Tytuł: Mackiewicz wśród skorpionów
Autor: Maciej Urbanowski
Wydawca: “Zeszyty Karmelitańskie”, 2009, nr 2 (47)
Rok: 2009
Opis:
MACKIEWICZ WŚRÓD SKORPIONÓW
Trudno dzisiaj pisać o Józefie Mackiewiczu! Pisarz ten doczekał się już kilku cennych opracowań (np. prace Marii Zadenckiej, Adama Fitasa, Jacka Trznadla, Włodzimierza Boleckiego czy Wacława Lewandowskiego), które dogłębnie opisały jego życie i twórczość, stawiając wysoko poprzeczkę przed kolejnymi śmiałkami. Dzisiaj pisząc o Mackiewiczu nie wolno już ograniczać się do wytartych, choć słusznych rozpoznań typu “jedynie prawda jest ciekawa”. Do tego środowisko badaczy i wielbicieli Mackiewicza podzielił (i to dramatycznie) spór dotyczący stosunku do Niny Karsov-Szechter, zgodnie z wyrokami sądowymi – spadkobierczyni praw autorskich po pisarzu i edytora jego dzieł. Pisać o Mackiewiczu oznacza dziś często określić (lub nie) swój stosunek do właścicielki KONTRY, a więc narazić się jednej z “frakcji”. No i sama Karsov-Szechter nie ułatwia pracy mackiewiczologom – na jej wniosek nie udostępnia się na przykład korespondencji pisarza, zgromadzonej w toruńskim Archiwum Emigracji, a wydawane w KONTRZE cenne prace o Mackiewiczu (np. Lewandowskiego albo Wileńska powieść kryminalna) nie mają debitu na kraj! O tym wszystkim myślałem czytając najnowszą książkę Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu Grzegorza Eberhardta.
Tytuł książki zaczerpnął autor od Mariana Hemara, który napisał, że Mackiewicz jest “pisarzem dla dorosłych, dla ludzi w wieku męskim, wieku klęski”. Kimś takim jest też Mackiewicz dla samego Eberhardta. “Jego” Mackiewicz to ktoś, kto mówi prawdę, nawet jeżeli jest to prawda trudna i za której głoszenie płaci się wysoką cenę samotności, nędzy materialnej i bycia szkalowanym. Mackiewicz Eberhardta to także obrońca wolności, wróg wszelkich “monopoli” próbujących zniszczyć wolność jednostki. W tym też sensie – podkreśla trafnie Eberhardt – antykomunizm Mackiewicza jest wciąż aktualny, bo nigdy nie jest anachroniczną walka o prawdę i prawo do jej szukania oraz wyrażania (“Szukanie prawdy jest tylko możliwe w ścieraniu się myśli, zaś ścieranie się myśli jest tylko możliwe w wolnej dyskusji”, pisał Mackiewicz w Zwycięstwie prowokacji). Eberhardt nie ukrywa swego wyznawczego niemal stosunku do autora Kontry. Nie znaczy to, iż nie zdarza mu się wytknąć Mackiewiczowi potknięć artystycznych czy pomyłek (sprawa oskarżenia Sołżenicyna o agenturalność), tym niemniej nie jest on dlań pisarzem, którego “się” tylko ceni. To największy pisarz i publicysta polski XX wieku i ktoś, kto znacząco zmienił jego sposób widzenia świata. Ta fascynacja może tłumaczyć zaangażowanie Eberhardta, jego emocje i bardzo osobiste wynurzenia, w jakie obfituje jego opowieść, ale i też ostrość, z jaką reaguje on na krytykę swego mistrza. Z olśnienia pisarstwem Mackiewicza biorą się też podszyte niepokojem pytania, z których zrodziła się książka Eberhardta: dlaczego autora Kontry poznałem dopiero w latach 80-tych, dlaczego Mackiewicz jest wciąż nieobecny w naszym życiu intelektualnym, a nawet – niszczony, choć jest kimś wybitnym, ważnym?
