Tytuł: Patriotyzm pejzażu Józefa Mackiewicza w Buncie rojstów
Autor: Tadeusz Sucharski
Wydawca: “Słupskie Prace Filologiczne”, 2004, s. 155-172
Rok: 2004
Opis:
“PATRIOTYZM PEJZAŻU” JÓZEFA MACKIEWICZA W BUNCIE ROJSTÓW
W jednym z ostatnich numerów “Kultury” z roku 1978 Józef Mackiewicz zamieścił wspomnieniowy szkic, będący nostalgicznym “powrotem” do wydarzeń opisanych 40 lat wcześniej w Buncie rojstów, w książce, która z dziennikarza znanego tylko w środowisku wileńskim uczyniła go autorem cieszącym się ogólnopolską sławą. W lirycznym wprowadzeniu, z nietypową przecież dla siebie smutną rezygnacją, stwierdzał [1]:
Ze wszystkich powracających na świecie najczęściej powracają myśli. […] Jest na przykład jesień, liście żółkną. I nagle ni z tego, ni z owego myśl powraca do jakiejś tam byłej jesieni. Tak się złożyło raptem. Do zanotowanej kiedyś w mojej książce “Bunt rojstów”. Bardzo dawno temu. Ani tej jesieni nikt pamiętać nie może, a i książki nie pamięta, bo i po co ona komu.
Gorycz słów Mackiewicza, konstatujących całkowite zapomnienie Buntu rojstów, była w pełni uzasadniona. W ciągu czterech dziesięcioleci dzielących rok wydania książki i nagrody “Wiadomości Literackie” od opublikowania cytowanego szkicu, pomijając przedwojenne entuzjastyczne recenzje tej książki, nie ukazała się najmniejsza krytyczna wzmianka jej poświęcona [2]. Spełniła się zatem kasandryczna wizja Ksawerego Pruszyńskiego z 1938 roku, który w omówieniu Buntu rojstów prorokował [3]:
Będzie zwalczana, będzie przemilczana, zmobilizuje się przeciw niej ludzi o znanych nazwiskach, spędzi wielkich pisarzy i pogna małych podjezdnych szczwaczy, a gdy braknie argumentu, uruchomi się szmonces. Jak jeszcze przeciwko żadnej książce w niepodległej Polsce.
Nie przypuszczał jednakże Pruszyński, mimo niewątpliwego daru proroczego, że słowa zwiastujące uporczywe zwalczanie twórczości Mackiewicza mogą okazać się jednakowo słuszne w stosunku do wszystkich jego książek. Na szczęście bez podobnych konsekwencji, które dotknęły Bunt rojstów.
Od czasu opublikowania szkicu minęło ponad ćwierć wieku i w ciągu tego okresu sytuacja się nieco poprawiła, nie na tyle jednak, by w coraz lepiej, choć niezupełnie sine ira et studio, analizowanej twórczości Mackiewicza “to kapitalne studium”, jak określił Bunt rojstów Pruszyński [4], zdołało zapewnić należną sobie pozycję. W toczonych na emigracji i w kraju, pełnych pasji i zacietrzewienia, polemikach dotyczących twórczości i działalności Józefa Mackiewicza na tę książkę nie zwracano szczególnej uwagi, nie wspomniał o niej żaden z krytyków w zbiorowej pracy Nad twórczością Józefa Mackiewicza będącej przecież pokłosiem pierwszej konferencji poświęconej autorowi Drogi donikąd. Z drugiej jednak strony w licznych pracach krytycznych znajdujemy, co w tym kontekście musi budzić poważne zdziwienie, krótkie, ale jednoznaczne w ocenie komentarze na temat Buntu rojstów. W monografii Ptasznik z Wilna Włodzimierz Bolecki po wstępnej sugestii, że “Nie byłoby zapewne pisarza Józefa Mackiewicza, gdyby nie […] lata reportażowania i poznawania odległych zakątków II Rzeczypospolitej”, w konkluzji bez wahania stwierdza, że Bunt rojstów “można traktować jako Księgę-Matkę całego pisarstwa późniejszego autora Drogi donikąd” [5]. Adam Fitas analizując “model powieści Józefa Mackiewicza”, uznał, że reportaże “stanowią klucz do zrozumienia całego pisarstwa, a w szczególności twórczości powieściowej autora Kontry [6], a Maria Zadencka proponowała, by “przyjrzeć się dokładniej [Buntowi rojstów], gdyż nosi pierwsze ślady kształtowania się osobliwych w krajobrazie polskim poglądów Mackiewicza” [7]. Dodajmy jeszcze do tego wcześniejsze bardzo ważne refleksje Miłosza w Roku myśliwego [8], przyznające Buntowi rojstów znaczenie wyjątkowe w dorobku literackim Dwudziestolecia. Te rekomendacje i sugestie badawcze nie zaowocowały jednak żadnym poważnym studium krytycznym poświęconym drugiej książce Mackiewicza [9], na którą złożyły się reportaże wybrane spośród wielu tekstów, jakie powstały w wyniku podróży pisarza po tzw. Kresach [10]. Najwyższy chyba czas zacząć nadrabiać te zaniedbania.
Wcześniej jednak koniecznych jest kilka uwag wprowadzających do tematu. We wstępie do książki Fakty, przyroda i ludzie, w której zebrane zostały teksty pisarza rozproszone po czasopismach emigracyjnych, Barbara Toporska przypomniała sposób, w jaki polski twórca zwykle przedstawiał się na konferencjach międzynarodowych [11]:
Józef Mackiewicz
zawód: pisarz
narodowość: antykomunista
przekonania: kontrrewolucjonista
kraj pochodzenia: Europa Wschodnia.
Niektórzy z obecnych potraktowali to za dowcip.
Mackiewicz podchodził do tego jednak najzupełniej poważnie i wszystkie informacje, które zawarł w owej prowokacyjnej niewątpliwie autoprezentacji, były zgodne z jego przekonaniami. Pisarz, antykomunista i kontrrewolucjonista z Europy Wschodniej. Z pewnością uściślenia lub uzupełnienia domaga się w tym swoistym “kwestionariuszu” punkt odnoszący się do kraju pochodzenia. Brakuje tu elementu, który moglibyśmy nazwać “małą ojczyzną” czy ojczyzną duchową, a która przecież nie jest tożsama z krajem pochodzenia. Mackiewicz nazwałby ją “pejzażem”. Był bowiem przeciwny “polskiemu patriotyzmowi państwowemu”, jak to określił w szkicu O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim [12]. Rozwinięcie tej myśli znajdziemy w późniejszej o dziesięć lat powieści Lewa wolna, w której jeden z bohaterów rozróżnia kilka rodzajów patriotyzmu. Według niego istnieje więc:
patriotyzm narodowy, patriotyzm doktryny i patriotyzm pejzażu. Narodowy interesuje się tylko ludźmi zamieszkującymi dany pejzaż, ale nie pejzażem. Doktrynalny, ani ludźmi ani pejzażem, tylko zaszczepieniem doktryny. Dopiero patriotyzm pejzażu […] obejmuje całość, bo i powietrze, lasy, i pola, i błota i człowieka jako część składową pejzażu” [13].
