Tytuł: Jasnowidzenie wstecz
Autor: Odojewski Włodzimierz
Wydawca: „Rzeczpospolita”, +Plus-Minus, nr 258 z 4-5.11.2000
Rok: 2000
Opis:
Jasnowidzenie wstecz
Od dawna już nie mam zwyczaju pisania do szuflady. Stad — chociaż polemiczny ten artykulik powinien był ukazać się w „Tygodniku Powszechnym” — przesyłam go Państwu z prośbą o opublikowanie. A oto jego krótka historia, która zarazem uzasadniała będzie moją prośbę:
W lutym tego roku przesłałem „Tygodnikowi Powszechnemu” z propozycją publikacji artykuł pod tytułem „Józef Mackiewicz — autor nadal nieznany”. Ukazał się on na łamach tegoż pisma w numerze wielkanocnym. Ponieważ gdzieś w czerwcu chyba otrzymałem z krakowskiej redakcji list polemizujący ze mną p. Małgorzaty Czermińskiej z zapytaniem redaktora Bronisława Mamonia, czy się doń ustosunkuję, odpisałem drugim artykułem na temat zmarłego w Monachium pisarza. Jego tytuł: „Józef Mackiewicz — autor nadal nieznany — spory i polemiki”. Ukazał się on w „Tygodniku Powszechnym” 23 lipca w numerze 30. Cztery tygodnie później (tj. 20 sierpnia w numerze 34) „Tygodnik Powszechny” opublikował polemiczny z moimi twierdzeniami artykuł Włodzimierza Boleckiego pod tytułem „Józef Mackiewicz — pisarz przemilczany”. Natychmiast po otrzymaniu ww. numeru „TP”, a więc jeszcze w sierpniu, telefonowałem z Monachium do Krakowa i uzgodniłem z red. Mamoniem moją polemikę z polemiką Włodzimierza Boleckiego, Wysłałem ja na przełomie sierpnia i września do redakcji „TP” już z Warszawy. Dopytywałem się telefonicznie kilka razy o los tych moich niespełna czterech stron maszynopisu, otrzymując zawsze niejasne odpowiedzi i ponieważ ta zabawa w „kotka i myszkę” trwała zbyt długo, bo jednak ponad półtora miesiąca, ułatwiłem redaktorowi Mamoniowi trudną sytuację, oświadczając, że artykuł będę starał się opublikować w innym piśmie.
Na zakończenie pragnąłbym dodać, że jeszcze jedna — prócz wyłuszczonej na samym wstępie — przyczyna skłania mnie do zwrócenia się do Państwa z prośbą o umożliwienie mi poniższej publikacji. A mianowicie: przeogromna ciekawość, jakie to potężne siły ochraniają w naszym kraju osobę Niny Karsov-Szechter, która na mocy przekrętu prawnego, podając się przed sądem monachijskim za córkę Barbary Toporskiej, wieloletniej towarzyszki życia Józefa Mackiewicza (na co dowód w postaci listu sądu monachijskiego widziałem), uzurpuje sobie prawa, o których piszę w swym artykule. Ta ciekawość dotyczy także tego, dlaczego Włodzimierz Bolecki, który o tym dobrze wie, w tak dziwny sposób próbuje całą tę aferę tłumaczyć (czytaj: rozmydlić!) i wreszcie, czy trwać wszystko to musi tak długo.
●
Artykuł Włodzimierza Boleckiego pt. „Józef Mackiewicz — pisarz przemilczany” („Tygodnik Powszechny” nr 34/2000) zaskoczył mnie swą niezwykłą bałamutnością, zanim jeszcze zacząłem się weń wgłębiać, przeczytawszy już tylko zdania wytłuszczonym drukiem, informujące, że „Mackiewicz jest rzeczywiście nadal autorem mało znanym. Stwierdzenie to ma jednak sens w zupełnie innym porządku niż ten, o którym pisze Odojewski. O książkach Mackiewicza po prostu od lat nie pisze się w prasie i nie omawia ich w mediach”.
