Tytuł: O genezie sprawy Mackiewicza
Autor: Nowak Jan (Zdzisław Jeziorański)
Wydawca: Polska z oddali. Wojna w eterze – wspomnienia , t. 2: 1956-1976, Odnowa, Londyn 1988 (z rozdziału Epizody: „Na Antenie” i sprawa Józefa Mackiewicza, s. 183-187)
Rok: 1988
Opis:
Od samego początku w różnych memoriałach upominałem się u Amerykanów o pieniądze i pozwolenie na wydawanie pisma, które pozwalałoby nam ogłaszać najlepsze nasze komentarze, słuchowiska, a przede wszystkim wiadomości z Polski i o Polsce. Wolna Europa była ich największą skarbnicą. […]
Wszystkie moje starania pozostawały bez rezultatu. Dopiero Rodney Smith zrozumiał potrzebę takiego pisma i udzielił swojej zgody. Nie chciałem, aby stało się ono konkurencją dla dwóch świetnych periodyków emigracyjnych: paryskiej „Kultury” i londyńskich „Wiadomości”. Zaproponowałem więc Giedroyciowi, by pismo „Na Antenie” (bo taką nazwę wybraliśmy) ukazywało się na nasz koszt jako dodatek do „Kultury”. Gdy Giedroyć odmówił, zwróciłem się do Mieczysława Grydzewskiego, który z miejsca ofertę przyjął. […]
Współpraca z Grydzewskim układała się idealnie i publikacje naszych tekstów nie natrafiały na najmniejsze trudności z jego strony.
Sytuacja zmieniła się radykalnie dopiero wtedy, gdy Grydzewski został sparaliżowany i opiekę nad pismem objął Juliusz Sakowski, który był równocześnie dyrektorem wydawnictwa „Dziennik Polski”. Sakowski był ciekawym i czarującym rozmówcą, człowiekiem o wielkiej kulturze i wiedzy. Często brał udział, a niekiedy przewodniczył naszym dyskusjom literackim nagrywanym w Londynie. Niestety, miał jedną słabość: lubił intrygować. Poza tym, nie wiadomo dlaczego, miał bardzo niechętny stosunek do byłych żołnierzy Armii Krajowej.
Do konfliktu doszło właśnie na tle sprawy, która boleśnie dotykała uczuć żołnierzy AK, zwłaszcza na Wileńszczyźnie. Chodziło o Józefa Mackiewicza. Przed wojną Mackiewicz pracował w redakcji „Słowa Wileńskiego” i żył w cieniu swego brata Stanisława Cata. Podczas gdy ten ostatni opuścił Polskę w roku 1939 i znalazł się we Francji, a później w Anglii – Józef pozostał na Wileńszczyźnie i za zgodą władz litewskich uruchomił pismo „Gazetę Codzienną”. Wywołał oburzenie miejscowych Polaków atakami na rząd Polski niepodległej a zwłaszcza artykułem w litewskim piśmie „Lietuwost Zinos”, w którym pochwalił przyłączenie Wileńszczyzny do Litwy.
Mieliśmy w naszym zespole bezpośredniego świadka w osobie Michała Tyszkiewicza, który w czasie okupacji litewskiej pełnił na Wileńszczyźnie konspiracyjną funkcję delegata rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Po zajęciu Wilna przez Rosjan Mackiewicz został aresztowany, podobnie jak wielu innych. Nie podzielił jednak ich losu i nie został deportowany. Po pierwszym przesłuchaniu NKWD odesłało go do domu. Zaszył się w wiosce Czarny Bór pod Wilnem i doczekał się tam Niemców, cały i zdrowy. Wkrótce po tym zaczął ogłaszać artykuły na łamach niemieckiej gadzinówki „Goniec Codzienny”. W 1942 roku podziemna rada wojewódzka ostrzegła trzech redaktorów pisma, że staną przed specjalnym sądem wojskowym oskarżeni o zdradę i kolaborację z wrogiem, jeśli nie zaniechają swojej działalności [w oryginale przypis: „Nowy Świat” 18.7.1970, List A. J. Galińskiego do redakcji; „Nowy Świat” 11.4.1970, S. Korboński, Sprawa Józefa Mackiewicza]. Ponieważ żadnego z tych ostrzeżeń nie posłuchali, więc redaktor naczelny Czesław Ancerewicz, Józef Mackiewicz i Eugeniusz Kotlarewski skazani zostali na śmierć z art. 100 polskiego kodeksu karnego. Ancerewicz zastrzelony został w Wilnie przez żołnierzy Kedywu. Nie wiadomo, jaki los spotkał Kotlarewskiego. Dowódca Okręgu płk „Wilk” (Aleksander Krzyżanowski) zawiesił wykonanie wyroku na Mackiewiczu do końca wojny. Wpłynęła na to okoliczność, że Stanisław Cat-Mackiewicz był członkiem Rady Narodowej w Londynie.