Bolecki tak podsumowuje przekonania Mackiewicza: “Tożsamość człowieka określona jest nie przez przynależność do etnicznie i ideologicznie rozumianego narodu, lecz do czegoś bogatszego, pełniejszego – także do kraju, do terytorium, który jest jego ojczyzną” [14]. Otóż na pytanie o ojczyste terytorium, o “pejzaż” odpowiedź Mackiewicza mogłaby być tylko jedna – Wielkie Księstwo Litewskie. Nie Polska i nie Litwa, ale Wielkie Księstwo. Wypracowana przez Tadeusza Wróblewskiego i kultywowana przez Ludwika Abramowicza “idea krajowa” [15], której pisarz był gorącym zwolennikiem, a po śmierci Abramowicza głównym propagatorem i kontynuatorem, zakładała wskrzeszenie Wielkiego Księstwa jako państwa wielonarodowego i wielowyznaniowego. Nie miała ona nic wspólnego z “ideą federacyjną” Piłsudskiego, ponieważ w odróżnieniu od niej, przyjmującej jako nadrzędny interes polski – kierowała się “wielko-litewską racją stanu” [16]. Obiekcje dotyczące realności tego programu, z czego już przed wojną w pełni sobie zdawał sprawę, po latach Mackiewicz skwitował (niezupełnie, jak sądzę, słusznie) następującym komentarzem:
“Osobiście przypuszczam jednak, że człowiek, który by np. w maju roku 1914 przepowiadał, że za cztery lata wszystkie banknoty cesarstwa rosyjskiego będą warte śmiecia, uważany byłby za jeszcze większego wariata” [17]. To, co niemożliwe w rzeczywistości politycznej, w pełni jednak zatriumfowało w przestrzeni literackiej. Akcja największych powieści Mackiewicza: Drogi donikąd, Nie trzeba głośno mówić, ale także i Karierowicza, Lewej wolnej oraz w dużej mierze Sprawy pułkownika Miasojedowa rozgrywa się na terytorium byłego Wielkiego Księstwa. Zapełniają ją postaci reprezentujące wszystkie jego narody.
Toporska powiada, że Wielkie Księstwo było tą ojczyzną, “którą Mackiewicz uważał za swoją, chociaż dawno zginęła z map, ale jakoś wbrew nowym państwowościom bytowała w mozaice wieloplemiennej ludności, aż zgotowały jej koniec odgórnie sterowane nacjonalizmy i wrogi wszelkiej różnorodności – bolszewizm” [18].
Sam pisarz podkreślał, że do zniszczenia Wielkiego Księstwa, poza działaniami imperium rosyjskiego, przyczyniły się również narody je zamieszkujące. Zwyciężyły bowiem, zdaniem Mackiewicza, interesy partykularne, nie zgłosił się, jak napisał w szkicu z roku 1954, żaden “sukcesor do całości”. Polacy, Litwini i Białorusini dokonywali systematycznego “rozbioru wewnętrznego”, “każdy chciał tylko urwać dla siebie kawałek” [19]. Obecna polska część to już, jak Mackiewicz podkreśla ze smutkiem, “resztówka Wielkiego Księstwa Litewskiego”, “resztówka” jego “olbrzymiego rodzinnego kraju. Płaskiego pod duhą chmurnego nieba, lesistego, wietrznego” [20]. Liryzm nie jest tu przypadkowy, ten ton można usłyszeć niemal zawsze, ilekroć Mackiewicz opisuje ów kraj albo – używając określeń pisarza – pejzaż, bo i niebo, i wiatr, i ptaki. Jedną z piękniejszych i najwcześniejszych realizacji “patriotyzmu pejzażu”, owego – by tak nazwać – “wielko-litewskiego ekosystemu” znajdziemy już w Buncie rojstów (s. 34):
Wielki, nieporównany, chyba do Raju samego, panuje nastrój w puszczach Polesia. Teraz jest wiosna i gwar, ale gwar ptaków i zwierząt. Popłynąłem w górę Horyniem, a później przeskoczyłem na rzeczkę Wietlicę, która od południa wpada do Prypeci. Łódź sunie po wodzie, która jest ciemna, ale ciemnością kryształu. Odbija drzewa, krzaki i sitowia, jak w lustrze. Ze wszystkich stron krzyczą kaczki. Całe ich stada krążą w górze. Ciągną sznury gęsi. Poważne bociany siedzą na dębach. Dzięcioł stuknie w chore drzewo. Nadleci stadko szczygłów. Gdy wieczór zapada, puszcza woła, krzyczy, piszczy, śpiewa i patrzy w zwierciadło wielkich wód.
– Ech! – jęknął mój wioślarz i zaciągnął do wtóru ptaków:
“A ja leżu i dumaju,
szto lichuju żynku maju…”
Tak płynąć można dzień i noc i drugi dzień i trzecią noc, wygodnie, na słomie rozciągnięty, patrzeć, słuchać i myśleć.
Ale ów “patriotyzm pejzażu” nie objawia się w Buncie rojstów tylko dzięki licznym zachwytom nad pięknem ziemi białoruskiej, poleskiej, znacznie ważniejsze jest posługiwanie się językiem białoruskim. Od początku dowodzi Mackiewicz, że w jego reportażach, zgodnie z programowym założeniem, będzie obowiązywała autentyczność, w tym także autentyczność języka mieszkańców, określających swoją narodowość jako “tutejszy”. Już na pierwszej stronie włącza do narracji dialog stylizowany na chłopską rozmowę (s. 13):
– Dohtar! Hdzie jon, dohtar toj?!
– Niama!
Słowa te stanowią zapowiedź wykorzystania tego języka w całej książce, dzięki czemu zyskuje ona na autentyczności i na artyzmie. Mackiewicz nie tylko pozwala mówić bohaterom swoich reportaży ich językiem, często do narracji włącza słowa i porzekadła białoruskie. Dzięki temu rozumie punkt widzenia chłopów, przyjmuje ich “praudu”, ale jednocześnie przesącza tekst bezlitosną ironią w stosunku do władzy lekceważącej potrzeby tej ziemi i jej mieszkańców.
Wędrówki reporterskie pozwoliły Mackiewiczowi doskonale poznać ziemie, ludzi, którymi zapełni później świat przedstawiony swoich utworów, ich język, przyrodę tych ziem. Można by powiedzieć, że stał się Bunt rojstów poligonem doświadczalnym Mackiewicza artysty. Odnosi się to do niemal poetyckich opisów piękna Puszczy Rudnickiej i Polesia, którego niezwykłość wyraził w rozbudowanym porównaniu: “przestrzeń równa jak taca, bielona jak malachit, niebieska – niebem, a słoneczna jak raj” (s. 132). Ale także do kreowania postaci, emocjonalnie i mentalnie bliskich narratorowi – “rozbitków ze wschodu, jakowegoś rusko-polskiego elementu, któremu cichy prąd rzek i tamtejszego życia nie przeszkadza w rozpamiętywaniu… byłego” (s. 164). I dopiero ta przestrzeń z tymi ludźmi tworzy ów niepowtarzalny “wielko-litewski pejzaż”.
***
W swoich wędrówkach reporterskich pociągami, autobusami, końską furą i saniami, a nierzadko piechotą Mackiewicz przemierzył olbrzymie połacie tego kraju. Pewną miarę porównawczą mogą stanowić wyliczenia samego Mackiewicza z roku 1938, kiedy w podróżach pokonał 26132 kilometrów [21]. Jeździł po ziemi tworzącej z Wielkopolską, Małopolską, Mazowszem, Śląskiem i Pomorzem jedną Rzeczpospolitą, ale tę jej część gorszą, Polskę “B”. Poznał miasteczka i “wsie leżące gdzieś, hen, daleko, zapomniane […], na wschodnich rubieżach państwa” (s. 26). Był na krańcu północnym w Drui, Brasławiu i Woropajewie (dziś te nazwy niewiele mówią Polakowi), rozmawiał z rybakami nad Naroczem (wówczas największym jeziorem Rzeczypospolitej) i w Miadziole. Płynął Prypecią do Pińska, odwiedził Dawidgródek, podziwiając piękno Polesia i zatrważając się zniszczeniem szlaków wodnych, poznał przygraniczne wówczas Wołożyn i Mołodeczno, oddalone od Mińska zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Podróżował szlakami kolejowymi z Wilna do Telechan (nieco ponad trzystukilometrowa podróż trwała dłużej niż z Wilna do Paryża), z Lidy do Łunińca. Był w Grodnie, Jeziorach, Wilejce, Radoszkowiczach i niezliczonych przysiółkach, zapomnianych chutorach, do których wcześniej docierali tylko poborcy podatków. Podkreśla Mackiewicz, że niepodległa Rzeczpospolita tylko w taki sposób pamiętała o tej ziemi. Jej obcość, zapomnienie, całkowite opuszczenie i niemal egzotyczność wyraża Mackiewicz porównaniem, które staje się najcięższym oskarżeniem władz administracyjnych: “tak idziemy do Mitrycz, jakbyśmy szli z Zanzibaru do Tanganiki” (s. 200). W środku Europy, w granicach niepodległego, nowoczesnego państwa.
