Skip to content Skip to footer

Orłoś Kazimierz – Inny klucz do Mackiewicza

Tytuł: Inny klucz do Mackiewicza

Autor: Orłoś Kazimierz

Wydawca: „Gazeta Wyborcza” nr 297 z 20.12.2001

Rok: 2001

Opis:

Inny klucz do Mackiewicza

„Gazeta Wyborcza” zamieściła niedawno obszerny artykuł Artura Domosławskiego o Józefie Mackiewiczu pt. „Narodowość – antykomunista” (l grudnia 2001 r.). Napaści na autora „Kontry” – nb. pisarza nadal mało znanego w Polsce – powtarzają się co pewien czas. Tym razem – jak się zdaje – pretekstem było ustanowienie nagrody literackiej jego imienia. Zarzuty Domosławskiego dotyczą głównie postawy pisarza w czasie wojny, faktu opublikowania kilku tekstów w „Gońcu Codziennym”, piśmie ukazującym się w czasie okupacji niemieckiej w Wilnie, ale także powojennych sporów Mackiewicza ze środowiskami AK-owskimi, katolickimi i opozycyjnymi w kraju. Sprawy te wielokrotnie były poruszane, a wysuwane oskarżenia wyjaśnione, zdawałoby się w sposób przekonywający, choćby w takich książkach, jak „Ptasznik z Wilna” Włodzimierza Boleckiego, „Rok myśliwego” Czesława Miłosza czy „Kronika wileńska 1941-1945” Longina Tomaszewskiego. Nic warto do tych spraw wracać. Jednak jeden passus w artykule Domosławskiego budzi stanowczy sprzeciw. Ten, gdzie autor pisze: „W 1940 r. na Litwę wkraczają Sowieci, Mackiewicz jest świadkiem wywózek i doświadcza życia pod czujnym okiem NKWD. Trafia na przesłuchanie, ale nie zostaje wysłany na białe niedźwiedzie. Bezpieka puszcza go, co budzi podejrzenia o podpisanie lojalki czy wręcz zgody na współpracę z okupantem”.

To pomówienie. Czy nie za lekko, nie za łatwo zostało wypowiedziane? U kogo – gdzie i kiedy – fakt, że Mackiewicz nie pojechał „na białe niedźwiedzie”, wzbudził takie podejrzenia? Czy w jego wileńskim otoczeniu? A może u Artura Domosławskiego, ale wobec tego, jak je potrafi udokumentować? Choćby ze względu na własną rzetelność dziennikarską?

*

Niestety, Józefa Mackiewicza bronią czasem ludzie, wypowiadając poglądy, które budzą podobne zażenowanie i sprzeciw. Stanisław Michalkiewicz napisał felieton pt. „Genius loci?” (tygodnik „Nasza Polska”, nr 50 z 11 grudnia br.). Czytamy tam m.in.: „»Goniec Codzienny«, czyli owa gadzinówka, była co prawda niemiecką gazetą dla Polaków, ale przecież nie była tego rodzaju gazetą ostatnią. Na przykład »Gazeta Wyborcza« ze względu na specyficzny charakter swojej publicystyki uchodzi za żydowską gazetę dla Polaków. Nie krytykuję, tylko opowiadam. A przecież pan Domosławski nie widzi nic złego w publikowaniu tam swoich artykułów. Czy uważa, że jak niemiecka – to źle, a jak żydowska – to dobrze?”.

Zdania te kompromitują autora felietonu w takim stopniu, że nie wymaga to żadnego uzasadnienia. Jest mi jedynie wstyd, że ktoś spośród jurorów Nagrody imienia Mackiewicza – do których również należę – mógł coś podobnego napisać!

