Tytuł: Katyń
Autor: Stroński Stanisław
Wydawca: “Wiadomości”, 1948, nr 34-35 (126-127); tekst cytuję bez zmian, z wyjątkiem wskazania oczywistego błędu w dacie – K. K.
Rok: 1948
Opis:
Katyń
Katyń! Nazwa dziś, niezależnie od pierwotnego pochodzenia i znaczenia, brzmiąca złowrogo. Katyń, to już na zawsze katy i katowani.
Jest to na zachód od Smoleńska, 16 km, nad Dnieprem. Właściwym miejscem kaźni i potwornego cmentarza jest nie sama wieś Katyń, lecz pobliski lasek katyński w przysiółku Kozia Góra lub Kozogory. Jedynym domostwem w tym okręgu jest t. zw. dom wypoczynkowy N.K.W.D. w zabranej na ten cel dawnej czyjejś dostatniej drewnianej siedzibie wśród lasku tuż nad rzeką.
13 kwietnia 1943 radio niemieckie podało pierwszą wiadomość o znalezieniu w Kozogorach zasypanych dołów, kryjących zwłoki tysięcy oficerów polskich nagromadzone w pierwszym już odkrytym dole w dwunastu warstwach.
Był to początek ponurego rozgłosi Katynia.
Obecnie ukazała się, z przedmową jen. Władysława Andersa, książka, która jest zbiorem świadectw w tej sprawie [Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, z przedmową Władysława Andersa, Gryf, Londyn 1948].
Zawartość
Co zawiera ta książka?
Cz. I po przypomnieniu przyłączenie się rosyjskiego do niemieckiej napaści na Polskę i zagarnięcia przez Rosję podstępnym chwytem z tyłu, bez walk ok. 250.000 jeńców, a wśród nich ok. 15.000 oficerów (rozdział 1), podaje wiadomości o trzech głównych obozach oficerskich w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie (rozdział 2), oraz o wywiezieniu z nich w kwietniu 1940 jeńców w sposób tajemniczy i w nieznanych kierunkach, z wyjątkiem 400 przewiezionych z tych trzech obozów do obozu Pawliszczew-Bor a stamtąd do obozu Griazowiec, gdy o wszystkich innych w liczbie ok. 15.000 wieść w ogóle zaginęła (rozdział 3), tak iż po uderzeniu Niemiec na Rosją w czerwcu 1941 i w czasie tworzenia wojska polskiego w Rosji pod wodzą jen. Andersa wszelkie, ciągłe, usilne dopytywania się u władz rosyjskich i poszukiwania 1941–1942 nie dały źdźbła ni śladu ni wyniku (rozdział 4).
Cz. II podaje dokumenty: pierwszego doniesienia niemieckiego z 13 kwietnia 1943 o dołach katyńskich, gołosłownego zaprzeczenia rosyjskiego z 15 t. m., wystąpienia rządu polskiego z 17 t. m., zerwania przez rząd rosyjski stosunków z rządem polskim 25 t. m. i jednoczesnej odmowy zgody na międzynarodowe zbadanie sprawy w Katyniu (rozdział 5), niemiecki opis urzędowy z kwietnia do czerwca 1943 tego co znaleziono (rozdział 6), rosyjski opis urzędowy t. zw. komisji badającej z 24 stycznia 1944 po powrocie wojsk rosyjskich pod Smoleńsk w jesieni 1943 (rozdział 7), sprawozdanie komisji międzynarodowej, zaproszonej przez władze niemieckie z maja 1943 (rozdział 8).
Cz. III obejmuje dodatkowe świadectwa polskie, a mianowicie: sprawozdanie dr. Mariana Wodzińskiego z Polskiego Czerwonego Krzyża w Krakowie o pięciotygodniowych badaniach w Katyniu od 28 kwietnia do 6 czerwca 1943, spisane w Londynie we wrześniu 1947 (rozdział 9), kilka innych świadectw polskich z wycieczek do Katynia z tegoż czasu, a wśród nich obszerne sprawozdanie dziennikarza p. Józefa Mackiewicza z Wilna z trzydniowego pobytu w Katyniu po Wielkiejnocy 1941, spisane w czerwcu 1945 w Rzymie (rozdział 10), zeznanie miejscowego świadka Iwana Kriwozercowa, który był w Katyniu i okolicy wiosną 1940 gdy doły się zapełniały, później wyjechał 23 września 1943, po ich odkryciu, na zachód Europy i złożył te zeznania polskim władzom wojskowym w październiku 1946 (rozdział 11), wreszcie wiadomości o sposobie opróżniania przez Rosjan więzień, m. in. na ziemiach wschodnich Polski w chwili uderzenia Niemiec na Rosję w czerwcu 1941 (rozdział 12).