We wspomnianym już Roku myśliwego Miłosz sporo uwagi poświęcił ziemiom byłego Księstwa [22]:
Kiedy teraz w Kaliforni myślę o tamtym kraju, wydaje mi się fascynujący, o rzadkim bogactwie poplątanych wątków narodowościowych, wyznaniowych, klasowych, tudzież bogactwie swojej historii.[…] Wileńszczyzna międzywojenna, choć szara, między lasem sosnowym i rojstem (słowo nie białoruskie, litewski raistas), powinna była i swoją przeszłością, i teraźniejszością natchnąć wielu pisarzy. Cóż kiedy ich nie było. […] Piszący po polsku rośli w tradycjach szlacheckiego dworu i musieliby wyrwać się z tej zaklętej orbity, żeby szerszą rzeczywistość zobaczyć. Białorusini zapeklowani w swoim narodowościowym oporze nie zdobywali się jeszcze na nic poza poezją (Maksym Tank).
Z tej perspektywy spoglądając, przypisuje Miłosz wyjątkowe znaczenie Mackiewiczowi jako autorowi Buntu rojstów, dostrzega bowiem jego niezwykłość właśnie w tym, że “wykroczył on poza zwykłą polską orbitę i zamiast dworem zajął się prowincją ‘tutejszych’, czy w domu mówili po polsku czy białorusku” [23]. A z takim podejściem właściwie trudno się spotkać w polskiej literaturze owych lat. Dominowała twórczość nostalgiczno-idealizująca Białoruś, którą świetnie egzemplifikują wiersze Leonarda Podhorskiego-Okołowa. Ten poeta urodzony w powiecie słuckim, zamknięty, jakby powiedział Miłosz w “zaklętej orbicie”, wydał w roku 1924 tomik wierszy zatytułowany po prostu Białoruś, w którym opiewał piękno tej ziemi “jak dal smutnej, jak smutek dalekiej”. Nawiązując do niedoścignionego wzorca Mickiewicza, rodaka przecież, któremu “jednako szumiały […] białoruskie brzozy i dąb ciemnokory” [24], zwracał się do niej w poetyckiej inwokacji [25]:
O ty – daleka, ty – niezastąpiona,
Zielona moja ziemio białoruska.
Gdzieś tam, jak niegdyś, równin twoich łona
Westchnieniem sennym wiatr wiosenny muska.
[…]
Szeroko szumią sosny szmaragdowe,
W ogrodach miękko chowają się jabłonie,
I świerk w takt wiatru gnie wyniosłą głowę
I na tle niebios złotem szyszek płonie.
I cicho stoi biały dom piętrowy
Z werandą szklaną i drewnianym gankiem,
Z uchylonymi drzwiami do połowy,
Gdzie muchy grzać się zwykły wczesnym rankiem.
Wiersz ten może służyć jako przykład realizacji polskiego kanonu mówienia o tych ziemiach – dworek szlachecki, “roześmiany błękit”, skowronki, bociany, spokojne miejsce, nad którym czuwa oko Opatrzności. Podhorski pokazuje w roku 1924 Białoruś w sposób całkowicie anachroniczny, stylizacyjny, ukazuje kraj mityczny. Można by powiedzieć Mickiewiczowskie – Soplicowo. Jest to taka Białoruś, w której nie ma chłopów białoruskich, a jeśli są, to przypominają szczęśliwe dzieci, nieświadome swej narodowej odrębności, pod opieką dobrego, wyrozumiałego ojca, do którego zresztą muszą mówić “jasny panie” [26]. Raj, gdzie się żyło od dziada pradziada, jak Pan Bóg przykazał. Prozatorską realizacją, artystycznie znacznie jednak odbiegającą od poziomu wierszy Podhorskiego, był tom “nowel regionalnych” Heleny Romer-Ochenkowskiej Tutejsi z roku 1931, w których świat, wbrew tytułowi, przedstawiony został podobnie w sposób “sielankowo-propagandowy, z paternalistycznym sentymentalizmem” [27].
W tym samym czasie, w którym Podhorski-Okołów pisał nostalgiczne wiersze za utraconym “krajem lat dziecinnych”, na zjeździe rolniczym w Wilnie w lutym 1923 roku Marian Zdziechowski, jeden z najwybitniejszych ówcześnie Polaków, wygłosił odczyt na temat “idei polskiej na Kresach” w nowych warunkach politycznych. Idei federacyjnej w II Rzeczypospolitej (ani tym bardziej “idei krajowej”) zrealizować się nie udało, ale w granicach młodego państwa polskiego znalazło się kilka milionów mniejszości narodowych. Zatrwożony szerzeniem się nacjonalizmów, zastanawiał się Zdziechowski nad tym, w jaki sposób niepodległe państwo powinno sobie radzić z mniejszościami. I uznał, że zarówno walka z nimi, jak i “szukanie ugody” jest złym rozwiązaniem. Ale ze względu na motywy polityczne i etyczne drugie rozwiązanie – szukanie ugody jest rozwiązaniem lepszym. Był bowiem przekonany, że “Żądza bytu, ale wyłącznie dla siebie przeciw wszystkim innym, pcha do przedsięwzięć mających cechy samobójczego szału” [28]. W tych ważnych słowach Zdziechowski zatem jednoznacznie stwierdzał, że pomijanie interesów mniejszości jest polityką samobójczą, niszczącą państwo. I tę perspektywę przyjął w spojrzeniu na owe mniejszości z północno-wschodnich rubieży Rzeczypospolitej, na Litwinów i Białorusinów [29]:
Pierwsi są nieliczni (ćwierć miliona), ale stanowią grupę, której język nadaje znamię wybitnej odrębności narodowej. Nie da się tego powiedzieć o Białorusinach i to utrudnia kwestię białoruską. Używając narzecza pośredniego między językiem polskim a rosyjskim, byli oni w ostatnich czasach materiałem etnograficznym, z którego stosownie do okoliczności urabiali się albo Polacy, albo Rosjanie. Ale znalazło się kilka czy kilkanaście jednostek, które pragnęły z surowego materiału wytworzyć osobną narodowość białoruską. Tak w wieku XIX powstawały rozmaite narody – i dlatego myślę, że ruchu białoruskiego nie powstrzymamy. Nie przedstawiałby on szczególnego niebezpieczeństwa, gdyby wodzowie jego kierowali się idealistycznymi pobudkami stworzenia literatury i kultury narodowej. Niestety, wiemy na podstawie dokładnych informacji, że w przebraniu białoruskim wkracza nieraz bolszewizm rosyjski, zapalony żądzą zniszczenia polskości i wymierzający pierwsze swoje strzały ku tym Białorusinom, którzy ugodowo są względem Polski usposobieni.
Zdziechowski nie poprzestał tylko na tej diagnozie, podjął także próbę wypracowania swoistego modus vivendi między państwem polskim a mniejszościami, ustalenia podstaw polityki gwarantującej stabilność, a nawet rozwój państwa z jednoczesnym rozwojem żywiołu niepolskiego [30]:
Bądźmy dla wszelkich mniejszości życzliwymi gospodarzami. Wyraz gospodarz podkreślam, chcąc przez to powiedzieć, że gospodarka polska, że rząd polski powinien być stanowczy, konsekwentny, sprężysty i sprawiedliwy. Bardziej się to przyczyni do pozyskania mniejszości, zwłaszcza w ich niższych warstwach niż nawet daleko idące ustępstwa w zakresie kultury.
Propozycje te wywołały gwałtowne sprzeciwy ugrupowań narodowych, które z szowinistycznym zacietrzewieniem oskarżyły Zdziechowskiego o narodową apostazję.