To klasyczne już niemal pytania “mackiewiczologii”, ale Eberhardt odpowiadając na nie zastrzega się stanowczo, iż nie pisze “książki filologicznej” (s. 12). Rzeczywiście – mało tu analiz filologicznych, zachwyty dla artyzmu Mackiewicza są tyleż wyraźne, co szerzej nieuzasadniane. Pisze bowiem Eberhardt opowieść o swoich “przygodach” z Mackiewiczem. Czyli nie tylko monografię życia i twórczości Józefa Mackiewicza, ale i autoportret, przypominając nie tylko o swoim udziale w podziemnym ruchu wydawniczym lat 80-tych, ale i wyroku więzienia za posiadanie narkotyków w latach 70-tych. Równocześnie Pisarz dla dorosłych jest zapisem – niezwykle drobiazgowym – “śledztwa”, które gromadzi dowody “niewinności” i zarazem wielkości Mackiewicza, budując jednocześnie “akt oskarżenia” tych, którzy zdaniem Eberhardta przyczynili się do marginalizacji jego dzieła i samego artysty. Są na tej długiej liście m.in. Nowak-Jeziorański, Korboński, ale też Herling-Grudziński czy – jako postać szczególnie szkodliwa – Nina Karsov-Szechter.
Eberhardt zgadza się tu z krytykami szefowej KONTRY, zarzucając jej, iż nie wykorzystała koniunktury na Mackiewicza na początku lat 90-tych. Twierdzi też, że Karsov utrudniała dostęp czytelnika krajowego do twórczości autora Kontry, wydając na przykład jego książki w zbyt skromnych nakładach, opatrując je nalepkami sugerującymi, iż pisarz nie chciałby ich publikować w kraju, nie zgadzając się na publikację przekładów czy pozywając wreszcie tych, którzy, jak Trznadel i Halina Mackiewicz, wydawali teksty pisarza bez jej zgody. Eberhardt stawia też trudną do zweryfikowania tezę, iż na postępowaniu Karsov waży pokrewieństwo z Adamem Michnikiem, który z niechęcią wyrażał się o “zoologicznym antykomunizmie” Mackiewicza. Odrzuca też argumenty obrońców Karsov, np. Boleckiego, podnoszących np. jej zasługi jako edytora Dzieł Mackiewicza (wyszło do tej pory 18 tomów). Nie zgadza się, że to nie polityka wydawnicza Karsov, lecz brak zainteresowania Mackiewiczem spowodował, że jego książki były (a często wciąż są) trudno dostępne.
Nie miejsce tu na szczegółowe roztrząsanie tego sporu, w którym rację często miewa – moim zdaniem – Eberhardt. Szkoda jednak, że niepotrzebnie sięga czasem po paszkwilanckie w gruncie rzeczy insynuacje, zarzucając np. Boleckiemu koniunkturalizm, albo brzydkie postępowanie w stosunku do Herlinga-Grudzińskiego. Ostrość sądów Eberhardta zapiera często dech w piersiach. Na przykład, gdy twierdzi, że myślenie Stempowskiego jest “wtórnością”, bo autor Esejów dla Kasandry powołuje się nie na Dekalog, lecz na oceny innych “plus własne, intymne odczucia” (s. 352). Mackiewicz staje się w ten sposób jednym z paru sprawiedliwych w literaturze polskiej XX wieku (innymi są m.in. Bobkowski, Herbert, ale i – nieco kuriozalnie – Leśmian!, s. 608), przeciwstawiając wrogą im większość. W tym sensie ma rację Maciej Rybiński, który w słowie wstępnym do Pisarza dla dorosłych zauważa, iż rzecz “poświęcona Mackiewiczowi, nie jest książką o Mackiewiczu.[…] Jest to książka o Polsce i Polakach, o zbiorowości połączonej językiem i kulturą, o jej zaletach i wadach”. Przede wszystkim jednak o elitach, które – jak pokazuje autor – robiły wszystko, aby Mackiewicz był jak najmniej czytany. Skorpiony, z którymi całe życie (i po śmierci) borykał się Mackiewicz – były wyjątkowo liczne, potężne i potrafiły boleśnie kąsać. Ale też – dodajmy – umiał to czynić i autor Zwycięstwa prowokacji, który bywał zmuszany do obrony, choć sam również lubił ostre polemiki. Wierzył bowiem, że “autentyczną kulturę tworzy nie linia, lecz tolerancja; nie linia, lecz wachlarz”.
