku wojny w r. 1941. Ale Hitler, zamiast jeńców przekształcić w sprzymierzeńców, morduje ich masowo, głodzi, torturuje – tak samo zresztą jak i ludność cywilną na okupowanych terytoriach sowieckich. Sprzeciwia się rozwiązaniu kołchozów, o czym marzył i czego się spodziewał chłop sowiecki. Walczy z cerkwią prawosławną. Sprzeciwia się wszelkim ruchom odśrodkowym, wyzwoleńczym narodów przemocą wcielonych do Rosji Sowieckiej jako “republiki związkowe”.
Wielkorządcy niemieccy – tacy jak Rosenberg, Koch, Kaltenbrunner – zwalczali się zaciekle i skakali sobie do gardeł w sporach o różne metody realizacji tej samej, samobójczej dla Niemiec polityki, towarzyszącej działaniom wojennym. Ludzie orientujący się w problemach obszarów okupowanych zaczynają rozumieć, że ta polityka musi doprowadzić do zwycięstwa Sowietów. Sami hitlerowcy przyczyniali się – swoim szaleństwem – do powstawania nastrojów prosowieckich. Tata wróci… Ten zwrot uczuć ludności staje się powodem wzrostu sił i ruchliwości partyzantki sowieckiej i stopniowej destrukcji tyłów armii niemieckich – co stanowi jedną z ważnych przyczyn klęski Hitlera.
“Przesunięcie na lewo”?
Jak tragiczny los spotkał żołnierzy Armii Krajowej na naszych ziemiach wschodnich po utworzeniu komunistycznego “rządu ludowego” w Lublinie, a szczególnie po zakończeniu działań wojennych – wiemy. Mackiewicz poświęca temu tematowi dużo miejsca w swej książce, ilustrując przebieg wydarzeń historycznych bądź dokumentami, bądź komentarzami politycznymi albo relacjami swych bohaterów. Bardzo interesujące są wersje stwierdzające pośrednio fakt infiltracji władz Polski Podziemnej przez agentów komunistycznych w latach 1943-1945.
Jedna z epizodycznych raczej postaci powieści, “Andrzej”, mówi do delegata z Warszawy:
“Postawmy pytanie bez osłonek: w czyim ręku znajduje się bezpośrednia dyspozycja i informacja w naszym kraju? Podczas mego dłuższego pobytu w Warszawie udało mi się dotrzeć i zorientować i skontaktować, jak dalece było możliwe. Jesteśmy tu sami swoi w tym pokoju… Przecież druga osoba po delegacie rządu w Warszawie, a de facto pierwsza, jeśli chodzi o polityczne wpływy, to Józef Niećko, ludowiec o zdecydowanie prosowieckim nastawieniu. Przecież Socjalistyczna Organizacja Bojowa, tak zwany SOB, wchodzi i jest nawet finansowana przez główną Komisję KWC, mimo iż kierują nią niektórzy jawni pół- czy cali komuniści, jak Edward Osóbka na przykład. Do tego Komitetu Walki Cywilnej wchodzi taka organizacja ‘Zryw’, z prokomunistami na czele, jak Felczak i Widy-Wirski. Dyrektorem tzw. Biura Prezydialnego Delegatury jest osoba, nie udało mi się stwierdzić personalii, ale jak mi mówiono o zdecydowanie prosowieckiej koncepcji. Organizator komunistycznej Gwardii Ludowej popierany jest przez niektórych członków Stronnictwa Ludowego; czyli głównej sprężyny Podziemia… Jeżeli chodzi o AK, to udało mi się dotrzeć i rozmawiać z samym szefem Biura Informacji i Propagandy. Rozmowa trwała wprawdzie kilka minut, ale na moje obiekcje odpowiedział mi: ‘Trudno, proszę pana, w całej Polsce następuje przesunięcie się światopoglądu na lewo… Jakakolwiek akcja antykomunistyczna w tej chwili może być tylko lansowana przez Gestapo… I tak będzie przez nas potraktowana’… Wystarczy”.