Przytoczyłem mądre uwagi wileńskiego profesora, gdyż można by uznać, że zawiera się w nich in extenso idea reportaży Mackiewicza, poświęconych północno-wschodnim Kresom Rzeczypospolitej. Można – gdyby nie to, że artykułowane są one z perspektywy polskiej racji stanu. Polak ma być “gospodarzem”, a nie – współgospodarzem tych ziem. A stanowią one przecież lub w każdym razie powinny stanowić, na co zwracał uwagę Mackiewicz, wspólną ojczyznę i Polaków, i Białorusinów, ale także Żydów i Litwinów. I tak powinny być ukazywane w literaturze. Przeciwstawiał się więc nie tylko skonwencjonalizowanym wzorcom opisu Kresów, ale także odrzucał koncepcje wsparte na relacji nadrzędności i podrzędności narodów je zamieszkujących.
Pracując w wileńskim “Słowie”, znał Mackiewicz doskonale zarówno problematykę podejmowaną przez literatów “kresowych”, jak i sposób jej prezentacji. Irytację wywoływało w nim “pokrywanie skomplikowanych zagadnień “ziem północno-wschodnich” systemem opisów i książek, utrzymanych w tonie urzędowo-regionalno-tendencyjnie-słodkawo-karmelkowym” [31]. W artykule zatytułowanym sarkastycznie Syntetycy Ziem Wschodnich napisał wprost, że w tym wszystkim, co się w prasie i literaturze polskiej wypisuje o tzw. “Ziemiach Wschodnich” – “odczuwa się brak tak zasadniczego, a więc banalnego elementu, tj. prawdy” [32]. Krytycznie oceniał “aspiracje wileńskich literatów”, dla których “źródłem natchnień są albo stare tradycje wileńskie albo nowinki warszawskie” i zauważał niebezpieczny “odskok od terenu” tych pisarzy, oderwanie od ziemi rodzinnej, z którą “właściwie nie mają […] nic wspólnego” [33]. Najlepszym dowodem owego oderwania była dla niego nieznajomość języka, “którym mówi ogół naszej wsi”, a więc języka białoruskiego. I podkreślał, jakie niezwykłe szanse daje pisarzowi zajęcie się wsią białoruską: “W tej chwili jesteśmy świadkami wielkiego rozkładu naszej wsi. […] Zmieniona jest jej sytuacja polityczna i gospodarcza, wystawiona na propagandę państw ościennych, skomplikowana narodowościowo, różna w wyznaniach”.
Był Mackiewicz przekonany, że ziemie te posiadają “wszystkie cechy odrębności krajowej” [34] i w swoich reportażach tę odrębność próbował ukazać. Tendencja ta wyraźnie objawiła się już w tytule książki dzięki umieszczeniu w nim słowa “rojsty” [35], które, pomimo pięknej tradycji literackiej (wystąpiło m. in. w Pieśni o ziemi naszej Pola, w Sobolu i pannie Weyssenhoffa, a więc w tekstach niezwykle popularnych i masowo niegdyś czytanych), nie zadomowiło się w polszczyźnie jej użytkowników z centralnej i zachodniej Polski. Warto przypomnieć dość nieporadne, co prawda, rymy Wincentego Pola, które opisywały “polski raj” [36], współtworzyły w pewnej mierze myślenie Polaków o północno-wschodnich Kresach [37]:
Tam na północ! Hen daleko!
Szumią puszcze ponad rzeką,
Tam świat inny, lud odmienny,
Kraj zapadły, równy, senny,
Często mszysty i piaszczysty. […]
Rojsty grząskie, groble wąskie.
Ale to tylko elementy sztafażu, Pol schodzi pod tę zewnętrzną powłokę, dostrzega więcej i sięga do warstw głębszych. Można chyba zaryzykować tezę, że Mackiewicz umieszczając w tytule książki “rojsty”, nie tylko wpisywał się w tradycję opiewania piękna Polesia i Wileńszczyzny, ale także bicia na alarm, bliskiego Polowi i Syrokomli, w sprawie nędzy tych ziem. Zacytujmy raz jeszcze Pieśni o ziemi naszej [38]:
Gdy na lud ten człek spoziera,
To aż serce żal opłynie,
I zapytać chęć go zbiera:
Co ci to, Litwinie?
Różnica jednakże między Polem a Mackiewiczem, mimo podobnego żalu, towarzyszącego “spozieraniu” na mieszkańców jest istotna – twórca Buntu rojstów już nie pyta chłopa, co mu dolega, ale oskarża tych, którzy go do takiego stanu doprowadzili.
Rozpoczyna bowiem książkę krótki opis stanowiący zasadniczą uwerturę, wprowadzenie do “litewskiego pejzażu”:
Nocą zapanowała gęsta mgła, a później zaczął padać deszcz. Widać go było po smugach na oknach wagonu. Jest tak dziwnie szaro. Co to za pora roku? […] Znów leje od przedświtu. Biegnie i biegnie pociąg po szynach, a wokół lasy, znów błota, mokradła, z dala dachy strzech i nędzne pola. Widać, jak idą już ludzie do roboty, w mokrej ziemi i mokrym zbożu. Nakryty derą pastuch, chłop w kożuchu, choć lato jeszcze. Zgarbiony od nadmiaru wilgoci, czy nie dospanej nocy.
Widać ziemię całą zmęczoną i wyczerpaną.
Czasem wygląda jak chora. Czy nie może się przeziębić od ciągłych deszczów i zimna? – A w biedzie nie ma na ciepły przyodziewek i lekarstwo.
Chora, przeziębiona ziemia i przemarznięci mieszkańcy; zamiast dworków nędzne chaty. Ciągły deszcz, brak najmniejszego promyka słońca jakże to odległe od wizji Podhorskiego, jakże odległe od mitu skromnej, ale pogodnej Wileńszczyzny. I ten nastrój, ujawniony w tekście inicjalnym, dominuje we wszystkich reportażach. Więcej – Mackiewicz go potęguje, w kolejnych tekstach staje się coraz bardziej bezwzględny, gromadzi obrazy wszechobecnej nędzy, biedy, zacofania i niechlujstwa, bo wszędzie, może poza Brasławiem, tylko to zobaczył. Bunt rojstów okazał się rozstaniem pisarza “z pięknym snem o dobrobycie rodzimej ziemi” (s. 85).
Ale to nie błąkające się po duktach i bezdrożach białorusko-poleskich zwierciadło Mackiewiczowskiego reportażu było krzywe, potwornie wypaczona była tamtejsza rzeczywistość.
Przytoczmy kilka obrazów z książki dla lepszego zilustrowania tendencji dominującej w reportażach: “chata stoi na skraju, okna do pół zarzucone nawozem.[…] Wewnątrz chaty wielka nędza. Zimno. Kura błąka się po klepisku, podłogi nie ma. […] Śmierdzi kwaśno brudem, trochę rybą, trochę starym kożuchem” (s. 60); “sama Druja wygląda strasznie. Domy są oberwane jak stare żebraczki” (s. 80), “straszny obraz nędzy i rozpaczy” (s. 89); w Grodnie rynek “brudny jak ścierka” (s. 153); na rynku w Jeziorach “chodzi świnia i ryje” (s. 155); Polesie “nieprawdopodobna nędza”, “wyszedłem z chaty i poślizgnąłem się butem na łajnie” (s. 175). Mackiewicz puentuje: “teren, na którym chce się mówić ‘Eech’ ” (s. 182). Pisarz często bywa w swoich reportażach prowokacyjny, ale trudno o obiektywizm wobec takiej nędzy i lekceważenia elementarnych potrzeb miejscowej ludności. U źródeł tej prowokacji leży ból, cierpienie człowieka, dla którego dobro tych ziem to rzecz święta. Z goryczą mówi o działaniach, które w efekcie przypominają potiomkinowskie wioski. “Odwieczne załamanie ścian, brud, gnój, cała prawdę kłującego w oczy niechlujstwa, zalano wapnem. Od frontu oczywiście, od drogi, od szosy im. Marszałka Piłsudskiego”. Zamyka ten obraz trafna i jakże gorzka metafora “nawet kamieniom, które przecie mówić nie mogą, zatkano gębę wapnem” (s. 155). Polityka polska wobec Kresów to kneblowanie, wszystkiego i wszystkich, fasadowość i tromtadracja. Można by uznać, że miarę krytycyzmu Mackiewicza wobec polskiej administracji stanowi porównanie reakcji władz rosyjskich z czasów Mikołaja II, z postępowaniem władz polskich na krytyczne opinie mieszkańców. Byłoby to jednak przypuszczenie zupełnie niesłuszne – dla Mackiewicza bowiem carska Rosja (z polskiej perspektywy – państwo knuta, tyranii, despotyzmu) to kraj liberalny, w którym panuje swoboda i wolność słowa, czego potwierdzeniem staje się opowieść pewnego Białorusina. Jeszcze przed I wojną światową był on w Wilnie redaktorem “Białoruskiej Niwy”. Za carskich czasów gazeta była skonfiskowana tylko dwukrotnie i raz konfiskatę uchylono. “Drugi raz sąd ją zatwierdził za ustęp brzmiący: Wzbiera gniew narodu. Jak ten gniew spadnie w postaci pięści….ot carskawo prawitielstwa, mokrawo miesta nie ostanietsia! Za tak bezczelną enuncjację wobec samodzierżcy redaktor odpowiedzialny skazany został na… 2 tygodnie pocziotnowo zakluczenja.