***
Podtytuł książki Eberhardta – “opowieść”, trafnie określa jej osobliwą, luźną, mozaikową, dygresyjną, a przy tym subiektywną formułę. “Ta ‘osobistość’ jest też najlepszym ukazaniem aktualności tekstów Mackiewicza” – tłumaczy autor – ale otwartość, z jaką pisze o swoim życiu wydawała mi się i daleko posunięta i niefunkcjonalna. Również dygresyjność Pisarza dla dorosłych budziła czasem moje zniecierpliwienie. Nie rozumiem, po co Eberhardt zamieścił rozdziałki o masonerii, Lipińskim i Moczarskim, czy Bukowskim lub Kisielu. By nakreślić “tło”? Jeśli tak, to owo tło chwilami zakrywa to, co jest na planie pierwszym. Dziwiły mnie też liczne przypisy, jakimi autor opatruje swe wywody, które są jakby z innej materii literackiej niż ta, w jakiej tworzy swą “opowieść” Eberhardt. Czasem są oczywiste (czy trzeba wyjaśniać, kim był Tuwim lub Gombrowicz?), czasem robione wedle niejasnych reguł (w przypisie o Kuroniu na s. 31 czytamy, że był on agnostykiem, tymczasem przypisy o innych osobach nie informują o ich stosunku do Boga; czy to ważne, że Stanisław Piasecki był pochodzenia żydowskiego, zob. s. 105; etc.).
Do tego wszystkiego dochodzi niezwykła wręcz rozrzutność, z jaką autor Pisarza dla dorosłych szafuje cytatami, przez co jego książka staje się chwilami czymś w rodzaju wypisów z tekstów Mackiewicza lub tekstów o Mackiewiczu, a czasem też innych, luźno z Mackiewiczem związanych. Przypomina to trochę znaną z tej praktyki eseistykę Michnika czy Ptasznika z Wilna Włodzimierza Boleckiego, w którym też owa norma cytowania bywała często naruszana. Oczywiście – cytaty są (były) uzasadnione tam, gdzie mowa o tekstach nieznanych lub trudno dostępnych, ale i tutaj obowiązywać winna selekcja i lapidarność. Nawet gdy mowa o niepublikowanych listach Mackiewicza, czy jego szkicach rozproszonych w trudno dostępnych czasopismach, winno się zachować zdrowy rozsądek.
Eberhardt dotarł zresztą jako jeden z pierwszych do archiwaliów zgromadzonych w Rapperswilu i archiwum “Kultury” – za co należą mu się wielkie brawa, zwłaszcza, że tę żmudną i ogromną pracę wykonał bez żadnej pomocy z “zewnątrz”, a więc bez stypendiów, grantów; słowem: bezinteresownie. Podziw budzi upór, z jakimi prowadzi swe “śledztwo” w sprawie Mackiewicza. Eberhardt wytoczył nawet proces dyrektorowi Archiwum Biblioteki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika za to, iż zamknął przed nim swe zbiory, w których znajdują się listy Mackiewicza, m.in. do Janusza Kowalewskiego!
Korespondencję Eberhardta z Supruniukiem, wyroki sądowe, jak też wiele innych dokumentów, autor wrzucił niemal in extenso do swej książki, która rozrosła się tym samym do dzieła gigantycznych rozmiarów (prawie 800 stron formatu B5), przypominającego brulion, a czasem worek z cytatami. Czy nie nazbyt wiele grzybów w jednym barszczu? Sporo rzeczy jest tu znanych, podczas gdy często bardzo ciekawe odkrycia giną w owym obszernym worku.
Wspomnianych odkryć jest naprawdę sporo. Ciekawe wydały mi się uwagi Eberhardta o stosunku Mackiewicza do Kościoła, chrześcijaństwa i Watykanu. Mackiewicz był zdecydowanym krytykiem zbyt – jego zdaniem – uległej postawy polskiego Episkopatu z kardynałem Wyszyńskim oraz Watykanu wobec komunizmu, ale równocześnie bronił religii, a zwłaszcza chrześcijaństwa. Czy jego “religia” prawdy wywodziła się z Dekalogu, jak chce Eberhardt? Na str. 206 autor cytuje uwagę Jana Bielatowicza, że Droga donikąd to “dramat w istocie moralny, a nawet religijny”. Szkoda, że ten “religijny” (metafizyczny?) wątek u Mackiewicza nie został pogłębiony. Podobnie jak kwestia stosunku Mackiewicza do Żydów czy jego rozumienia polityki – czy był moralistą, czy jednak realistą. Słusznie zwraca Eberhardt uwagę na “krwistą”, jak chce, nowelistykę Mackiewicza, albo na jego lotnicze pasje i ciekawie porównuje kolejne edycje napisanej wspólnie z Romanem Lutosławskim powieści Dno nieba. Mało znane i niezwykle ciekawe są bardzo krytyczne uwagi, jakie Mackiewicz wypowiadał na temat Gombrowicza (“nie umiał pisać i nie miał nic do napisania”), z którym nb. sporo go łączyło (o czym pisał ciekawie Włodzimierz Bolecki), a i sam Gombrowicz to chyba jednak ktoś ważniejszy niż tylko “układny salonowiec”, który “wyśmiewa wady dla samego śmiechu” i dla kogo dyskusja jest “sztuką dla sztuki” (s. 123). Eberhardt kpi z Koraba-Żebryka (s. 288), który przypisywał Mackiewiczowi napisanie wydanej w czasie okupacji w niemieckim wydawnictwie Burzy nad lasem. “Musi to być wielka ‘rzadkość bibliofilska'”, ironizuje niepotrzebnie Eberhardt, bo powieść – autorstwa niejakiego Olgierda Dembińskiego – jest łatwa do odszukania w większych bibliotekach uniwersyteckich, choć przypisywanie jej Mackiewiczowi zdaje mi się niesłuszne.