Dobrze się stało, że go nie zabito. Józef Mackiewicz stał się po wojnie jednym z wybitnych prozaików polskich na obczyźnie i jako niezwykle utalentowany pisarz wniósł pokaźny wkład do kultury polskiej. Nikt nie czepiałby się jego przeszłości, gdyby przyznał się do winy, albo ograniczył się do swojej twórczości literackiej. Niestety, pisarz wpadł w kompleks oskarżania o kolaborację wszystkich innych z wyjątkiem samego siebie. Oczywiście o kolaborację z Rosją Sowiecką i komunizmem. Jego powojenne ataki na Armię Krajową przybrały formę paszkwili. Jego wystąpienia w sprawie granicy na Odrze i Nysie dostarczyły niemieckim związkom wysiedleńczym argumentu, że stanowisko emigracji w sprawach terytorialnych nie jest jednomyślne. O kolaborację z reżymem oskarżał także Mackiewicz Prymasa, Kościół i Wolną Europę. Przy czym rzekome cytaty z naszych audycji przytoczone w jego paszkwilu byty sfałszowane. Józef Garliński wytknął mu także publiczne [sic!, chyba: publicznie] sfałszowanie jednego z rozkazów generała Bora-Komorowskiego.
Dziwna rzecz. Prasa reżymowa, która tak zaciekle zwalczała antykomunistów na emigracji – w sprawie wojennej przeszłości Mackiewicza zachowywała milczenie. Jedynym wyjątkiem był zamieszczony w warszawskiej „Kulturze” artykuł Los kombatanta, pióra [w oryginale przypis: „Kultura”, Warszawa, 25.1.1970] dr. Romana Korab-Żebryka, dowódcy Pierwszej Brygady Wileńskiej. Inni żołnierze AK, którzy w latach sześćdziesiątych ogłaszali artykuły poświęcone historii AK w „Tygodniku Powszechnym”, „Wrocławskim Tygodniku Katolickim”, „Kierunkach” itd. – nie zabierali głosu. Mogło się wydawać, że w sprawie przeszłości Mackiewicza obowiązywał jakiś dziwny zapis cenzury. Być może, jego publicystyka była na rękę reżymowi, bo celem jego ataków były najbardziej zwalczane przez komunistów instytucje i osobistości (z Sołżenicynem na czele) a antykomunizm doprowadzał Mackiewicz do absurdu.
Na emigracji zabierały głos w tej sprawie wszystkie miarodajne autorytety: Stefan Korboński – kierownik Walki Cywilnej, Adam J. Galiński – ostatni delegat rządu na Okrąg wileński, dr Jan Morelewski – oficer wileńskiego AK, generał Tadeusz Bór-Komorowski, dr Józef Garliński i Zarząd Główny Koła Armii Krajowej.
Sakowski znał sprawę i artykuły Mackiewicza zamieszczał zazwyczaj na pierwszej stronie tego numeru „Wiadomości”, do którego dołączony był nasz dodatek „Na Antenie”. Nie miałem prawa wtrącać się do tego. Miara przebrała się jednak, gdy właśnie na pierwszej stronie numeru „Wiadomości” z naszym dodatkiem ukazał się gwałtowny atak Mackiewicza na Prymasa i biskupów w artykule List pasterski. Krytyka Mackiewicza nie była pozbawiona pewnych elementów słuszności. List biskupów, wydany z okazji pięćdziesięciolecia niepodległości, kończył się słowami: […] śpiewając nasze «Te Deum» dziękczynne włączamy się w potężną pieśń narodu — «Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, ojczyznę wolną zachowaj nam Panie» […]
Zakończenie to było niefortunne, bo trudno było uwierzyć, by naród zanosił do Boga błagania o zachowanie tej „wolności”, którą obdarzono nas w Jałcie. Ludzie musieli tak śpiewać w kościołach, dopóki bariera strachu nie została przełamana, ale biskupi nie musieli w ten sposób kończyć swego listu. Nie chodziło więc o meritum artykułu Mackiewicza i jego pouczający, niezwykle ostry ton. Oburzał fakt, że to właśnie człowiek obciążony zarzutem zdrady i kolaboracji uczył patriotyzmu Episkopat, który dźwigał na sobie wtedy cały ciężar walki z komunizmem. W następnym numerze „Na Antenie” chciałem zamieścić krótkie oświadczenie przypominające, że nie ponosimy odpowiedzialności za treść „Wiadomości” i za napad Mackiewicza. Nie wdając się w żadną polemikę daliśmy wyraz przekonaniu, że Mackiewicz nie jest właściwym autorytetem do wydawania sądów o postawie patriotycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza kardynała Wyszyńskiego, ze względu na swą działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiadane na łamach prasy wydawanej wtedy przez okupantów.