Zastanawiam się, czyżby Włodzimierz Bolecki pragnął tymi zdaniami sugerować, że Mackiewicz jest dla Polaków pisarzem trefnym, że się nim brzydzą, odrzucają go, że nie chcą o nim słyszeć i dlatego nikt go nie recenzuje i nie omawia? A może według niego Mackiewicz to pospolity grafoman i dlatego twórczość jego nie budzi żadnego w kraju rezonansu? Trudno mi za Boleckiego odpowiadać. Ja wciąż sądzę, że nieobecność Mackiewicza w mediach i prasie tłumaczyć można jedynie jego nieobecnością na rynku księgarskim. A choć Bolecki utrzymuje coś wręcz przeciwnego, mianowicie, że Mackiewicz jest na tym rynku obecny w ilości około 200-500 egzemplarzy rocznie, bo tylko takie ma być na niego zapotrzebowanie czytelnicze, to ja jednak dalej twierdzę, że jest to tragiczny skutek działań wcześniejszych jego wydawczyni i sytuacji przez nią kiedyś wytworzonej. A Bolecki czyni wszystko, aby tę sytuację powikłać jeszcze bardziej w gęstą zasłonę mgły.
Pisałem to już i po raz trzeci powtarzam: p. Nina Karsov-Szechter zniszczyła pisarza (Józefa Mackiewicza) nie dzisiaj, kiedy wpuszcza do prawie 40-milionowego kraju kilkaset jego książek rocznie (z idiotycznym nadrukiem informującym, że czyni to wbrew woli pisarza, czego Bolecki nie próbuje dostrzec, a tym bardziej zinterpretować), ale w latach początku niepodległości, kiedy nie wpuszczała ani jednego egzemplarza, równocześnie blokując jakiekolwiek w tej materii usiłowania chcących Mackiewicza publikować krajowych wydawców. Wtedy to, gdy sobie wyobraziła, że jest być może bodajże lordem George’em, może prezydentem Wilsonem, a może prezydentem Rooseveltem, co upoważnia ją do jednoznacznego orzekania, czy Polska jest już niepodległa, czy jeszcze niepodległą nie jest i do interpretowania w tym duchu woli pisarza (nigdzie zresztą nie zlecającego jej takiego zadania, nigdzie w żadnym swoim testamencie jej nie wzmiankującego) i stanęła w poprzek nawet takim inicjatywom, jak próba wydania „Drogi donikąd” w srebrnej serii PIW-u — „Literatura XX wieku”, subsydiowanej przez Ministerstwo Kultury i Sztuki za rządów ministra Kazimierza Dejmka, czy też wstawienia (wciąż w tym samym czasie) dwóch książek Mackiewicza przez to samo ministerstwo na listę popieranych przekładów na rosyjski w Moskwie. Jak wiem, inicjatorzy, widząc niebotyczne trudności, jakie się piętrzą w związku z uzyskaniem zgody Niny Karsov-Szechter, machnęli w końcu na oba te przedsięwzięcia ręką.
Włodzimierz Bolecki albo z moich obu artykułów niewiele zrozumiał, albo udaje, że nie rozumie. Jeżeli bowiem obecnie w dobie gwałtownej amerykanizacji naszego rynku czytelniczego, nastawiającego się na inny, masowy typ literatury i przestawiania się przeciętnego Polaka z czytelnictwa książek na siedzenie wiele godzin dziennie przed telewizorem, karmiącym go obrazkami łatwo strawnymi i sensacyjnymi, nikłe nakłady książek są czymś zwyczajnym, to wtedy, w pierwszych latach niepodległości, książki — zwłaszcza interesujące — ukazywały się w nakładach kilkudziesięciotysięcznych. Dla przykładu: dwie moje pierwsze książki po odzyskaniu niepodległości wydane przez Czytelnika miały łączny nakład 40 tys. egzemplarzy, jedna z nich wznowiona po trzech latach dodatkowo przez PIW w „srebrnej serii” znowu ukazała się w nakładzie wielotysięcznym. Wyobrażam sobie, nie, nie wyobrażam sobie, jestem pewien, że takie same nakłady mogłyby osiągać dzieła Mackiewicza, jego zaś dokumentalny „Katyń — zbrodnia bez sądu i kary”, rzucony na rynek w owym szczególnym momencie ostatnich naszych przetargów z Sowietami o ujawnienie sprawców tej