Piszę o tym wszystkim, by pokazać problem, jaki mam z dziełem Eberhardta, osobliwym, bo nierównym, rozgadanym, chwilami nonszalanckim i niesprawiedliwym, a zarazem pełnym pasji, dalekim od akademickich schematów, raz jeszcze przypominającym, jak wielkie emocje budziło i wciąż budzi pisarstwo autora Lewej wolnej.
W następnym numerze “Zeszytów Karmelitańskich” (nr 3 (48)) ukazała się polemika Grzegorza Eberhardta z tą recenzją (zamieszczony niżej tekst otrzymałem od Autora na moją prośbę):
Za hołd dzięki, natomiast co do pozostałej części recenzji…
Cenię twórczość Macieja Urbanowskiego. Do jego Człowieka z głębszego podziemia, fascynującej opowieści o Emilu Skiwskim, powracam co jakiś czas, za każdym razem znajdując w niej nową, nieznaną mi dotąd sferę. Tak więc ucieszyłem się na wieść o zrecenzowaniu przezeń mej książki o Józefie Mackiewiczu. Niestety, sama lektura tej recenzji mocno mnie zaskoczyła, negatywnie. Zaskoczyła tonem, którego obecności w twórczości Urbanowskiego ani bym się spodziewał – tonem protekcjonalizmu.
Osoba, niewątpliwie mi życzliwa, skomentowała tekst Urbanowskiego: “Jest to typowa recenzja naukowca traktująca Pana tak jakby był Pan profesorem doktorem habilitowanym, a jednocześnie zarzucająca Panu, że Pan profesorem doktorem habilitowanym nie jest”. Ta sama osoba zasugerowała delikatnie, ażebym nie był zbyt przewrażliwiony w ocenie omawianej recenzji, ponieważ “prof. Urbanowski trochę zirytowany dal salwę przeciwko amatorom-badaczom, ale przecież i oddał Panu należny hołd”. Zgoda, za hołd dzięki, natomiast co do pozostałej części recenzji…
Swoje omówienie Maciej Urbanowski zaczyna stwierdzeniem “Trudno dzisiaj pisać o Józefie Mackiewiczu”. I opisuje owe trudności. Opisuje niepotrzebnie, wyraźnie nie dostrzegając, iż krytykowany, tak naprawdę, ani chciał napisać tę książkę! On ją musiał napisać! Obca więc mu była przedstawiona przez recenzenta męka wyboru sposobu, metody czy formy. Nie dbał też na pewno o nadanie jej oryginalności, np. dla wyróżnienia jej spośród prac już istniejących. Jemu nie było trudno opowieść tę napisać! Sposób, treść dyktowało poczucie sprawiedliwości, także niezgoda wobec współczesnych losów twórczości tego, jego zdaniem, największego polskiego prozaika, publicysty minionego, XX, wieku.
Pisarz dla dorosłych zaistniał z przyczyn nieznanych w powszechnej praktyce historyków literatury. I tego, jak widać, recenzent nie wyłapał, schematycznie, akademicko traktując badany obiekt.
Dodam w tym momencie, iż dość szybko ustaliłem sprawców tego tak fatalnego traktowania dzieła Józefa Mackiewicza. Ustalając ich zrozumiałem jednocześnie, iż tej opowieści nie napisze nikt ze środowiska zajmującego się literaturą na co dzień. A napisać ją trzeba było. Zapisać dla historii tę jedną z wielu charakterystycznych dla naszych czasów nienormalność! Mógł to uczynić właśnie, człowiek znikąd! Osoba nieistniejąca w świecie filologów, naukowców. A więc osoba od władców tegoż światka niezależna. Od stypendium, doktoratu, grantu.