Przed rokiem pan ten bawił w miasteczku Kraśnem nad Uszą. Napisał notatkę do pewnego pisemka, z krytyką tamtejszej… ajencji pocztowej. Numer pisemka został skonfiskowany! – Petersburga im się zachciewa!…” (s. 184).
Mackiewicz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego oskarżycielska książka nie znajdzie uznania w oczach władz i środowisk tworzących atmosferę Polski “mocarstwowej”, zbyt drastycznie odbiegała od kreowanego obrazu szczęśliwych Kresów. Zwrócił się z prośbą do moralnych autorytetów o wsparcie tej publikacji. I taką pomoc uzyskał. Reportaże poprzedzone zostały dwiema przedmowami. Jedną z nich napisał Ferdynand Ossendowski (znany obecnie przede wszystkim jako twórca książki biograficznej Lenin), witebszczanin związany emocjonalnie z “kresowymi” ziemiami, drugą zaś wileński księgarz i wydawca, Ludwik Chomiński.
We wstępie do książki Ossendowski, potwierdzając jakby trafność Mackiewiczowskich obserwacji, uznał, że jej “zasługą jest śmiałe odsłonięcie rzetelnej prawdy o naszych kresach, […] współczucie i miłość dla ludzi, zapomnianych przez wszystkich oprócz sekwestratora i rzutkich przedstawicieli”. Autor Buntu rojstów pisał, przywołajmy jeszcze raz przedmówcę, “o tym oknie dla północno-wschodniej połaci Rzeczypospolitej, gdzie teraz nędza panuje i rozpacz, gdzie stoją nieodbudowane po wojnie kamienice i tworzą się nowe ruiny, gdzie padają przegniłe płoty i takież chaty” [39].
Podkreślić trzeba, że owe przerażające obrazy nie są krytyką niegospodarności mieszkańców, ale gwałtownym atakiem na politykę państwa wobec tych ziem. Politykę aktualną, z lat trzydziestych, jak i wcześniejszą, która doprowadziła do takiego zniszczenia. Przekonał się bowiem Mackiewicz, jak tragiczne w skutkach dla tych ziem były postanowienia traktatu ryskiego z roku 1921, ustalającego granicę między Polską a Rosją bolszewicką, dzielącego Białoruś na dwie części. Dla Polaków z Mińszczyzny, ziemian i inteligencji traktat w Rydze był – jak to określił Michał Pawlikowski – “grzechem kainowym” [40]. A dla Białorusinów oznaczał całkowitą katastrofę, rozerwanie organizmu narodowego, społecznego, gospodarczego. Kilkadziesiąt lat później, w powieści Nie trzeba głośno mówić, umieścił Mackiewicz wypowiedź działacza, który w czasie obrad Kongresu Białoruskiego w Mińsku, w czerwcu 1944 stwierdzał, że [41]:
…Naród białoruski nigdy nie uznał Traktatu Ryskiego… Wtedy pomiędzy Moskwą i Polską doszło do cichego porozumienia. Jednocześnie we wschodniej i zachodniej Białorusi następuje planowe wyniszczenie białoruskiej inteligencji. W Polsce pod zarzutem komunizmu, w Rosji pod zarzutem faszyzmu… Wybuch wojny niemiecko-polskiej uskrzydlił Białorusinów nadziejami na lepszą przyszłość. Po upadku Polski w 1939 roku nie było już w zachodniej Białorusi żadnych przeszkód do osiągnięcia prawdziwej wolności…. Ale wtedy zjawili się Rosjanie.
Takie poglądy utwierdzały Mackiewicza w przekonaniu o słuszności “idei krajowej”, o konieczności restytuowania Wielkiego Księstwa Litewskiego, bo tylko ono, jak sądził, mogło zapewnić szansę rozwoju wszystkim jego narodom.
Bunt rojstów wydaje się, prima facie, pozbawiony jakiejś konstrukcyjnej zasady. Jest to jednak wrażenie mylne, już w kompozycji książki podkreślona została jej główna idea. Otwiera ją bowiem rozdział Błędne ogniki ukazujący ruchy sekciarskie wśród mieszkańców Polesia, które dla Mackiewicza stanowią wyraźny dowód ucieczki chłopów od trudnej do wytrzymania rzeczywistości. Są także świadectwem ich zagubienia w świecie wykluczających się propagandy polskiej i sowieckiej. I tu, i tam widzą oni kłamstwo, chęć przeciągnięcia ich na swoją stronę i wykorzystania. Kolejną część książki stanowi rozdział Dygnitarze i łosie poświęcony zainteresowaniu polskich prezydentów (Wojciechowskiego i Mościckiego) Puszczą Rudnicką. Nie oznacza to bynajmniej nic więcej poza pasją łowiecką, puszcza bowiem zapewnia możliwość strzelania do łosi, których nie ma w innych rejonach Rzeczypospolitej. Regularne wizyty dygnitarzy nie przynoszą żadnych korzyści ludziom. Jest więc ten rozdział sarkastycznym wprowadzeniem do głównego tematu – stosunku władz do miejscowej ludności i sposobu administrowania przez państwo polskie tymi ziemiami. Pełne rozwinięcie tej problematyki stanowią rozdziały Bunt Narocza, Podróż na północ, Droga ich powrotu, Rynsztok i szkoła w Wołożynie. Zamyka książkę szkic zatytułowany ironicznie Malkontent i defetysta, w którym sportretowany został właściciel ziemski, gospodarujący na Mińszczyźnie, na ziemiach przygranicznych. Żyje on w zgodzie z chłopami, ze zrozumieniem odnosi się do ich drobnych słabostek ujętych w przysłowiową formułę: Kto u lesie nie złodziej, toj u chacie nie haspadar (s. 184). Docenia ich pracowitość, gospodarność, cierpi z powodu krzywd im wyrządzanym. Przeciwstawia się władzom, nie uczestniczy w farsach przez nią organizowanym, jak np. święto morza. I pragnie, by na tych ziemiach, w owym momencie historycznym, przestrzegana była zasada, którą poznał na rosyjskim uniwersytecie: “to tylko państwo jest godne posiadać własne prawa, w którym każdy obywatel tego swego prawa broni”. Słowa te są doskonałym zamknięciem książki, najlepszą jej puentą. Pokazują bowiem, że Rzeczpospolita, odbierając “tutejszym” nawet prawo do obrony praw, zapomniała o tej zasadzie na ziemiach północno-wschodnich i nie tylko okazała się gorszym gospodarzem wobec swoich obywateli niż carska Rosja, ale w ogóle tym gospodarzem się nie stała. To dlatego ziemia choruje, chłopi głodują i marzną.
