Skip to content Skip to footer

Ponura tajemnica nie stotalizowanego pustelnika… – Józef Mackiewicz

Tytuł: Ponura tajemnica nie stotalizowanego pustelnika… 

Autor: Józef Mackiewicz

Wydawca: “Słowo” 08.08.1939, Rok 18, Nr 216

Rok: 1939

Opis:

Ponura tajemnica nie stotalizowanego pustelnika… 

Krościenko w Pieninach.

Od Bóg wie jak dawna toczy się zacięty spór o rzecz zgoła egzotyczną: pustelnika w Pieninach. – Napisano już o nim tyle po różnych gazetach, że gdyby zebrać wszystkie wycinki, powstałby ogromny tom drukowanego słowa. Zresztą tom ten, a raczej tomy, a ściślej albumy z powklejanemi wycinkami w jego sprawie, posiada i przechowuje sam pustelnik, jak widać nie stroniąc się zbytnio od spraw ludzkich. Stało się tedy, że zna multum nazwisk i autorów, niektórych osobiście, innych z utworów poświęconych, jego, pustelnika osobie.

Zbierzchowski, Nowakowski, Jan Wiktor, Rafał Malczewski, hrabina Wielopolska… Wasilewskiego marniutki feljetonik w “I.K.C.” czytałem już w Krościenku. Bo sprawa pustelnika, od lat poruszana, w ostatnich miesiącach przybrała na sile i ze szczególną namiętnością wytoczyła się na forum literacko – administracyjnego dylematu; czy ma być brat Wincenty, pustelnik przy murach zameczku św. Kingi, czy go tam niema być? – Za tem, żeby go nie było, przemawiają panowie z Dyrekcji Lasów i Zarządu Parku Narodowego w Pieninach, którzy (zdaniem partji przeciwnej) inspirują poniektórych pisarzy z malarzem Rafałem Malczewskim na czele. (Używam urzędowej formy.) Za tem, żeby pozostał przemawiają władze duchowne, ludność tamtejsza i pisarze ze znakomitym literatem Janem Wiktorem na czele.

“Illustrowany Kurjer Codzienny” drukuje opinję jednych i drugich z jednakową skwapliwością. “I.K.C.” lubi sensacje. Ta jest oczywiście warta druku bo ludzi pasjonuje.

Dwie strony sporu

Że coś takiego właśnie w tej chwili się dzieje, jest objawem niewąpliwie dodatnim. Tak samo, jak przepełnione pociągi ciągnące z Warszawy, Łodzi, Poznania, Krakowa do – Zakopanego. Szpilki niema gdzie wsadzić. Szczawnica pod samą niemiecko – “słowacką” granicą jest tak zażydzona, że się człowiek formalnie zaplątuje w rabinackich brodach. Chałaty zasłaniają widok Dunajca. To dobrze, bo ponoć żydzi mają nosa i nie jechaliby pod lufy górskiej artylerji, gdyby wojna miała wybuchnąć lada chwila. – A więc i spór o pustelnika, jakkolwiek toczony z zaciętością, dowodzi raczej nastrojów pokojowych.

To jest jego strona medalu pogodna, jak niebo bez chmur, jak słońce w górach.

Ale jest też strona odwrotna. Przykra i przygnębiająca. Bo ilustrująca nam na przykładzie nieszczęsnego pustelnika, jałową, bezmyślną rzeczywistość pustej formy, płytkość, po której brodzą t. zw. czynniki urzędowe. I smutnem jest, że nastrojów pokojowych dopatrywać się musimy w zainteresowaniu incydentem tak bardzo charakterystycznym, że gdyby “nie te czasy” powtarzam, starczyłoby go na ponury epos współczesny.

Czytelnicy nasi, zdala zamieszkali od gór, oglądający dalekie horyzonty równin, naokół których słońce krąży normalnie, a nie przeskakuje, od skały do skały – jak wiewiórka, nie znają zapewne tej starej, tamtejszej historji.