Niewątpliwie więc Urbanowski ma rację stwierdzając np. “mało tu analiz filologicznych, zachwyty dla artyzmu Mackiewicza są tyleż wyraźne, co szerzej nie uzasadniane”. Fakt, bo i ani mi w głowie było konkurować z, właśnie, kolegami recenzenta, zawodowcami, bądź co bądź. Dzieł temu poświęconych powstało już wiele, powstają następne. Przecież stawianie tego typu zarzutu świadczy – po raz któryś – o nieumiejętności wyjścia krytyka z sali uniwersyteckiej, z tonu i kanonów tam obowiązujących.
I chyba także tylko owe zaangażowanie akademickie, środowiskowe pozwala krytykowi pisać o moim – rzekomym – sięganiu “po paszkwilanckie w gruncie rzeczy insynuacje, zarzucając np. Boleckiemu koniunkturalizm”. Bo czyż jest przejawem paszkwilanctwa wyrażanie swego zdziwienia np. wobec dziwnych, a w sumie jednoznacznych, przemilczeń ze strony prof. Boleckiego w kwestiach niewygodnych dla p. Niny Karsov-Szechter…? Czy jest przejawem paszkwilanctwa notowanie, iż tenże profesor – w roku 2007, na łamach “Nowego Państwa” – na pytanie dotyczące literatury, “Czy panu profesorowi brakuje czegoś lub kogoś, w obecnie obowiązującym kanonie?”, odpowiada nie wymieniając ani razu Józefa Mackiewicza…?! Przypomnę tu, iż prof. Bolecki, powszechnie – szczególnie w środowisku uczelnianym – uważany jest za sympatyka Józefa Mackiewicza. Tak więc, wątek kończąc; co jest paszkwilem, a co jest informacją, co jest pytaniem…?
Autor pisze: “Ostrość sądów Eberhardta zapiera często dech w piersiach. Na przykład, gdy twierdzi, że myślenie Stempowskiego jest ‘wtórnością'”… Krytyk, niestety, nie zauważył, iż to mnie pierwszemu zabrakło tchu w piersiach gdy odkryłem małość intelektualną, odkrywczą Jerzego Stempowskiego. Twórcy, któremu przez długie lata ufałem, wierzyłem, itd. I trzeba mi było dopiero konfrontacji z twórczością Józefa M. by odkryć żadność tamtego, wtórność właśnie. I absolutną spolegliwość salonową. Myślę, że moje “odkrycie” jednakie jest odkryciu dokonanemu przez Zbigniewa Herberta, w latach 90. z niewątpliwą paniką notującego, à propos swego niedawnego przyjaciela, Adama M.: “wierzyłem w jego intelekt…”
Pisze Urbanowski: “Nie rozumiem, po co Eberhardt zamieścił rozdziałki o masonerii, Lipińskim i Moczarskim, czy Bukowskim lub Kisielu”. Jeśli krytyk naprawdę tego nie rozumie, to ja jego… nie rozumiem. Bo nie rozumiem tego, że prof. Urbanowski nie rozumie, iż moja opowieść nie jest opowieścią tylko i wyłącznie o konkretnej osobie. Jest ona też o epoce, a ta epoka to również np. antysemityzm (temu tematowi przeznaczyłem rozdział w mej pracy, i jego obecność – jak widać – nie drażni recenzenta), ale także niewątpliwe istnienie i działanie masonerii. Mackiewicz twierdzi, iż ważne u pisarza jest także to o czym nie pisze. Musiałem więc o masonach i owszem napisać. A Bukowski…? Ano, po to chociażby, aby ukazać, iż J.M. nie jest osamotniony w swej ostrości widzenia świata, zmian w nim zachodzących.
Zupełnie też się nie zgadzam z zarzutem zbytniej mnogości cytatów. Cytuję nie dla efekciarstwa (?), cytuję z szacunku dla ich autora, z obawy przed zniekształceniem jego myśli, co mogłoby nastąpić w przypadku streszczenia, czy omówienia. Poza tym – dla wiarygodności swego tekstu wobec czytelnika. Akurat zresztą tę uwagę krytyka mogę spokojnie zaliczyć do tych w rodzaju “przygadał kocioł garnkowi”. W jego wspominanym już Człowieku z głębszego podziemia cytat pogania cytatem. I dobrze!
Urbanowski często wytyka mi zafascynowanie Józefem Mackiewiczem, wspomina mój wyznawczy stosunek do autora Kontry. Zgadzam się z tym przytykiem w całości! Tak, wielkość Józefa M. jest dla mnie równie oczywista jak to, że dwa razy dwa równa się cztery. Bo i gdybym nie sytuował Mackiewicza tak wysoko, czyż poświęciłbym mu tyle lat pracy…?!