Cz. IV wykazuje słabizny orzeczenia t. zw. komisji rosyjskiej w Katyniu (rozdział 13), stwierdza że w dołach katyńskich znaleziono ok. 4.500 zwłok, t.j. jeńców z Kozielska, a gdzie stracono ok. 10.000 ze Starobielska i Ostaszkowa, nie wiadomo (rozdział 14), przedstawia wniesienie sprawy Katynia przed sąd w Norymberdze, a przemilczenie jej następnie w wyroku (rozdział 15), i podaje kilka uzupełnień (str. 370-384). Dodano około 60 zdjęć, wśród których kilka z Kozielska, a kilkadziesiąt ponurych z Katynia wziętych z księgi niemieckiej.
Książka zasługuje niewątpliwie na dalsze wydania a przy tej sposobności zasługuje też zupełnie ale to zupełnie na pewno na staranne przejrzenie jeszcze raz, wyplenienie licznych błędów w druku (m. in. nawet takich jak np. na str. 77: wszak jen. Anders został wypuszczony z Łubianki 4 sierpnia 1941 po układzie 30 lipca 1941, a nie 4 lipca 1941, co myli czytelnika), wygładzenie polszczyzny, usunięcie wielu innych drobnych usterek (np. przez całą książkę snuje się nazwa Kosogory, jak Niemcy podali w pierwszym doniesieniu, ale po niemiecku takie s czyta się z i nazwa jest oczywiście Kozogory), dodanie spisu nazw i nazwisk, zestawienie głosów w świecie o Katyniu i t. d.
Czy to możliwe?
Czy to możliwe – takie pytanie zjawiało się w umysłach wszędzie w świecie i niewątpliwie także w umysłach polskich – i czyżby Rosja Stalina zdolna była do takiej potworności?
Do czego była zdolna od r. 1917 wobec wszech ludzi wszech Rosji – (bo od razu cisną się wspomnienia i rosną rosną, rosną bez końca) – to wiadomo i składa się to na najrozleglejszy obraz najkrwawszej kaźni w dziejach.
Jak nieprzeczuwanie oszukańcze i zbrodnicze mogły być jej knowania w tajnej spółce z Niemcami w przeddzień i w chwili wybuchu wojny, obecnie odsłoniły już ostatecznie dokumenty znalezione w r. 1945 w Niemczech i ogłoszone urzędowo w r. 1948 w Ameryce.
A w tej książce, nie bez istotnego pożytku dla uprzytomnienia sobie nieprawdopodobnej rozpiętości rosyjsko-bolszewickich możliwości zbrodniczych, podano na wstępie niemal nieznacznie (str. 13-15) kilka świadectw o postępowaniu rosyjskim w chwili uderzenia z tyłu na Polskę we wrześniu 1939. “W końcu września 1939 – (zeznanie J. L. z opowiadania naocznego świadka, podchorążego J. E., który zdołał wymknąć się w zamieszaniu) – oddział wojska polskiego w okolicy Wilna stoczył walkę z oddziałem wojskowym sowieckim. Bolszewicy wysłali wysłanników do oddziału polskiego by się poddał, złożył broń, a w zamian zagwarantowali Polakom, że nic im nie będzie i pójdą wolni do domu. Dowódca oddziału polskiego (nazwiska nie pamiętam) uwierzył Sowietom i dał rozkaz złożyć broń i poddać się. Natychmiast po złożeniu broni oddział polski został otoczony i rozpoczęła się egzekucja oficerów.