*

Myślę, że Józef Mackiewicz oceniał komunizm przez pryzmat Katynia, o czym zapominają jego krytycy i wrogowie. Był w Katyniu, stał nad otwartymi grobami i ten widok nosił zapewne w oczach przez resztę życia. Artur Domosławski w swoim długim artykule poświęcił zaledwie dwa zdania tej sprawie. Książce Mackiewicza pisanej na zamówienie II Korpusu we Włoszech, a znanej pt. „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów” – ani słowa. Podobnie jak jego zeznaniom przed Komisją Kongresu Stanów Zjednoczonych w roku 1952. To bardzo ważne wydarzenia w życiu autora „Drogi donikąd”. Moim zdaniem to nie antykomunizm, ale właśnie Katyń jest kluczem do zrozumienia jego postawy i twórczości. Pozwolę sobie przytoczyć kilka fragmentów z relacji o tym wstrząsającym przeżyciu wydrukowanej niedługo po wojnie, już na emigracji w Londynie.

„Indywidualność ostatnich odruchów i cierpień da się nieraz odczytać z tego, co po nich zostało: wybite zęby, szczęka wytrącona uderzeniem kolby, rany kłute sowieckim, trójgraniastym bagnetem. Wielu jest skrępowanych misternym węzłem sznura. Niektórzy mieli zarzucone na głowę mundury lub płaszcze związane u szyi, a wnętrze wypełnione trocinami, ażeby uniemożliwić krzyki. – Usta otwarte, usta pełne piasku i oczodoły puste, które nie wyrażają już nic ponad śmierć”.

„Ale osobowość każdego nie wyraża się nie tylko mundurem, odznakami stopnia oficerskiego czy krzyżem na piersiach albo schowanym w kieszeni. Przemawia nade wszystko wyrazem przedmiotów, które miał przy sobie do ostatniej chwili, a które jeszcze żyją, bo mówią literami, które można odczytać.
Nazwisko za nazwiskiem… tysiące.
– Chce pan przeglądnąć tę listę? – zwraca się obojętnym tonem Niemiec, podsuwając długie kolumny maszynopisu.
Ciszewski Tadeusz… Tego znałem z Bracławszczyzny…
Anion Konstanty rtm… To mój kolega z jednej klasy gimnazjalnej…
Wierszyłło Tadeusz, porucznik. Numer 233, Tadzio, adwokat…
A oto szwagier mego brata Piotruś. Numer 1078. Krahelski Piotr. W mundurze bez oznak. Listy i kartki pocztowc…
Następny: Nr 1079 Kodymowski Stanisław Marian ppor. List do żony, napisany w Kozielsku i nie wysłany…
Następny…”.

„Kto poznał z bliska zaślepioną, wściekłą, można by ją określić jako z pianą na ustach, antysemicką propagandę hitlerowską, która z absolutnym nie dopuszczającym żadnego zastrzeżenia uporem, identyfikowała bolszewizm z żydostwem, ten dopiero wyobrazić sobie może, jak trudno było tejże hitlerowskiej propagandzie publikować dziesiątki nazwisk, z imienia i nazwiska żydowskich, na liście właśnie ofiar katyńskich!… W liczbie tych, którzy padli ofiarą mordu, znajdujemy: Engiel Abraham, Godel Dawid, Rozen Samuel, Guttman Izaak, Zusman Ezechiel, Frejnkiel Izaak, Bernsztein Fejwel, Press Dawid, Nirenberg Abraham, Hirszritt Izrael itd., itd.”.

„Po powrocie z Katynia pytano mnie wiele razy – o »wrażenia«. Naturalnie wrażenie jest takie, o którym się zwykło mówić, że »mrozi krew w żyłach«. Stosy trupów nagich budzą najczęściej odrazę. Stosy trupów w ubraniu raczej grozę. Może dlatego, że nici tych ubrań wiążą jeszcze z życiem, którego je pozbawiono, a przez to stwarzają kontrast. W Katyniu znaleziono wyłącznie prawie wojskowych i to oficerów. Wymowność tego munduru robi wrażenie, zwłaszcza na Polaku. Odznaki, guziki, pasy, orły, ordery. Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie – kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To jednak, co najbardziej nęka wyobraźnię, to indywidualność morderstwa, zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nic jest masowe zagazowanie ani ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu; tysiąc za tysiącem!…” (Józef Mackiewicz, Dymy nad Katyniem, „Lwów i Wilno”, Londyn, 1947, nr 10 i 11).

Zobacz też:

Domosławski Artur – Jedynie prawda jest ciekawa  

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net