Skip to content Skip to footer

Orłosiowa Seweryna (z Mackiewiczów) – W Petersburgu

Tytuł: W Petersburgu

Autor: Orłosiowa Seweryna (z Mackiewiczów)

Wydawca: Józef Mackiewicz: życie, twórczość, nagroda, ALFA-WERO, Warszawa 2002, s. 8-12; nieco większy fragment wspomnień opublikowały „Arcana” nr 45 (3/2002), s. 128-134)

Rok: 2002

 

 

 

Opis:

Kronika rodzinna

Matka moja, Seweryna z Mackiewiczów Orłosiowa, napisała wspomnienia w latach sześćdziesiątych, jeszcze za życia obu braci – Stanisława i Józefa Mackiewiczów. W trzech częściach – tomach niewielkiego formatu – pisanych na maszynie, częściowo ręcznie, opisała swoje dzieciństwo, lata pierwszej wojny światowej, okres międzywojenny, wybuch drugiej wojny, okupację niemiecką i stalinizm – do roku 1956. Drukowany fragment „Kroniki…” (z tomu pierwszego) to opis pierwszych lat życia rodzeństwa Mackiewiczów.

Kazimierz Orłoś

W PETERSBURGU

Petersburg – Piotrograd i wreszcie Leningrad. Miasto kolos, wystawione przez Piotra I na błotach, cierpiące klęski powodzi przez XVIII i XIX wiek.

Miasto szare, nad szarą Newą, smutne w zimie, o białych nocach w lecie. Miasto, które najbliżej widziało rewolucję 1917 roku.

Wspomnienia moje z tego miasta są mgliste, bardzo mało zapamiętane, raczej na wspomnieniach matki oparte.

Matka moja spędziła w Petersburgu 11 lat po wyjściu za mąż i nie nauczyła się po rosyjsku, chociaż była zdolna do języków – po francusku i niemiecku mówiła jak po polsku. Przyjechała do miasta nad Newą jako 22-letnia mężatka, wprost z Krakowa – nie znając zupełnie Rosji. Nie znała też dobrze swego męża, którego poznała u zamężnej siostry pod Kijowem, a który po tym dwukrotnie tylko zjawił się w Krakowie, by starać się o rękę wybranej. Najmniej znała jednak społeczeństwo kupieckie, kupców rosyjskich, wśród których obracał się z konieczności mój ojciec.

W Petersburgu znalazła przygotowane dla siebie sześciopokojowe mieszkanie, kucharkę Rosjankę, psa, trzy cugowe konie, papugę w klatce i koty. W domu bywali bogaci, dobroduszni kupcy i ich otyłe żony w brylantowych kolczykach. Furman był najczęściej pijany. Dzień zaczynał się o godzinie 10 rano, a o 11 wieczór jeszcze mogli przyjechać goście.

Ojciec mój wymagał, by samowar stal na stole od tejże 10 rano, aż do północy, by w każdej chwili była gorąca, stale od nowa zaparzana herbata. Goście rozmawiali o cenach na wino, o gatunkach win i zbiorze winogron na Krymie. Ich żony nie miały innych tematów, jak kuchnia i klejnoty – na strojach mniej się znały.

Matka moja przyjechała z Krakowa, ze środowiska profesorsko-literackiego. Ojciec jej, zesłany za sprawę Szymona Konarskiego w głąb Rosji, nie miał prawa po odsłużeniu „w soldaty” zamieszkiwać imperium rosyjskiego, wyemigrował więc do Krakowa. Tu wykładał fizykę i matematykę. Żona jego a moja babka, łącznie ze swą siostrą Seweryną Górską, prowadziła pensję dla panienek, których rodzice mieszkający na Ukrainie i Podolu chcieli swe córki kształcić w języku polskim. W domu dziadka, Ksawerego Pietraszkiewicza, bywali zasłużeni weterani – zesłańcy polityczni oraz powstańcy z 1863 roku. U synów jego, a braci mej matki bywali koledzy: Wyspiański, Rydel, Opieński, Mehoffer, Estreicher i inni. W ich towarzystwie grała moja matka w szarady lub sekretarza, oni też wypełniali wierszami i rysunkami jej panieński sztambuch.

W przeciągu pierwszego roku pobytu w Petersburgu matka moja zdołała przeobrazić i odmienić całkowicie atmosferę swego nowego domu. Na miejsce kucharki Rosjanki przybyły spod Wilna polskie dziewczęta i objęły stanowiska kucharki oraz pokojowej. Konie i papugę sprzedano. Zostały tylko koty, gdyż w przeciwnym razie zaraz powstałoby niebezpieczeństwo szczurów. Kupcy rosyjscy przestali bywać. W zamian odkryła moja matka, że w Petersburgu mieszkają dwie rodzone siostry jej męża i daleka kuzynka. Kuzynka owa Maria W. kształciła się kiedyś na pensji Seweryny Górskiej. Prowadziła w Petersburgu dom o charakterze staropolskim, gościnnym, mąż jej zamiłowany w muzyce stale urządzał wieczory muzyczne u siebie. Z sióstr rodzonych jedna, Czesława, była niezamężna, gorąca patriotka, pełna życia i wesołości. Druga wyszła za mąż za Litwina pana M., działacza narodowego litewskiego, z którym mój ojciec ciągnął nigdy nie kończące się dyskusje polityczne, wałkując kwestie litewsko-polskie. Wuj Matułajtis był zagorzałym przeciwnikiem Polski Jagiellońskiej, marzył o Litwie niepodległej, żadną unią nie złączonej z Polską. Litwie chłopskiej, bez szlachty i inteligencji polskiej. Żona jego, ciotka Stefania, nie umiejąca ani słowa po litewsku, osoba o gwałtownym temperamencie i złotym sercu wychowywała swoich pięcioro dzieci przy pomocy jednej służącej i Fraulein do dzieci, co w tamtych czasach nazywało się skromnymi warunkami egzystencji, wśród tak zwanej inteligencji.