Takie wiadomości z r. 1938 [powinno być: 1939], podane z wielu innych miejscowości, o rzezi zwłaszcza oficerów, wydałyby się nieprawdopodobne, ale czyż dziś nie wiemy z całą dokładnością, jak po ponownym wejściu Rosjan do Polski w początku 1944 wabiono podstępnie na zagładę oficerów i żołnierzy armii krajowej. a nawet słynnych 16 z rządu podziemnego, którzy, przybywszy na rosyjskie pułkownikowskie słowo Pimienowa by wziąć udział w naradach, wywiezieni zostali tajnie do Moskwy? Lecz jest coś więcej.
Oto podane w tej książę fac-simile odezwy dowódcy południowej części wojsk rosyjskich, słynnego później marszałka Timoszenki po wkroczeniu ich do Polski 17 września 1939.
Jeżeli możliwa jest taka odezwa naczelnego dowódcy do żołnierzy strony przeciwnej, by mordowali oficerów, mordowanie ich przez samych wzywających już nie zadziwi.
Tak, stoi się tu wobec zjawiska i zbiorowiska, urągającego swą istotą wszelkim wspominaniom starego De iure belli Grotiusa lub jeszcze niedawnego De la conduite de la guerre z uchwal międzynarodowych w Hadze.
W nieznane
Że ok. 15.000 jeńców polskich, przeważnie oficerów, umieszczono od razu w jesieni 1939 w trzech obozach, Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, a nawet co i jak tam się działo, wiadomo dokładnie. Nie tylko stąd że listy stamtąd od nich dochodziły do rodzin w kraju i na odwrót. Ale zwłaszcza stąd że gdy po pół roku, wiosną 1940, obozy te opróżniano i oficerów wywożono gdzie indziej, ok. 400 (200 z Kozielska, 80 ze Starobielska. 120 z Ostaszkowa), dobieranych imiennie i różnorodnie jak dla jakichś dalszych badań i przesłuchiwań, umieszczono w obozie Pawliszczew-Bor a po kilku tygodniach w obozie Griazowiec pod Wołogdą, i ci, tylko ci, 400 spośród 15.000. przetrwali i odnaleźli się w lecie 1941, gdy po układzie polsko-rosyjskim z 30 lipca 1941 przystąpiono do tworzenia wojska polskiego pod dowództwem jen. Andersa, a niektórzy z nich spisali swe zeznania lub obszerne wspomnienia, jak np. Józef Czapski w głośnej książce o pobycie w Starobielsku (str. 62-64), lub ktoś inny o Kozielsku w pracy zwanej fragmentami kozielskimi (str. 32-49 i 52-58).
Urywki opisów półrocznego pobytu w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, z przewijającymi się w nich nazwiskami wybitnych dowódców polskich z jen. Stanisławem Hallerem na czele, proste, męskie i rzewne zarazem, są tą krótką wstępną częścią książki, powiedziałbym, ludzką, bo wszystko co później jest posępnie nieludzkie.
A po pół roku. w kwietniu 1940, zaczynają z tych trzech obozów, codziennie lub z krótkimi przerwami, wywozić grupami po paruset według spisów imiennych nadsyłanych telefonicznie z Moskwy na każdy dzień. Dokąd?
Oni sami, wywożeni, nie wiedzą. Nikt z nich nie wie. To wiosna, coś się ruszy w wojnie, myślą, może będą potrzebni, może do Kraju. Przemożny w człowieku zew nadziei.
Ale prawda życia, w chwili zdarzenia, nawet nieświadomie bierze górę, i oto, gdy z Kozielska zabierano 5 kwietnia 1940 pierwszą grupę 195 oficerów (str. 66): “Wszyscy pozostający w obozie tworzyli po obu stronach gęsty szpaler. Rozmawiać z nimi było zakazane i wartownicy grozili nazbyt śmiałym, jednak zdołali oni mimo to powiadomić nas znakami i półsłówkami jak odbyła się rewizja. Żegnaliśmy ich znakiem krzyża i stłumionymi okrzykami: Niech żyje Polska!”.
A że i imienia Polski nie wzywa się nadaremno, w tych wyrywających się bezwiednie okrzykach odzywał się, stłumioną grozą, zmysł prawdy.