Tego rodzaju rewelacje w książce Mackiewicza na pewno wywołają polemiki wśród naszej emigracji politycznej, bo dużą jej część stanowią ludzie, którzy – mimo że ćwierć wieku upłynęło od pobicia Niemców i mimo to, że Sowiety, nie Niemcy, okupują dzisiaj Polskę – pozostają wierni swej antyniemieckiej obsesji z tej wojny, budując z niej pion swego myślenia politycznego. Jest to zresztą zrozumiałe, ludzkie. Trudno dziwić się ludziom, którzy swój kapitał polityczny zdobyli wyłącznie w walce z Niemcami hitlerowskimi, że chcą nadal zachować postawę ideologiczną, stanowiącą legitymację dla tego kapitału.
Jaśniejsze perspektywy przyszłości
Ale postawa ta, jakkolwiek usprawiedliwiona koszmarną przeszłością, ma swoje złe strony, gdy na nią spojrzymy pod kąten przyszłości, rzuca bowiem cień na perspektywę wielkich przemian w układzie sił światowych, zwłaszcza w Europie. A szczególnie ważnych zmian w sytuacji Niemiec Zachodnich. Istotę tych przemian stanowi szybko postępująca integracja ekonomiczna Europy Zachodniej i – spodziewana – integracja polityczna. Jasne że Niemcy, stanowiące część zjednoczonej Europy Zachodniej, to nie to samo, co Niemcy Wilhelma II albo Hitlera. Ich stosunek do Polski musi stopniowo ulegać ewolucji, której wynikiem będzie zmniejszenie i w końcu zniknięcie niebezpieczeństwa dla Polski od strony Niemiec. Pozostaje natomiast i rośnie niebezpieczeństwo od strony Sowietów.
Krytyczny stosunek wobec obsesji antyniemieckiej w polityce Polski walczącej od r. 1939 do dziś dnia i wobec procesu obojętnienia na realne niebezpieczeństwo, grożące narodowi na dalszą metę ze strony Sowietów – może przyczynić się do stopniowej zmiany orientacji tych Polaków, dla których myślenie polityczne jest nie tylko funkcją afektu i odruchów.
Autor powieści Nie trzeba głośno mówić nie zagłębia się w przyszłość, ale być może poświęci rozważaniom na ten temat którąś z następnych swoich książek; w niej mógłby szukać rozwiązania dzisiejszych problemów w polityce naszego narodu i dróg wyjścia z jego obecnego położenia, które grozi zniszczeniem i roztopieniem się w tyglu sowieckiego komunizmu. Mackiewicz nie wypowiada się wprawdzie na temat, do którego z powstałych bloków o światowym wymiarze – zachodniego czy wschodniego – powinna należeć w przyszłości Polska, ale jego namiętna, bezkompromisowa postawa antykomunistyczna nie pozostawia najmniejszej wątpliwości co do tego. Tematu tego autor nie porusza w omawianej powieści – może dlatego, że przede wszystkim interesują go reminiscencje z przeszłości historycznej i pragnienie przeprowadzenia polemiki z tymi postaciami historii Polski ostatniego półwiecza, które jeszcze żyją i których poglądy reprezentowane są wśród – coraz szczuplejszej – polskiej emigracji politycznej.
Potężny talent
Sceny bestialstw hitlerowskich – np. mordowania Żydów w Ponarach – w swoim realizmie i grozie należą chyba do najlepszych tego rodzaju opisów w literaturze polskiej.
Ostatnia część powieści, której akcja przenosi się do przedpowstańczej Warszawy, nie budzi już tak wielkiego zainteresowania, jak z mistrzostwem – metodą kontrapunktu – opisany bieg wydarzeń na kresach w innych częściach powieści. Jest już obszerna literatura, która przedstawiła i naświetliła sytuację Warszawy przed powstaniem na zasadzie obserwacji i świadectw “z pierwszej ręki”. W tej wielkiej i dotychczas nie rozstrzygniętej debacie na kapitalny temat celowości powstania głos Mackiewicza jest tylko jednym z wielu.
Kropką nad “i” w tragedii sprzeczności, w jakich szamocą się władze i szeregi Armii Krajowej po powstaniu warszawskim, jest przytoczony przez autora rozkaz z Londynu, zalecający przeciwdziałanie masowemu exodusowi Polaków – i nie Polaków – spod władzy Sowietów na Zachód. Nagromadzenie nieznanych – i niedostatecznie znanych – faktów z historii wschodnich obszarów dawnej Polski jest w powieści Mackiewicza bez precedensu i potężny jest jego talent, z jakim pobudza czytelnika do krytycznego myślenia i rewizji zastarzałych poglądów i schematów myślowych.