Sakowski wstrzymał dodatek „Na Antenie”, domagając się usunięcia w całości tego oświadczenia redakcji. Ponieważ uzasadniał to możliwością procesu o zniesławienie, więc za zgodą dyrekcji amerykańskiej, zaproponowałem gwarancję pokrycia wszelkich kosztów sądowych i ewentualnego odszkodowania. Wiedziałem, że Mackiewicz sprawy nie wytoczy, a jeśli wytoczy, musi ją przegrać. Gdy ta propozycja została odrzucona, wysunąłem kolejno dwie inne wersje, zredagowane przez Pawła Zarembę. W jednej z nich ograniczyliśmy się do powtórzenia zdania z listu do redakcji Koła b. Żołnierzy AK, ogłoszonego przed laty w „Dzienniku Polskim”, który nie spotkał się z żadną reakcją prawną ze strony Mackiewicza. Zasugerowałem wreszcie, by zasięgnąć opinii u doradcy prawnego „Daily Telegraph” w Londynie albo odwołać się do arbitrażu. Sakowski odrzucał po kolei wszystkie propozycje. Pozwalał tylko na przypomnienie, że redakcja „Na Antenie” nie ponosi odpowiedzialności za „Wiadomości”, bez wymieniania jednak Mackiewicza i jego artykułu. Zrozumiałem wtedy, że Sakowski szuka po prostu pretekstu do zerwania współpracy. Nie można było zgodzić się na taką cenzurę. Jeśli wolno było krytykować na łamach „Wiadomości” Prymasa i biskupów, trudno było zrozumieć, dlaczego tylko Mackiewicz miał korzystać z nietykalności.
Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo „Na Antenie” przestanie wychodzić – spotkał go zawód. Przygarnął nas miesięcznik „Orzeł Biały”, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało nakład dziesięć razy mniejszy od „Wiadomości”. Straciliśmy wielu czytelników, a „Wiadomości” – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony. [w oryginale przypis: W pierwszym dodatku „Na Antenie” do „Orla Białego” ogłosiliśmy wszystko, czego Sakowski nie chciał wydrukować w dodatku do „Wiadomości”. Oczywiście Mackiewicz żadnego procesu o zniesławienie nie wytoczył.]
Mackiewicz miał i ma po dziś dzień wielu obrońców w Polsce i na emigracji. Tym, którzy nie przeżyli okupacji niemieckiej w Polsce, trudno dziś zrozumieć, czym była dla nas prasa gadzinowa, lżąca wszystko, co było nam drogie. Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboński, pod okupacją rodak-kolaborant był gorszy od Niemca-gestapowca. Bronili Mackiewicza ci wilnianie, którzy wojnę spędzili na Zachodzie. Reprezentowali oni odrębną mentalność, niektórzy byli polskimi Litwinami w znaczeniu Mickiewiczowskiej inwokacji, spadkobiercami Wielkiego Księstwa Litewskiego. Do ,,królewiaków” czuli coś w rodzaju niechęci. Z racji stanowiska, jakie zająłem wraz z moimi kolegami z AK w sprawie Mackiewicza, stałem się później przedmiotem ataków, choć nigdy nie odmawiałem mu wielkiego talentu i miejsca w literaturze polskiej. Był Józef Mackiewicz więźniem języka polskiego, którym władał wspaniale. Nie czuł się Polakiem. Pytany o narodowość odpowiadał: jestem antykomunistą. Mnie osobiście takie samookreślenie nie wystarczało. Hitler też był antykomunistą.