Zapytany wówczas przez ppłk. Nowosielskiego porucznik, który pisał owe fragmenty kozielskie, powiada mu, że widać Rosja jakoś musi ich uwolnić i że wszystko będzie dobrze (str. 57): “Pułkownik spoważniał i popatrzył na mnie.Tak pan myśli, poruczniku,może ma pan rację, może… I uśmiechnął się sceptycznie tajemniczym, pełnym uroku śmiechem. I nagle cień jakiś niedopowiedzianej myśli dręczącej przeszedł przez jego rysy”.
Dokąd?
Mapa
Patrzy się i patrzy na tę mapę [w “Wiadomościach” znajduje się włamana w tekst mapka rejonu Katyń – Gniezdowo] w rosnącej zadumie.
Jest Kozielsk i Starobielsk i Ostaszków. Jest Pawliszczew-Bór i Griazowiec. Jest… Katyń. Tylko ci, w liczbie ponad 4.000, których wywożono z Kozielska, znaleźli się w dołach katyńskich, gdzie leżą koło siebie grupami dziennymi tak jak ich wywożono – (zwrócił uwagę na ten ważny dowód płk. Jerzy Grobicki. jeden z wywiezionych tylko do Pawliszczew-Boru i Griazowca, w swych cennych Faktach katyńskich, ogłoszonych w piśmie “Lwów i Wilno” 1947, nr 47 i por. str. 384 książki, a zawierających i inne ważne spostrzeżenia z drogi) – ponieważ zaś wraz z nimi znaleziono i zapiski, niektóre niemal do ostatniej chwili, jak mjr. Adama Solskiego (str. 280), więc wiadomo jak ich wieziono i dowieziono do Smoleńska pociągiem, a potem samochodami-więźniarkami do jakiegoś lasku… i tu się urywa.
Tych więc ponad 4.000 z Kozielska odnaleziono w Katyniu, ale – zaduma się pogłębia i pogłębia bezradnie – gdzie 10.000 ze Starobielska i Ostaszkowa?
Patrzy się na tę mapę i myśli się także kiedy to było.
Wzięci do niewoli w jesieni 1939. W Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie byli w zimie 1939/40. Po prostu przezimowali. W zimie ziemia twarda i nawet doły kopać trudno.
Klucz
Polanki grobowe w lasku katyńskim dokładnie zrównano i pokryto sadzonkami sosnowymi, które, gdy je w końcu kwietnia 1943 oglądała komisja międzynarodowa, były, zdaniem znawcy-leśnika (str. 185), pięcioletnie i od trzech lat na tym miejscu. Od kwietnia 1940 upłynęło blisko półtora roku. Po uderzeniu Niemiec na Rosję 22 czerwca 1941 i po umowie polsko-rosyjskiej 30 lipca 1941 zaczyna się tworzenie wojska polskiego w Rosji. Już w naradzie 16 sierpnia 1941 jen. Anders, gdy przedstawiciele rosyjscy jen. Pamfiłow i jen. Żuków mówią że zbierze się tysiąc oficerów, pyta. gdzie są tysiące z trzech obozów, a tamci oświadczają że nie mogą udzielić odpowiedzi. I odtąd, w ciągu roku niemal, 1941–1942, dziesiątki i dziesiątki razy daremne pytania i poszukiwania, a odpowiedzi rosyjskie zawsze wymijające.
A teraz: uwaga!
Nawet te wymijające odpowiedzi mają, w zestawieniu jednych z drugimi, swą wymowę, zwłaszcza gdy się uwzględni najważniejsze, na Kremlu.
3 grudnia 1941 jen. Sikorski i jen. Anders rozmawiają ze Stalinem (str. 86):
Jen. Sikorski: …Ci ludzie znajdują się tutaj, nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To niemożliwe. Oni uciekli.
Jen. Anders: Dokądże mogli uciec?
Stalin: No, do Mandżurii.
Jen. Anders: To jest niemożliwe, żeby mogli wszyscy uciec…
18 marca 1942, po trzech miesiącach z górą, jen. Anders i szef sztabu płk. Leopold Okulicki rozmawiają znowu na Kremlu ze Stalinem i Mołotowem, i jen. Anders mówi o zaginionych oficerach:
Jen. Anders: Do tego czasu nie zjawili się oficerowie z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Powinni być na pewno u was. Zebraliśmy o nich dodatkowe dane (wręcza dwie listy, które zabiera Mołotow). Gdzie oni mogli się podziać? Mamy ślady ich pobytu nad Kołymą.