Sposób administrowania nasunął Mackiewiczowi skojarzenie z metodami stosowanymi przez okupantów niemieckich w czasie I wojny światowej, charakteryzującymi się nastawieniem na wyeksploatowanie ekonomiczne ludności tych ziem. Chłopu mającemu dwie dziesięciny ziemi, który dorabiał sobie, handlując machorką, zagrożono karą w wysokości 500 złotych (przy cenie niecałe dwa złote za pud żyta), Ja im skazau – puszczaj zabirajuć hety dwie dziesiaciny, sztosz ja zrablu. […] Usiorouna, tak czy inaksz treba budzie pajści żebrawaci. Podkreśla Mackiewicz, że chłop nie myśli inaczej tego traktować “niż jako ucisk i szykanę” (s. 135). Wszystko odebrać, nie pozwolić na rozwój. Ten jednostkowy przykład charakteryzuje ogólne nastawienie władz do chłopów białoruskich, Mackiewicz przekonuje się o tym wielokrotnie. Przy budowie kolei Woropajewo-Druja wywłaszczono chłopów z ziemi, następnie obciążono ich za tę inwestycję podatkami; w Wołożynie zbudowano nikomu niepotrzebny rynsztok, ale koszty tej budowy ponieśli również miejscowi.
Pokazuje więc Mackiewicz bezwzględną, łupieżczą eksploatację tych ziem i ludzi na nich żyjących, wykorzystanie dobroci, życzliwości, łagodności i cierpliwości. W czasie zbiórki na żałosną Ligę Morską i Kolonialną najwięcej pieniędzy zebrano z tego najbiedniejszego zakątka Rzeczypospolitej. Mieszkańcy północno-wschodnich Kresów wykazali się również największą ofiarnością, gdy zorganizowana została ogólnopolska zbiórka pieniędzy dla ofiar powodzi w Małopolsce. Gdy jednak szukano pomocy dla ratowania głodujących mieszkańców Polesia, z województwa krakowskiego nie wpłynęła ani jedna złotówka. Tu na pewno odzywa się nie tylko drapieżny krytycyzm w stosunku do administracji, ale także niechęć Mackiewicza-wilnianina, “krajowca” do “koroniarzy” z Mazowsza czy Polaków z Małopolski [42].
Trudno i dzisiaj czytać słowa bez poczucia porażającego zażenowania, Ludwik Chominski we wstępie napisał [43]:
Zdławmy w sobie wstyd przy czytaniu pewnych ustępów, wstyd za niektóre poczynania, bo jako Polacy nie możemy się nie czuć współwinnymi – i bądźmy wdzięczni za ostrzeżenie, bijące z poniższych stronic, za bicie w trwogę nawet tam, gdzie zda się toń jeszcze spokojna i grunt pewny pod nogami.
Tropi również Mackiewicz absurdy biurokratyczne, które ośmieszają polską administrację, ale skutecznie utrudniają życie mieszkańcom i stawiają ich w sytuacji potencjalnych przestępców. Oto starosta przygranicznego powiatu brasławskiego w trosce o bezpieczeństwo państwa wydał zakaz trzymania psów we wsiach tego powiatu i na trzech uliczkach Brasławia, zezwalając na to na ulicach pozostałych. Pyta więc Mackiewicz, ile sekund potrzebuje pies, by przebiec z rynku tego miasta na inną ulicę i, co ważniejsze, jaką grzywnę za to ma zapłacić jego właściciel. Dzieje się to na ziemiach, które, jak głosiły propagandowe ulotki, otrzymały od niepodległego państwa swobody, jakich nie miały nigdy wcześniej. W rozdziale pokazującym propagandową ofensywę administracji bezlitośnie wykpił Mackiewicz broszury, które “w fałszywym świetle radosnej frazeologii” (s. 125) próbowały udowodnić miejscowym, w jakich szczęśliwych czasach przyszło im żyć. Bo przecież otrzymali polską szkołę z przymusową polonizacją (za rozmowy w innym języku grożą kary), komisariat policji, placówkę ochrony pogranicza. Działa Liga Morska i Kolonialna, Strzelec i Związek Rezerwistów, jest Akcja Katolicka i Harcerstwo Szkolne. Ulice otrzymały właściwych patronów – Lwa Sapiehę, założyciela Drui, zamieniono na Rydza-Śmigłego. Białorusinom i Poleszukom pozostaje tylko z radości pełną piersią zaśpiewać: “Hej strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały” (s. 124) [44]. Wyłapuje tu Mackiewicz działania “narodowych patriotów”, dla których, jak pisał w Lewej wolnej, “największe szczęście ludzkości, żeby jak najwięcej ludzi mówiło koniecznie tym językiem, ale broń Boże nie innym”, którzy w miejscu, gdzie “stała cerkiew, [chcą] postawić przekoniecznie kościół […] narodowi chcą bądź co bądź przystroić jeszcze naród” [45]. Popełniają przy tym owi patrioci zbrodnię na organizmie “pejzażu”, bo – sięgnijmy jeszcze raz do Lewej wolnej – “jak […] wszystkim wronom każesz krakać pod batutę, i liście na drzewach przykroisz w jeden wzór, to co zostanie z pejzażu?” [46]. Mackiewicz-reportażysta nie artykułuje jeszcze w Buncie rojstów takich wniosków expressis verbis, poprzestaje na opisie, dostrzeżeniu rozmijania się tromtadrackiej, “państwowotwórczej” frazeologii ze społeczną rzeczywistością.
Bo jak naprawdę mieszkańcy Polesia, zwłaszcza młodzi, odczuwają swoje położenie, pokazuje Mackiewicz w reportażach Droga ich powrotu. Otóż brak jakichkolwiek perspektyw, wcześniej może nie dostrzegany, staje się szczególnie dotkliwy, gdy doświadczą oni innego życia, gdy przekonają się, że można żyć bez strachu o jutro, bez myśli o głodzie, który zajrzy do chaty na przednówku. Spotyka to szczególnie tych, którzy kilka lat spędzili w innych rejonach Rzeczypospolitej. Ich naturalna radość z powrotu do domu maleje z każdym kilometrem zbliżania się do rodzinnej wsi. Wtedy ogarnia ich poczucie bezradności, beznadziei. Opowiada Mackiewicz historię pewnego Poleszuka z jednostki wojskowej w Grudziądzu, który dojeżdżając do swojego chutoru stawia dramatyczne pytanie – co dalej, co robić? Beznadziejność położenia pcha tych ludzi do zbrodni. Mackiewicz dramatycznie dostrzegając chwile rodzenia się buntu, powtarza pytanie Poleszuka i adresuje je do władz polskich.
Zwrócił już na to uwagę Ludwik Chomiński w przedmowie do Buntu rojstów. Próbując zinterpretować tytuł książki, zestawiając paralelnie mieszkańców tych ziem z ich przyrodą, niezwykle celnie wychwycił ów Mackiewiczowski “patriotyzm pejzażu”: “Cichy i cierpliwy jest człowiek tych ziem i choć wysoko nie buja – nie da się wdeptać do ziemi, tak jak ciche i cierpliwe są te rojsty, po których krok jego stąpa”. I nieco dalej: “Dadzą rojsty i chleb i paszę, gdy je pieczołowicie przekopać, dbając o właściwy spływ wody, w której się duszą – lecz biada śmiałkowi, który je zechce deptać butem, podkutym jak zdobywca, nie liczący się z ich naturą.
Bo deptać się nie pozwolą.
Tego nie chcą i przeciw temu się burzą.
A gdy cierpliwości zbraknie, następuje nieoczekiwany –
Bunt Rojstów…” [47]
Mackiewicz właśnie chwyta i opisuje na bieżąco ów moment niespodziewanego buntu Ale także przedstawia narastanie atmosfery ten bunt zapowiadającej i przygotowującej. W tym sensie tytuł książki stanowi nie tylko odniesienie do bieżących wydarzeń, ale jest również przestrogą przed konsekwencjami polityki.