Legenda Pienin

Zacząćby ją wypadało od legendy. W Pieninach,opodal rwącego gdzieś Dunajca, w puszczy nad Pienińskim Potokiem, wśród jodeł i skał, zbudowano w średniowieczu zameczek, zburzony następnie przez czeskich husytów za panowania Jagiełły. Pozostały ruiny, dlaczegoś przezwane ruinami zamku Św. Kingi.

Jest tam doprawdy pięknie.

Zakochany w Pieninach Jan Wiktor pisze, że są jak: “…klejnot zagubiony w górach, najczarowniejszy polski zakątek, odgrodzony od targowiska świata, zachowany od zniszczenia na podziw spragnionych rzesz, które tutaj przybywają, aby przed ołtarzem przedziwnej ziemi złożyć…” itd.

Wspinając się onegdaj, pod siódmym potem, przez wielką polanę dotarłem do lasu. Wiekowa jodła o podwójnym pniu zachowała z nich jeden. Drugi ścięty, przydrożny, spróchniał od wewnątrz i zieje płytką jamą. W tym pniu, miejscowi górale, turyści, czy krościeńscy żydzi, najpewniej wszakże przechodnie, urządzili sobie klozet. – Z kawałka Pienin zrobiono Park Narodowy, ale zwyczajem naszym porozstawiano (zresztą gustowne) tablice z tylu przykazaniami, że się już łatwiej stosować w życiu do “dziesięciorga”. Nikt ich nie respektuje oczywiście. “Hałasować nawet nie wolno”! Ma być jak w kościele.

Słońce wychodzi z za skały. Stare drzewa kąpią się w upale. Orzeł krąży nad przełęczą od Sokolicy do Trzech Koron, od Zbójeckiego Skoku do Golicy; gdyby nie strumienie, cisza panowałaby wokół.

“Nie wolno zbaczać, pod karą sądową, ze szlaków”! – Waśnie. Z lasu wyskakuje jedna pani (bardzo zgrabna) w kostjumie kąpielowym, druga w szortach i krzyczą w niebogłosy, bo im jest wesoło.

Pod jakimś smrekiem siedzi góralka i woła do tej w białych majtkach:

– Może pani zje kwaśnego mleka!

– Jak będziemy wracali – odzywa się za nią grubas z plecakiem i w okularach słonecznych.

Góralczyk zastawia ich zieloną bramą, żeby się okupili i dali “dziesiątkę”. Nic mu nie dają oczywiście, a tylko pytają o drogę do Sromowiec.

Wymijam partję żydów złożoną z siedemnastu osób i trzymam się biało – żółtych znaków turystycznych malowanych na drzewach, kamieniach, skałach….

Do pustelnika w Zamku św. Kingi dochodzą trąbki samochodowe z szosy. – Idę lasem. Jest ciemno – zielono, wilgotno, parnie. Czarna wiewiórka chrobocze w zeszłorocznem listowiu. Jest pięknie i duszno. Gorąco. Zapach gnijących roślin i ślisko na małej ścieżce. Leży papierek od “Wedla”, błyszczące opakowanie czekolady. Jest urwiście i wąsko.

Nie lubię gór. Lubię patrzeć w twarz równinie. Godzinami się toczyć po lasach litewskich. Lubię poleską tundrę i nie lubię turystów, szlaków znaczonych farbą na korze i tego co mi “Wedla” reklamuje w puszczy. Ale nie mogę zaprzeczyć, że jest tu pięknie nad wyraz. Pięknie jak na oleodruku.

Z piekła pod Smorgoniami do pustelni pienińskiej

Otóż w skale, koło ruin zameczku wykuto ongiś grotę i ustawiono w niej posąg św. Kingi. Obok, wielki przyjaciel Pienin, ś.p, rotmistrz kawalerji austrjackiej, Pławicki, poseł do parlamentu wiedeńskiego, ufundował pustelnię. Drewniany domeczek z sygnaturką. Działo się na kilkanaście lat przed wojną. – W pustelni osiedlił się pustelnik Władysław Stachura. Przyszła, wojna, zabrano go i, zginął za Austrję.