Gdy nas troje ujrzało kolejno światło dzienne wśród murów Petersburga, w domu naszym bywała tylko rodzina i kolonia polska, dom nasz był już małym ośrodkiem polskości.

Z tamtych czasów pamiętam jedynie: l) mieszkanie (coś trzecie, które zajmowali moi rodzice) przy ul. Chersońskiej 23. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, z trzema pokojami od frontu i czterema od podwórza. Ponieważ z powodu szczurów petersburskich, musiały być w domu koty, były i u nas. Co rano przychodził specjalny człowiek do karmienia kotów, opłacany 1 rubel miesięcznie. 2) Pamiętam ogród, do którego chodziliśmy co dzień z boną Niemką, tak zwany „dietskij sad”; posiadał ślizgawkę i górkę do zjeżdżania saneczkami. Na spacer trzeba było ubierać się bardzo ciepło. Na głowę wkładaliśmy baszłyki, na nogi ciepłe sukienne buty. W pokojach zaś było bardzo ciepło. Rozbierano nas i zostawaliśmy w lekkich ubraniach i często w skarpetkach.

Na ślizgawce śpiewałam kiedyś (może czteroletnia) „Nasz Kościuszko dobry był, bo Moskali dobrze bil” – nikt się tym nie przejął. Nikt też się nie dziwił, że czteroletnie dzieci ślizgają się, gdyż od najmłodszych lat dzieci petersburskie spędzały dziennie po parę godzin na lodzie. 3) Pamiętam też „Gościnny dwór”, gdyż tam były sklepy z zabawkami, oraz podróże statkiem przez Newę na tak zwaną „burską stronę”, gdzie mieszkali wujostwo W. Kiedyś parostatek, rozkołysany przez pijanych chuliganów, począł tonąć. Ale nie rozumiałam tego i dlatego nie nastraszyłam się tak, jak matka i bona. Pamiętam też, że lampy w zimie zapalano o 13 godzinie.

Moi bracia różnili się bardzo między sobą. Starszy wątły i cichutki do lat trzech, po dojściu do lat czterech nauczył się czytać i od tej pory nie interesował się niczym poza książkami. Stał się nerwowy, pobudliwy, wybuchowy. Mając lat pięć wybierał się na wojnę rosyjsko-japońską. Podczas rewolucji 1905 roku, jako 7- i 8-letni chłopiec, orientował się doskonale o co chodzi – czytał gazety, zabierał głos w dyskusjach dorosłych. Niekiedy dorośli irytowali się jego przemądrzałymi uwagami, inni prześcigali się w zachwytach nad wybitną inteligencją dziecka. Nie istniała wtedy jeszcze literatura o dzieciach nerwicowych, nie znano nerwic na tle niedomagań tarczycy, przysadki lub podejrzeń o tło epileptoidalne nerwowości. Moja matka zamartwiała się lękami nocnymi syna, jego nieopanowaniem, wrażliwością, ale może nie zdawała sobie sprawy, że głównym ratunkiem byłoby oderwanie dziecka od nadmiernie przeciążonego umysłu. On zaś tłumaczył mnie i młodszemu bratu, że rodzina cioci Stefci nie ma herbu, więc mniej znaczy niż my. On nam opowiadał, że Polska powstanie na pewno, że jesteśmy otoczeni wrogami, że nie wolno przyjaźnić się z rosyjskimi dziećmi. Sam tworzył swe poglądy, miał własne przekonania i własny stanowczy sąd o wszystkim. Nigdy nie kłamał, przywiązywał się głęboko do ludzi, ale szanował tylko pracę umysłową, zupełnie nie zauważał pracy fizycznej innych.

Młodszy brat był wesoły, choć jednocześnie popłakiwał przy lada okazji. Ciotki nazywały go „poziomeczką”. Lubił zwierzęta pluszowe i budowanie z klocków. Czytać nauczył się normalnie w 7 roku życia. Siedzieliśmy wśród zabawek, gdy już Staś począł uczęszczać na lekcje religii do ks. Maleckiego. Zdaje mi się, że ów ksiądz prowadził jakiś zakład dla chłopców, a może coś źle zapamiętałam. Na tych lekcjach religii matka moja zaprzyjaźniła się z panią Krahelską, która przychodziła z dwoma synami, jednym w wieku Stasia, drugim o dwa lata starszym. Ci chłopcy Piotruś i Mietek byli pierwszymi przyjaciółmi mego brata. Obie panie też zaczęły u siebie bywać. W tym czasie odbyła się pierwsza spowiedź Stasia, którą pamiętam, gdyż oboje z młodszym bratem Józiem postanowiliśmy wypróbować, czy naprawdę po spowiedzi dzieci są grzeczniejsze. Siedzieliśmy przytuleni do siebie w oknie i czekaliśmy na powrót Stasia. Gdy wszedł do przedpokoju rzuciliśmy się mu dokuczać i byliśmy zdumieni, gdy zareagował w zwykły sobie gwałtowny sposób. Oczywiście uznano, że wina leży po naszej stronie.

 

 

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net