Niepodległa Polska jako gospodarz tych ziem przegrywa nie tylko w porównaniu z Rosją carską (Polskie rządy pogorszyły ich gospodarczą kondycję, przed rokiem 1914 Druja “wyglądała o wiele lepiej”), ale często również w zestawieniu z Rosją sowiecką. Pokryte wzniosłą frazeologią plany rozwoju nie uwzględniają prawdziwych potrzeb, mają charakter wyłącznie propagandowy. Hasło budowy portu rzecznego w Drui kompromituje nie ukończona linia kolejowa; zabrakło jednego kilometra, żeby ją dociągnąć do miasta, ale tego nie zrobiono. Podobnie jest z innymi planami. Końcowy komentarz reportażu o Drui, nazywanej w propagandowych ulotkach “drugą polską Gdynią”, jest świadectwem przerażenia Mackiewicza polskim marazmem, brakiem odpowiedzialności. Naprzeciwko tego miasteczka, w którym reporter odkrył propagandowy bluff pokrywający brak rzeczywistego zainteresowania jego losem, po drugiej stronie Dźwiny, ale już po stronie sowieckiej, w Dryssie, wybudowano wielki port rzeczny. Mackiewicz mówi tylko “zrobiło mi się trochę przykro i trochę wstyd” (s. 93).
Ze wszystkich reportaży przebija niezwykła sympatia do bosonogich mieszkańców. Mackiewicz pokazuje chłopów podwójnie oszukanych, przez pewien czas wierzyli, że nowe porządki panujące w Związku Sowieckim (dla nich oznaczało to u bliskich krewnych, kuzynów, powinowatych) przyniosą poprawę warunków ich życia. Dali się zwieść propagandzie bolszewickiej, szukali ucieczki od polskich porządków, ale kołchozy odebrały im wiarę w idee komunistyczne. Zwrócili się więc do Boga. Mackiewicz stwierdza jednoznacznie, że “mylą się zarówno komuniści, jak nasi sceptycy, że bieda z nędzą wsi białoruskiej pcha ją w objęcia materialistycznej idei, czy materialistycznego egoizmu” (s. 30). Ludzie ci swoją etyką życiową i religijną energią przeciwstawiają się agitacji bolszewickiej. Ale także bronią swojej godności w obliczu lekceważenia i pogardzania przez polskie władze. Szczególnie wyraźnie pokazał w rozdziale książki Bunt Narocza. Wprowadzenie przez władze polskie ustawy rybackiej doprowadziło do odebrania białoruskim chłopom ich własności – jeziornej toni, ale także odebrało prawo do połowów w jeziorze, z których od wieków miejscowa ludność się utrzymywała. Najlepiej scharakteryzował metody władz jeden z chłopów, który zapytał narratora: A co by pan, panoczku zrobił, żeb ja, na ten przykład, zdjąłby z pana kożuch, wdziałby jego i powiedział: a ciapier dakażi, szto jon, każuch hety, twoj. Pakul nie dakażesz, nie addam i nie zapłaczu za nieho. Dyk biehaj hoły na marozie (s. 54).
Chłopi oskarżani przez urzędników o podleganie propagandzie bolszewickiej odpowiadają zaskakującym, ale przecież słusznym zarzutem wobec władz: Szto wy heta, usio rouna jak u Sawietach, priszli naszu majomaść, naszu ułasnaść zabirać (s. 56). Najważniejsze jednak w tym reportażu jest podkreślenie determinacji tych “łagodnych, dobrodusznych i cierpliwych” ludzi, którzy broniąc swojej własności i godności, przeciwstawili się państwu i okazali się w tym konflikcie zwycięzcami nie tylko moralnymi.
Było to jednak zdarzenie wyjątkowe, determinacja powodowana widmem śmierci głodowej. Zwykle owa “białoruska” cierpliwość i dobroduszność okazywały się silniejsze od poczucia krzywdy. W tym kontekście do rangi symbolu urasta obrazek dostrzeżony przez Mackiewicza w Grodnie. Warto go przytoczyć, gdyż uzyskuje niemal charakter metaforycznego skrótu sytuacji społecznej, relacji polsko-białoruskich panujących na Kresach. Na placu Batorego czeka autobus do Jezior wypchany do ostatniego miejsca, pasażerowie się niecierpliwią, ale pojazd stoi, bo kierowca rozmawia ze znajomym. Autobus rusza, ale tylko na moment, zaraz staje i czeka dalej, okazuje się, że miejsce zamówił podporucznik Wojska Polskiego, bez którego kurs się odbyć nie może; poszukiwania nic nie dają, oczekiwanie się przedłuża (s. 154).
Wreszcie z dala ukazuje się sylwetka, zdążająca krokiem urzędowym, statecznym… Nikt nie machnie ręką, nikt nie krzyknie: “prędzej tam, do cholery!”. Tylko konduktor podbiegł, ażeby pomóc mu w niesieniu walizki.
Głuche milczenie zalega pudło karoserii. Nie wypsnął się nawet żarcik, nawet szeptem wyrażona uwaga. Coś przygnębiającego jest w tym milczeniu, coś z wielkiej nędzy. […] Coś w tym baranim milczeniu jest właśnie z tej reguły, która przez swoją regularność wydaje się straszliwą.
Z jednej strony buta, arogancja, poczucie bezkarności i pogarda w stosunku do “tutejszych”, z drugiej zaś bierna uległość, podporządkowanie, przygnębiające poczucie niższości, które uniemożliwia nawet wypowiedzenie jakiegoś żartobliwego komentarza. Obywatel pierwszej kategorii – podporucznik i obywatele poza wszelkimi kategoriami – białoruscy chłopi. Mackiewicz uchwycił tu niemal kolonialne relacje panujące między rządzącymi (których personifikuje tu najniższy rangą oficer polski) i rządzonymi. Tak właśnie pokazuje polskie administrowanie tymi ziemiami. Najgorsze, że obrazek ów nie jest to wyjątkowy, ale obowiązuje jak reguła.
Reportaże mają więc często charakter interwencyjny, Mackiewicz chce wywrzeć presję, krzyczy, upomina się o sprawiedliwe traktowanie wszystkich, o zmianę polskiego spojrzenia na te ziemie traktowane jako przestrzeń niemal sielankową, w której kreowaniu istotną rolę odgrywała twórczość pisarzy wywodzących się z kresów Weysenhoffa, Podhorskiego-Okołowa, ugruntowujących tradycję Pana Tadeusza i Nad Niemnem. A Mackiewicz poddaje ów obraz deziluzji, odziera go z pięknych barw i pokazuje w świetle szarym, smutnym, przygnębiającym. Podkreśla, że nic nie robi się dla rozwoju gospodarczego, dla lepszej przyszłości. I z przerażeniem dochodzi do wniosku, że jedynym szczęściem tych ziem jest to, że nie zniszczono jeszcze całkowicie stworzonego przed I wojną systemu połączeń kolejowych. Współczesność, jak trafnie zauważa pisarz, jest zastępowana przeszłością, rozpamiętywaniem historii. Mackiewicz dochodzi do wniosku, że może to wynikać z bolesnego faktu, że o teraźniejszości nie ma po prostu co mówić. Walczy o zmianę tej sytuacji, podkreślając, że nie są winni pojedynczy ludzie, nawet jeśli z pogardą odnoszą się do “tutejszych”, ale nastawienie państwowe.