Pustelnia pusta, opuszczona, złamana, chyliła się ku przepaści Pienińskiego Potoku. – W tym czasie nosił jeszcze pikielhaubę Wincenty Kasprowicz z Poznańskiego. Był ze swym regimentem w Wilnie. Potem dano mu zamiast pikielhauby, stahlhelm i poszedł. Postawy, Narocz, Smorgonie, Baranowicze… Piekło. Zaczem polska wojna.

W roku 1924 – tym zgłosił się do gminy krościeńskiej prosząc o pozwolenie zamieszkania w pustelni, którą w następstwie przy pomocy tejże gminy odrestaurował, no i – pozostał. Najmniej w tej sprawie obchodzić nas winny osobiste motywy owego Wincentego Kasprowicza. Przeszedł podobno regułę zakonną u Albertynów w Krakowie, przywdział habit, opasał się grubym, drewnianym różańcem, zapuścił brodę, przezwał “bratem Wincentym”. Bogobojny, uczciwy…

Ale nawet gdyby nie – bogobojny, nie – uczciwy, to w tem jego postanowieniu i zachowaniu, w decyzji obranej przez się drogi, mógł trafić na jedno tylko veto, na zastrzeżenie ze strony władz duchownych. Mógłby przecie na modłę prawosławnych starców szermować pod bokiem dziekanatu katolickiego, autorytetem moralno -religijnym, na ścieżkach turystycznych zbaczać ludzi ze ścieżek Wiary Świętej? Nie robi tego. – Ale nie nam o tem sądzić. Od tego jest opinja kleru, pasterz djecezji tarnowskiej, dziekanat łącki, probostwo krośnieńskie. Otóż te władze kościelne wydały o bracie Wincentym najlepsze świadectwo. O cóż więc chodzi?

Wmieszała się Dyrekcja Lasów

Władze świeckie. Jakie? Dyrekcja Lasów. Zaczęła się z jednej strony obrzydliwa nagonka, z drugiej trochę niezręczna obrona. – Czy pustelnik śpi rzeczywiście w trumnie, czy tylko trzyma ją na pokaz? Poco sprzedaje herbatę turystom? Gdzie chowa pieniądze? Czy sam ma podawać szklanki, czy przez chłopaka, który u niego siedzi “w sezonie”? Czy powinno się tego chłopca nazywać kelnerem? Czy tam jest pusto w tej “pustelni” czy rojno? Czy chodzi do kościoła? Jak spędza dzień? Wreszcie najpotężniejszy zarzut: skąd zebrał taką olbrzymią kolekcję świątków, ludowych rzeźb, obrazów na szkle? ukradł?

I oto wokół skromnej postaci “pustelnika”, która zgóry predestynowana być powinna na zapomnienie, powstaje administracyjno – klerykalno – turystyczno – literacko – artystyczno – demagogiczny, zaciekły spór, rozpalający do czerwoności namiętną polemikę w druku.

Nie będę rozszerzał ram opowieści okolicznościami, tyczącemi przekazania ruin i terenu pustelni w ręce zarządu Parku Narodowego w Pieninach. Intrygi, protesty ludności, galimatjas, sprawa sporna. Ale od tej chwili zarząd Parku z ramienia Dyrekcji Lasów postanawia pustelnika wysiudać. Dlaczego? Jakie są konkretne motywy i cel ostateczny tego postanowienia? Nie zdołałem go w żaden sposób wydobyć i nie potrafiłbym, przy najlepszej woli, uplastycznić w innej formie jak tylko w skrócie następującym: Ślepa biurokracja, osobiste ambicje, podstawianie autorytetu państwowego, bezrobocie myślowe panów urzędników, zaciętość ludzka. Straszliwe widmo systemu totalnego, które wsiąka, przesiąka, przenika do gąszczu, do puszczy, do duszy, do najdrobniejszych spraw, najbłahszych, najbardziej nieodpowiednich, aby na nie wyładowywać zasób energji państwowej.