zbrodni szczególnego ludobójstwa, mógł się rozejść w jakimś wprost zawrotnym tempie i nakładzie. Zupełnie nie rozumiem, że Bolecki zasłania się dzisiejszymi mizernymi dla książki czasami przed uczciwym wejrzeniem w poczynania p. Karsov-Szechter w tamtych latach. Latach ułatwionych możliwości zaznajomienia masowego jeszcze wówczas czytelnika książek z pisarzem. W latach, kiedy książki, jak Mackiewicza, rewidujące poglądy na historię własnego kraju przez tyle lat zakłamywaną, byłyby wprost wychwytywane. Stanowisko Boleckiego jest tym dziwniejsze, że przecież nie może nie wiedzieć, iż właśnie ten fenomenalnej wartości dla naszej historii zbiór Mackiewicza w opracowaniu naukowym i zaopatrzony w przypisy oraz wszelkie inne rzeczowe wyjaśnienia prof. Jacka Trznadla (wydany przez Polską Fundację Katyńską) został przez Ninę Karsov-Szechter sądownie w Polsce zatrzymany. Bo, jak jej adwokat warszawski Andrzej Lagut napisał w piśmie uzasadniającym: miała do tego prawo „jako jedyna spadkobierczyni żony autora” i że: „wydanie było całkowicie sprzeczne z wolą autora”, a dalej, że: „taką wolę przekazał on swej żonie i powódce”. Podziwiam zdumiewającą umiejętność jasnowidzenia wstecz i przez państwowe granice niektórych warszawskich adwokatów, wiedzących, jaka była wola Mackiewicza i komu on ją przekazał, no, ale może… o Polakach krąży przecież gdzieniegdzie opinia, że „Polak wszystko potrafi”. Za owo wydanie w naukowym opracowaniu (przez zasłużoną dla sprawy katyńskiej Fundację) tej blokowanej przez Ninę Karsov-Szechter książki, jej adwokat zażądał trzy razy po 20 tys. zł odszkodowania na rzecz Niny Karsov-Szechter: „jako zadośćuczynienie za naruszenie praw autorskich”. A przecież ani rodzinie pisarza, ani nikomu ze starających się o wydanie w kraju jego dzieł, podejmujących w tym kierunku wysiłki, opracowujących krytycznie jego dzieła, nie chodziło o pieniądze, o zrobienie na tym fortuny, a jedynie o dobro literatury. Upór więc Niny Karsov-Szechter jest tym bardziej podejrzany i karygodny.
Włodzimierz Bolecki pisze, że: „Odojewski kwestionuje prawa spadkowe Niny Karsov otrzymane na mocy testamentu pisarza”, sam przyznając w innym miejscu, że w tej sprawie toczy się wciąż jeszcze postępowanie sądowe i również, bez czekania na wyrok, to prawo do spadku po Mackiewiczu autorytatywnie przyznaje Ninie Karsov, choć — powtarzam — w żadnym testamencie Mackiewicza nie ma o niej słowa, a czy Barbara Toporska mogła przekazać dzieła Mackiewicza w zastępcze ręce, to przecież właśnie ma rozstrzygnąć sąd. Tu uwaga, przed którą nie mogę się oprzeć: choć Barbarę Toporska uważam za osobę niemal świętą; bez niej, jej troskliwości, pomocy, wsparcia moralnego Mackiewicz dziesięć razy by zginął, to jednak — śpieszę Boleckiego zapewnić — nie była ona legalną żoną pisarza, mimo że on, Bolecki, twierdzi, iż para ta zawarła 3 maja 1939 roku ślub w cerkwi. Otóż nawet cerkiew prawosławna wymagała przed udzieleniem nowego związku małżeńskiego dowodu rozwiązania małżeństwa poprzedniego. Jak mi wiadomo, druga żona Mackiewicza, Antonina, nigdy, do chwili swej śmierci w roku 1973 w Warszawie, nie została z nim rozwiedziona. Ale to tylko tak dla zachwiania — przyznam — drażniącej mnie pewności siebie Boleckiego, gdyż — zdaje się — w kodeksie spadkowym żona i konkubina i tak zrównane są w prawach. I jeszcze jedno: jeżeli chodzi o dwuznaczny sposób uzyskania przez Ninę Karsov-Szechter potwierdzenia zezwolenia na przejęcie spadku po Barbarze Toporskiej (w sądzie monachijskim), to Bolecki ma rację — ja rzeczywiście wiem, co mówię.