Po przeczytaniu Gogolowskich Martwych dusz Puszkin podobno wykrzyknął: “Jaka smutna jest nasza Rosja”. Lektura Buntu rojstów współcześnie to gorzka konfrontacja mitu “polskich Kresów”, “naszej” Wileńszczyzny z porażająco smutną ich rzeczywistością u schyłku II Rzeczypospolitej. Po lekturze reportaży Mackiewicza przychodzi na myśl taka sama refleksja, która towarzyszyła Puszkinowi: “Jakże smutne były nasze Kresy”. Ta refleksja jest tym bardziej uzasadniona, że w zakończeniu swojej książki Mackiewicz odwołuje się do Sałtykowa-Szczedrina i do poematu Gogola. Zauważa często podobieństwa między żałosnymi i śmiesznymi imprezami, dostrzega na nich znajome typy, ale widzi je w otoczeniu, które czasy dobrobytu i świetności ma już poza sobą, który został brutalnie przekształcony. Otóż w Buncie rojstów, i to stanowi najwyższą wartość książki wileńskiego reportera, wyłapuje Mackiewicz takie działania, typowe dla wieku totalitarnej hańby, które niszczyły “pejzaż”, wsączając weń obce i wrogie pojęcie narodu, klasy, doktryny. Wprowadzenie tego pierwszego, zmuszanie Białorusinów do polskości wywołało tę reakcję, której obawiał się Zdziechowski – na ziemie Rzeczypospolitej w narodowym przebraniu białoruskim wkraczał bolszewizm, obiecujący równość i poszanowanie praw. Część mieszkańców oparła się tej propagandzie, znalazła ucieczkę w mistycyzmie. Inni zachowali obojętność, ale jeszcze inni niecałe dwa lata później witali “wyzwoleńczą” armię sowiecką. O tym napisze Mackiewicz w Drodze donikąd, Bunt rojstów był ostatnią chyba przestrogą przed taką wizją przyszłości. Ostrzeżeniem niechcianym i – jak się wydaje – zlekceważonym.
Przypisy
[1] J. M a c k i e w i c z, Powroty, “Kultura” 1978 nr 11; cyt. za: Bunt rojstów, Londyn 2002, s. 211 [Dzieła, T. 13].
[2] Do takich wniosków prowadzi analiza szczegółowej bibliografii opracowań twórczości Józefa Mackiewicza.
[3] K. P r u s z y ń s k i, Książka o człowieku głębinowym, “Wiadomości Literackie” 1938 nr 9; cyt. za: W. L e w a n d o w s k i, Józef Mackiewicz. Artyzm. Biografia. Recepcja, Londyn 2000, s. 75.
[4] Ibidem.
[5] J. M a l e w s k i [W. B o l e c k i], Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991, s. 29. [6] A. F i t a s, Model powieści Józefa Mackiewicza, Lublin 1996, s. 16.
[7] M. Z a d e n c k a, Józef Mackiewicz. Wielkie Księstwo Litewskie: pole doświadczalne XX wieku. W: W poszukiwaniu utraconej ojczyzny. Obraz Litwy i Białorusi w twórczości wybranych polskich pisarzy emigracyjnych, Uppsala 1995, s. 155.
[8] C. M i ł o s z, Rok myśliwego, Kraków 2001, s. 222-225.
[9] Debiutem książkowym Józefa Mackiewicza był opublikowany w roku 1936 zbiór opowiadań 16-go między trzecią a siódmą.
[10] Publikowane one były najpierw w “Słowie”, czasopiśmie wileńskim, którego redaktorem był starszy brat Józefa, Stanisław Mackiewicz, wybitny publicysta, używający pseudonimu “Cat”, późniejszy polityk emigracyjny, premier rządu polskiego w Londynie. W “Słowie” poza tym pracowało wielu wybitnych publicystów, naukowców, żeby wymienić Mariana Zdziechowskiego, Ksawerego Pruszyńskiego, Władysława Studnickiego, Teodora Bujnickiego.
[11] B. T o p o r s k a, Fakty, przyroda i ludzie. Przedmowa do J. M a c k i e w i c z, Fakty, przyroda i ludzie, Londyn 1994, s. 15.
[12] J. M a c k i e w i c z, O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim. W: J. M a c k i e w i c z, B. T o p o r s k a, Droga Pani…, Londyn 1998, s. 51 [Dzieła T. 11].
[13] J. M a c k i e w i c z, Lewa wolna, Londyn 1994, s. 407 [Dzieła T. 7]. Zob. także: W. B o l e c k i, Prawdy niemiłe (Józef Mackiewicz i Witold Gombrowicz); M. S é g u i e r, Pejzaż i polityka – jeszcze raz o kolaboracji Józefa Mackiewicza, “Kresy” 1992, nr 9-10, s. 205-207.
[14] W. B o l e c k i, Prawdy niemiłe (eseje), Warszawa 1993, s. 203.
[15] Zob. na ten temat: J. M a l e w s k i [W. B o l e c k i], Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991, s. 37-41, a także W. L e w a n d o w s k i, op. cit., s. 62-65.
[16] J. M a c k i e w i c z, O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim, s. 52.
[17] Ibidem.
[18] B. T o p o r s k a , op. cit, s. 12.
[19] J. M a c k i e w i c z, O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim, s. 50.
[20] Ibidem, s. 66.
[21] J. M a l e w s k i [W. B o l e c k i], Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, s. 25.
[22] Cz. M i ł o s z, Rok myśliwego, s. 222-223.
[23] Ibidem, s. 223.
[24] L. Po d h o r s k i – O k o ł ó w, 5. Do Adama, w: Białoruś. Poezje, Wilno 1924, s. 15.
[25] L. Po d h o r s k i – O k o ł ó w, 1. [O ty – daleka, ty – niezastąpiona], w: Ibidem, s. 7.
[26] Ibidem.
[27] W. L e w a n d o w s k i, op. cit., s. 60.
[28] M. Z d z i e c h o w s k i, Idea polska na Kresach. W: Widmo przyszłości. Przedmowa Z. C h a c i ń s k i, Warszawa 1999, s. 20.
[29] Ibidem, s. 23.
[30] Ibidem, s. 24.
[31] J. M a c k i e w i c z, “…!Ojczyzno moja!…”, “Wiadomości Literackie 1938, nr 48; cyt. za: W. L e w a n d o w s k i, op. cit., s. 63.
[32] J. M a c k i e w i c z, Syntetycy Ziem Wschodnich, “Słowo” 1938 nr 14; cyt. za: D. R o h n k a, A ja przeciwnie, Londyn 1999, s. 63.
[33] J. M a c k i e w i c z, Pomyślmy o własnej Naprawie, “Słowo” 1935, nr 106; cyt. za: W. L e w a n d o w s k i, op. cit., s. 61-62.
[34] Ibidem, s. 62.
[35] W słownikach międzywojennych definiowano w sposób następujący: “rojst – błotniste zarośla, trzęsawisko, zwane także mszar, mszaryna, omszaryna – to obraz obszarów pierwotnego krajobrazu wielu okolic Ziem Wschodnich”. Współczesna definicja słowa rojsty – miejsca niskie, bagniste, pokryte mchem, porośnięte krzakami, mokradła, torfowiska bliska jest białoruskiemu “imshar”.
[36] Określenie J. B ł o ń s k i e g o, Polski raj, “Miesięcznik Małopolski” 1988 nr 19.
[37] W. P o l, Pieśni o ziemi naszej oraz liryki wybrane. Oprac. R. Z a w i l i ń s k i, Kraków 1922, s. 27. BN I 21.
[38] Ibidem, s. 28.
[39] F. O s s e n d o w s k i, List zamiast przedmowy. W: J. M a c k i e w i c z, Bunt rojstów, Wilno 1938, s. VII-VIII.
[40] Zob. M. C z a p s k a, Europa w rodzinie. Wstęp P. A r i e s. Posłowie K. A. J e l e ń s k i, Warszawa 1989, s. 263.
[41] J. M a c k i e w i c z, Nie trzeba głośno mówić. Powieść, Londyn 1993, s. 559 [Dzieła, T. 8].
[42] Cz. M i ł o s z, Wyprawa w Dwudziestolecie, Kraków 2000, s. 395-396.
[43] L. C h o m i ń s k i, Rojsty, s. XIV.
[44] M. Z a d e n c k a (op.cit., s. 155) pisze: “Niesprawność władz pokrywana była rosnącą ideologizacją życia, czyli wyrównywaniem niedostatków sloganowym optymistycznym pustosłowiem, efektownymi, lecz mało efektywnymi inwestycjami” (W poszukiwaniu utraconej ojczyzny, Uppsala 1995, s. 155).
[45] J. M a c k i e w i c z, Lewa wolna, s. 407.
[46] Ibidem.
[47] C h o m i ń s k i, op. cit., s. XIII.