To wszystko razem nie jest wkońcu, śmieszne. To jest już straszne.

Stotalizować pustelnika!

A więc z “pustelnika” trzeba zrobić “urzędnika”. W styczniu r. 1938 Dyrekcja Lasów, za pośrednictwem swych najbardziej eksponowanych totalträgerów, a mianowicie kierownika zarządu Parku Narodowego Smólskiego i kustosza “muzeum regjonalnego” w Krościenku, magistra Szczygielskiego, podsuwa pustelnikowi, nie wiarygodny poprostu, projekt umowy do podpisania. Zastrzegając jednocześnie, że nie wolno mu tego projektu rozgłaszać. Ale pustelnik rozgłosił i całą aferę napiętnował w świetnym feljetonie Zygmunt Nowakowski. – Mianowicie Dyrekcja Lasów narzucała pustelnikowi swój nadzór, obarczała go szeregiem obowiązków a jako wynagrodzenie przewidywała… prawo zbierania chrustu na opał (w miejscach wskazanych), prawo czerpania z potoków wody do picia (!!!) (w miejscach wskazanych), prawo sprzedawania turystom herbaty, (w sposób wskazany), oddanie na przechowanie do muzeum p. Szczygielskiego wszystkich świątków, zbiorów i t.d.

Z samego faktu podsunięcia umowy już wynika, że zarząd Parku Narodowego uznał pobyt pustelnika za możliwy, godny akceptacji.

Ale pustelnik, którego “samotność” opromieniona jest kontaktem z szeroko pojętą opinją publiczną, odmówił podpisania tej skandalicznej umowy.

Sprawa grozi awanturą

Skutek był taki, że te same władze, które przed kilku miesiącami chciały go mieć za stotalizowanego pustelnika Parku, oskarżyły go po upływie kilku miesięcy o kradzież, tych zbiorów, które posiada. Raczej o paserstwo, o skupywanie rzeczy kradzionych.

Zimą roku 1938 proponowano mu układ.

Zimą roku 1939 odbył się w Sądzie Grodzkim proces, który pustelnika ze stawianych mu zarzutów uniewinnił…

Ale Dyrekcja Lasów apelowała do Sądu Okręgowego. Rozprawa nie jest jeszcze wyznaczona. Ludność stoi po stronie pustelnika, chce go bronić. Grozi, że dojdzie do rozruchów, jeśli mają go brać siłą. Duchowieństwo jest rozgoryczone. Literaci, zamiast uszeregować się posłusznie do apelu “Polski Zbrojnej”, wypisuje żółciowe artykuły o pustelniku. Sprawa robi się głośna na Polskę całą.

Komu potrzebna? Na co się to robi? W czyim interesie? W jakim celu? Poco to wszystko, poco to wszystko!!!!

Zła krew płynie Dunajcem, płynie wszystkiemi potokami, zlewa się i rozlewa po kraju dla nędznego absurdu. Ale niektórzy powiadają, że to dla prestige’u Dyrekcji Lasów.

Herbatę sprowadza z Gdyni i śpi w trumnie

Przeszedłem zacieniony korytarz leśny, obsunąłem kilka kamyków w przepaść i wreszcie wspiąłem się po schodkach kamiennych do chaty pustelniczej. W otwartem okienku wisi kanarek, zawieszony nad próżnią zieloną w dole. Sterczą ruiny na niedostępnej skale, z krzykiem krążą jastrzębie. Słońce siedzi za sąsiednim wierchem. Dwoje turystów wypoczywa na ganku. Gmina przybiła do pustelni 486 numer porządkowy. Na lewo od drzwi, stoi w izbie trumna, w niej dwa koce: jeden pod głowę, drugi zastępuje piernat. Góralczyk kręci się po pustelni. Przyszły jakieś żydówki i kupują pocztówki pamiątkowe, blaszki do lasek. W najpiękniejszem miejscu, trochę zalatuje wychodkiem nad urwiskiem. Przybita skrzynka pocztowa, bo pustelnik ma pieczątkę i marki. Można stąd wysłać pozdrowienia do ukochanej, jak z wieży Eiffla (“Skrzynka pocztowa, pustelnia Pieniny, Zamek św. Kingi”) – Góralczyk zanosi codziennie pocztę do miasteczka, przynosi stamtąd pożywienie dla brata Wincentego, gazetę (prenumeruje “Mały Dziennik”), listy.