Cały pracowity, przytoczony w 34 numerze „Tygodnika Powszechnego” przewód dowodowy Boleckiego, z jednej strony przypominającego wiele nazwisk naukowców i krytyków zajmujących się twórczością Mackiewicza, z drugiej strony wyliczającego jeszcze dłuższy spis pism, które się Mackiewiczem nie zajęły, nie wydaje mi się, żeby moje pretensje do Niny Karsov-Szechter podważał. To nie o to chodzi, że jedni, z nim, Boleckim na czele, byli sprawiedliwi i o Mackiewiczu pisali, inni byli „fe!”, niesprawiedliwi, nie znający się na literaturze wysokiego lotu, lekceważący, odwracający się doń plecami, pogardzający, czy (jak Bolecki bodajże sugeruje) wstrętne komuchy, w prasie i mediach pilnujące, ażeby nie prześlizgnęło się o pisarzu nawet jedno dobre słowo. Wszystko to są, Panie Włodzimierzu, tokowania wokół głównego tematu. A ów temat, to nawet nie to, czy Nina Karsov-Szechter istotnie dziedziczy prawa autorskie po Mackiewiczu, czy je tylko uzurpuje. Temat główny to to, co Nina Karsov-Szechter, zasłużony wydawca Mackiewicza w latach osiemdziesiątych, a może nawet już pod koniec lat siedemdziesiątych, ze spuścizną po tym pisarzu uczyniła. A uczyniła przez inne uzurpacje, które Pan elegancko nazywa „obiekcjami… p. Karsov”, ja zaś (zwłaszcza te polityczne obiekcje) nazywam zwykłym megalomaństwem i niezwykłym jej uporem, bo i Pan przyznaje, że z Niną Karsov-Szechter na temat wydawania Mackiewicza w kraju rozmawiał, i wiem, że rozmawiało jeszcze wiele innych znaczących osób.
Włodzimierz Bolecki próbując oddalić moje pretensje miesza czasy i sytuacje książki. Dziś nie wystarczy zlecić jakiejś jednej hurtowni (dla dzieł Mackiewicza jest to hurtownia BDM — informuje mój polemista), rozprowadzanie książek jakiegoś autora; Bolecki chyba wie, że tych hurtowni jest w Polsce ponad trzysta. Nawet średniej wielkości wydawnictwo warszawskie, gdzie ja wydaję, korzysta z usług czterdziestu hurtowni. Nie wystarczy też dla powodzenia książki kilka ciepłych recenzyjek w prasie, nawet w tak popularnej telewizji. Dziś dla książki, aby była kupowana, trzeba prowadzić żmudną kampanię promocyjną, organizować recenzentów w pismach prowincjonalnych, starać się o reklamę, zamieszczać w prasie zapowiedzi i streszczenia książki, urządzać wieczory autorskie albo wieczory o autorze. To tylko od strony wydawcy. Coś dodatkowo jeszcze musi dla książki zrobić sam autor, albo człowiek go reprezentujący, dając wywiady, spotykając się z czytelnikami lub krytykami, dedykując i podpisując książki na różnych kiermaszach i targach. Bolecki dobrze o tym wie, sam to bowiem czyni — a trafiam go przecież od czasu do czasu także odwiedzającego różne spotkania z plecaczkiem na ramionach, sięgającego niekiedy do tego plecaczka, wyciągającego zeń jakąś książkę, wypisującego czasem dedykację i wręczającego osobie, na której mu zależy lub budzącej u niego sympatyczne uczucia. Przecież w ten sposób sam stałem się posiadaczem jednej jego książki i jednej książki jego żony. Więc po co, Panie Włodzimierzu, to udawanie, że wszystkim nieszczęściom, jakie spotkały dzieło Mackiewicza, winnych jest kilku recenzentów, których to dzieło nie zainteresowało. Niestety, nic już dzisiaj sytuacji Mackiewicza na polskim rynku księgarskim nie zmieni, nawet gdyby to właśnie jego rodzina toczący się proces wygrała, bo kości zostały rzucone w początku dziesięciolecia, a rzucone zostały fałszywie. I za to obwiniam Ninę Karsov-Szechter.
Jeżeli i tym razem zechce mi Pan odpowiedzieć, ja tego już chyba w następstwie nie zrobię, bo jak zauważyłem — mówimy obok sobie, a swego zdania na temat postępowania tej pani nie mam zamiaru zmienić. I jeszcze jedno: przywoływanie przez Pana na potwierdzenie własnego zdania opinii zmarłego Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i sugerowanie, że się z nim, Włodzimierzem Boleckim, po rozmowie wyjaśniającej zgodził, nie uważam za taktowne, nieboszczyk bowiem nie może potwierdzić. Ja też mógłbym na przykład powołać się na opinię o tej aferze nieżyjącego pisarza Władysława Lecha Terleckiego, wieloletniego żelaznego współpracownika Radia Wolna Europa, osoby, bądź co bądź, bardzo poważnej, który obserwował skandaliczne przepychanki wokół twórczości Mackiewicza i dzielił się na ten temat ze mną swoimi uwagami, jednakże tego nie czynię. Bo nie wypada.