Stalin: Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich zwolnić. Mówią, że nawet na Ziemi Franciszka Józefa, a tam przecież nikogo nie ma. Nie wiem gdzie są. Na co nam ich trzymać? Być może, że znajdują się w obozach na terenach, które Niemcy zajęli, rozbiegli się…
Płk. Okulicki: Niemożliwe, o tym byśmy wiedzieli.
Stalin, wiadomo, w rozmowach takich nigdy słów na wiatr nie rzuca, nie mówi czego by nie ustalił sobie w myśli, mówi co chce by było powiedziane.
Od pół roku z górą ciągłe pytania w tej sprawie, niemałej, złowrogiej. Władze rosyjskie, aż do samej góry, muszą o niej myśleć, rozważać tkwiące w niej niebezpieczeństwa dla nich samych, przygotowywać sobie osłony. Z początku najwygodniejsze jest wymijanie najogólniejsze, jakaś Mandżuria, czyli: szukaj wiatru w polu. Ale powoli wsuwa się i niepokój, że przecież Niemcy zajmują i jeszcze długo zajmować będą wielkie obszary Rosji: a nuż znajdą coś. W umysłach władz sowieckich, docierając aż do Stalina, ustala się świadomość i pogląd, że może, w razie odkrycia, trzeba będzie powiedzieć, iż tych oficerów polskich zostawiono w obszarze zajętym teraz przez Niemców. Nie głosi się tego, oczywiście, wcale nie, bo po cóż wywoływać wilka z lasu, ale na wypadek ujawnienia tajemnicy spod ziemi ma się przygotowaną obronę i ten splot przebija jakby mimochodem, ale nie mimo woli, z wzmianki Stalina.
Tak to z zestawienia dwu odpowiedzi wymijających – stara to zasada badawcza – może się wyłonić wskazówka… uchwytna.
Oczywiście, tam, gdzie była główna odpowiedzialność za tę sprawę i jej następstwa, w N.K.W.D., od razu musiała się zjawić świadomość niebezpieczeństwa ujawnień – (może się ukryje, a może nie, bo nawet lasek katyński to nie dno morza lub pustynia i także koło niego ludzie krążyli w r. 1940 i krążą nadal) – i w takim razie konieczność obrony, tak iż ówczesny kierownik N.K.W.D. Berja i jego zastępca, Mierkułow, już w październiku 1940, w rozmowie z grupą wybranych oficerów polskich z ppłk. Zygmuntem Berlingiem na czele, na ich także pytanie o tysięczne rzesze oficerów polskich, bąkali o wielkim błędzie popełnionym w tej sprawie z tkwiącą w tym wskazówką pozostawienia ich Niemcom (str. 96-98).
Świadectwo wynikające z zestawienia dwu odpowiedzi Stalina – (nawet i jemu zdarzy się potknięcie!) – jest oczywiście bardzo ważne.
Ale walne i nieodwołalnie druzgocące jest stwierdzenie najprostsze:
władze rosyjskie, które w sprawie ok. 15.000 doborowych jeńców polskich działały od pierwszej chwili 1939–1940 z najściślejszą dokładnością nadzorczą z imiennymi spisami, jak poświadcza rozmieszczenie ich w trzech obozach i wywożenie stamtąd według spisów, mówią w r. 1941, że… nie wiedzą co się z nimi stało.
Czyli ukrywają prawdę.
To jedno wystarczy i rozstrzyga o wskazaniu sprawców zbrodni.
N.K.W.D. i A.N.
Po powrocie wojsk rosyjskich, we wrześniu 1943, do Smoleńska i okolicy, gdy w świecie trwał od pół roku rozgłos Katynia, władze sowieckie wyznaczyły komisję wyłącznie sowiecką i ogłosiły jej sprawozdanie o Katyniu 24 stycznia 1944.
Jest ono tak głupie, że ani trochę nie zadziwia, iż podpisali je ochoczo zwłaszcza członkowie Akademii Nauk, t.j., chcę powiedzieć, ludzie z A. N. zawodowo niewprawni w dziedzinie twórczości N.K.W.D.