Przedemną bawił tu właśnie wojewoda Kwaśniewski z żoną. Dziennie przewala się przez pustelnię z pół setki turystów. Herbata jest wyśmienita.

Ta sama herbata, o którą się pokłócili Malczewski, z Wiktorem. Pierwszy powiada, że to nie przystoi, by pustelnik ją przyrządzał dla turystów, drugi, że owszem i że smak jej ma coś z ziół leśnych….

– Świetna – mówię. Jak ją brat Wincenty przyprawia?

– Z Gdyni sprowadzam, proszę pana, tam jest taka jedna dobra firma.

Dnia 27 czerwca 1924 roku, niejaka Leonarda Łukasiewicz z Warszawy wpisała się pierwsza do wielkiej księgi pamiątkowej. Od tej historycznej chwili urosło tych ksiąg, jedna po drugiej sześć olbrzymich tomów, gęsto zapisanych nazwiskami, nieraz głośnemi w Polsce i zagranicą. Tysiące, tysiące ludzi przewaliło się przez pustelnię w Pieninach, gwarzyło, oglądało brata Wincentego, który uciekł od ludzi. Bawiłem u niego godzinę i w ciągu tej godziny pięć wycieczek przyszło i odeszło. Na Trzy Korony, na Sakolicę… Spowrotem do Krościenka, do Szczawnicy, do Sromowiec.

Zimą, jesienią, bywa tu ponoć pustka. Wicher wieje, potrząsa odwiecznemi świerkami, zrywa liście z olbrzymów i niesie w przepaść. Brat Wincenty codziennie chodzi do kościoła. Ma sobie przepisany przez dziekana Bączyńskiego regulamin. Sprawdzają go i pilnują. Pewien góral dotykał nawet rano koca w łożu, by się przekonać, czy jest ciepły i czy rzeczywiście pustelnik sypia w trumnie? Sypia naprawdę.

Więc o co chodzi?

Ach, ludze, ludzie…. Każdy krok znaczony tu śladem wieków, które minęły. Drzewa jak starce, skały odwieczne, w mrokach przeszłości rzeźbione kiedyś rysy świętych, ruiny zamku. Tylko słońce to samo, tylko gniazda jastrzębi, tylko natura ludzka zawsze ta sama.

Czego chcą od Wincentego Kasprowicza? Cichy, nikomu złego nie uczynił, piętnaście lat tu mieszka bez skargi i chce mieszkać do śmierci. – “Zamerykanizowaną” jest wprawdzie trochę jego pustelniczość, ale przecie i on, i habit jego, i chatka mała, i zbiór piękny, muzealny, i długa broda, i łagodne oczy, nie tylko, że nie rażą, nie kontrastują optycznie, a przeciwnie zlewają się z otoczeniem, podnoszą jego sztuczny trochę urok. Jeżeli się z Parku Narodowego nie da usunąć skórek pomarańczowych, papierków, rozchełstanych żydów, panienki w szortach, kolorowych znaków na drzewach, to poco usuwać zeń “pustelnika”! żeby nawet najmniej pustelnicze życie prowadził, żeby sobie co roku do Paryża nawet jeździł… Bo przecież takie to już dziś czasy.

Ale na miłość Boga, nie wyprzedzajmy ich tak dalece, żeby nawet pustelnikowi narzucać obowiązek stawania na baczność przed panem leśniczym, kierownikiem, magistrem, dyrektorem, konserwatorem, referentem… Bo o to zdaje się w tej sprawie tylko chodzi i to jest beznadziejnie smutne dla naszej rzeczywistości. No bo, jeżeli nie o to, to o co?

J.M.

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net