Zaczyna się to sprawozdanie naprawdę ponad wszelkie możliwe pomysły sielankowo, jak jakaś stara dobra bajka dla dzieci, bo oto dosłownie tak (str. 144):
“Z dawien dawna las katyński był ulubionym miejscem, w którym ludność Smoleńska zwykła szukać odpoczynku w dni świąteczne. Ludność okoliczna pasała bydło w lesie katyńskim i zbierała tam dla siebie opał. Żadnych zakazów ani ograniczeń wstępu do lasu katyńskiego nie było”.
Pewnie, z dawien dawna to tak tam i bywało, ale nie od czasów bolszewickich, gdy stare domiszcze wśród drzew nad wodą stało się t. zw. domem wypoczynkowym N.K.W.D., do którego zajeżdżały czarne samochody-więźniarki. O tym, że sprawcami byli Rosjanie w r. 1940, a nie Niemcy później, świadczy wszystko, dowód za dowodem, więc próby przeciwne komisji są po prostu bzdurami.
Świadek Suchaczew opowiada jak to w połowie marca 1943 Niemcy zwozili trupy do dołów katyńskich, używając do tej roboty… jeńców rosyjskich (str. 169):
“Korzystając ze sposobności, spytałem po cichu jednego z jeńców rosyjskich: Co to ma być? Ten odpowiedział mi również cicho: Ileż to już nocy wozimy trupy do lasku katyńskiego.
Czyż nie nastrojowo?
Wobec tego, że w ubraniach na zwłokach znaleziono listy i zapiski sięgające dokładnie tylko do kwietnia 1940, gdy oficerów przywieziono z Kozielska do Katynia, w lot komisja znajduje listy późniejsze (…uprzejmie zostawione widocznie dla niej przez Niemców którzy wszystko przeszukali…), a ludzie mają wierzyć na słowo, że to nie jest dorobione i podrzucone.
Najznamienniejsze jest bodaj to, że komisja stwierdza (str. 143):
“Ogólna liczba zwłok wedle obliczeń biegłych sądowo-lekarskich sięga 11.000”.
Polacy poszukiwali od r. 1941 ponad 10.000 zaginionych oficerów. Gdy Niemcy zaczynali w r. 1943 rozkopywać doły w Katyniu i już w pierwszym widzieli tysiące trupów, ogłosili od razu w krótkim doniesieniu z 13 kwietnia 1943, że ilość ogólną oblicza się na 10.000, następnie zaś w sprawozdaniu końcowym z 10 czerwca 1943 podali, że wydobyto 4.143 zwłok – (oczywiście, gdyż do Katynia zwieziono oficerów tylko z Kozielska, a nie także ze Starobielska i Ostaszkowa. jak początkowo mniemano) – ale pozostawili głucho bez prostowania pierwsze doniesienie o 10.000. Komisja rosyjska wobec tego, że zaginionych było ponad 10.000, wolała załatwić sprawę za jednym i zamachem i… znalazła 11.000 zwłok, w słusznym mniemaniu, że jeśliby kiedyś trzeba było dla jakiegoś pokazu dodać 7.000 trupów, o to w Rosji nie trudno.
Gwóźdź
W rozprawie o zbrodnie wojenne w Norymberdze, przeciw Niemcom, zapadł w sprawie Katynia wyrok… milczący.
Gdy sporządzano akt oskarżenia z 18 października 1945, do którego państwa zgłaszały zbrodnie, Rosja nie mogła – bo byłoby to przyznaniem – pominąć Katynia, więc znajduje się tam (Indictment, count three, VIII, C str. 22) wśród wielu innych także i to oskarżenie:
“In September, 1941, 11.000 Polish officers, who were prisoners of war, were killed in the Katyn Forest near Smolensk”.
Pominięto w tym ujęciu urzędowym… czyimi jeńcami oni byli.
Ale, choć w toku rozprawy niby zajmowano się tą sprawą, bez bliższego wchodzenia w nią, w wyroku, wyliczającym zbrodnie… Niemców, Katyń pominięto całkowicie milczeniem, raz jeszcze dosłownie grobowym, czyli to nie jest zbrodnia Niemców.
A więc… czyja?
Przygwożdżono Rosję.