Skip to content Skip to footer

Zapert Tomasz Zbigniew – Sprawa wyroku wydanego przez podziemie ciągnęła się za nim do śmierci. Wywiad z Kazimierzem Maciągiem

Tytuł: Sprawa wyroku wydanego przez podziemie ciągnęła się za nim do śmierci. Wywiad z Kazimierzem Maciągiem

Autor: Zapert Tomasz Zbigniew

Wydawca: Tygodnik TVP

Rok: 04 02 2022

Opis:

Sprawa wyroku wydanego przez podziemie ciągnęła się za nim do śmierci. Wywiad z Kazimierzem Maciągiem

W artykule „My Wilnianie” zamieszczonym w języku litewskim w litewskim piśmie „Lietuvos žinios” Mackiewicz krytykował sanacyjne rządy w Polsce i deklarował, że wojska litewskie przejmujące z sowieckich rąk Wilno zostaną radośnie powitane przez wszystkich mieszkańców miasta. Później zresztą deklarował żal z powodu niektórych fragmentów tego artykułu. Dziś dostrzegamy w tym tekście różne niuanse, jesienią 1939 roku było to całkowicie nie do przyjęcia – mówi prof. Kazimierz Maciąg, autor książki „Sam jeden. Józef Mackiewicz – pisarz i publicysta”.

TYGODNIK TVP: Dlaczego spuścizna literacka Józefa Mackiewicza jest wciąż tak trudno dostępna w Polsce? „Droga donikąd” jest w kanonie lektur licealnych, ale w bibliotekach szkolnych jej brak.

PROF. KAZIMIERZ MACIĄG: Na półkach w księgarniach „stacjonarnych” prawdopodobnie nie znajdziemy żadnej książki Józefa Mackiewicza (gdy kończyłem moją monografię w połowie 2021 roku tak było). Trochę lepiej jest w księgarniach internetowych i portalach aukcyjnych, gdzie można zamówić także „Drogę donikąd”, chociaż w cenie mniej więcej dwukrotnie wyższej niż inne powieści lektury. W PRL książki Mackiewicza były wydawane – za zgodą autora – przez wydawnictwa podziemne. Po śmierci pisarza prawa odziedziczyła Barbara Toporska, a po jej śmierci Nina Karsov-Szechter, właścicielka londyńskiego wydawnictwa Kontra, która wcześniej pozostawała w kręgu towarzyskim Mackiewiczów.

Przed kilkunastu laty toczył się długoletni spór sądowy o prawa autorskie, w którym brała udział mieszkająca w Polsce córka pisarza, Halina Mackiewicz. Rzecz trwała wiele lat, w obronie praw córki wypowiadali się m.in. Jacek Trznadel, Włodzimierz Odojewski, Kazimierz Orłoś i Marek Nowakowski (proces wiązał się także ze sprawą wydania „Zbrodni katyńskiej” Mackiewicza). Sporo na ten temat można znaleźć w źródłach internetowych i w książce Grzegorza Eberhardta „Mackiewicz dla dorosłych”. Obecnie stan prawny jest taki, że właścicielką praw autorskich do twórczości Józefa Mackiewicza jest Nina Karsov-Szechter.

Dorobek pisarza jest, nie tylko w moim przekonaniu, trudno dostępny, chociaż jeśli ktoś wie, czego chce szukać, to oczywiście znajdzie. Natomiast autor jest twórcą tej rangi, że przynajmniej kilka jego książek powinno stale czekać na czytelnika w księgarni. Sytuacja staje się jeszcze bardziej zadziwiająca, gdy porównamy dostęp do dzieł Józefa Mackiewicza z dostępem do książek jego starszego brata Stanisława Cata Mackiewicza. Te w edycji Universitasu dostępne są bardzo łatwo i w cenie przystępnej. Nie chcę tu uprawiać kryptoreklamy, ale warto samemu sprawdzić np. w Empiku lub w pierwszej lepszej księgarni.

Bohater pańskiej monografii pracę zaczął zresztą u brata, ale zanim do tego doszło, chciał zostać … przyrodnikiem.

Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej Mackiewicz rozpoczął studia przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Ale jego zainteresowania w tym kierunku zaczęły się mniej więcej dziesięć lat wcześniej, jeszcze w czasie nauki w wileńskim rosyjskojęzycznym gimnazjum. Jedna z nauczycielek podarowała mu książkę rosyjskiego przyrodnika Bogdanowa „Z życia rosyjskiej przyrody”, która w interesujący sposób, także z użyciem ilustracji przedstawiała życie fauny. Znamienne jest to, że w swoich późniejszych wypowiedziach, pisarz opuszczał przymiotnik zawarty w tytule tego dzieła, mówiąc o książce „Przyroda”.

Jeszcze przed wojną pisał na ten temat: „uczył autor, jak łapać te ptaszki, jak je rozpoznawać, jak je trzymać w klatce, jak się należy nimi opiekować, obserwować ich życie z bliska, jak je kochać! Opisywał piękno wolnego życia w lesie, a zarazem dokładne wskazówki i wymiary sideł, samotrzasków, siatek i klatek. W słowach poważnych i łatwych tłumaczył, co jest znęcaniem się i zbrodnią, a co pożyteczną rozrywką, pobudzająca w nas miłość do przyrody”.

Po lekturze owej publikacji Mackiewicz zauważył, że przyroda nie ma klasyfikacji narodowościowych, nie dzieli się na „rosyjską”, „polską” czy „niemiecką”, jest po prostu jedna. To spostrzeżenie przenosił na stosunki międzyludzkie, zawsze dostrzegając to, co ludzi łączy, niezależnie od opcji narodowościowych: najpierw dostrzegał człowieka, potem narodowość. A fascynacja przyrodą pozostała pasją Józefa Mackiewicza na zawsze; opisy fauny pojawią się w wielu jego utworach, w kolejnych jego domach i mieszkaniach stałymi lokatorami będą ptaki w klatkach (pierwszą z nich dostał jeszcze w dzieciństwie od ojca).

Epizod uniwersytecki Mackiewicza był dość krótki, trwał mniej więcej rok. W Warszawie jego opiekunem naukowym był zoolog profesor Konstanty Janicki, pod którego kierunkiem przyszły pisarz zajmował się porządkowaniem uniwersyteckich zbiorów i odbył wyprawę naukową do Puszczy Białowieskiej. Dość szybko wrócił jednak do Wilna, być może tutaj także podjął jakąś próbę nauki. Na zakończenie marzeń o zdobyciu wyższego wykształcenie wpłynęła chyba trudna sytuacja materialna albo realna perspektywa podjęcia pracy w powstającym wtedy dzienniku „Słowo”, którym kierował Stanisław Cat – Mackiewicz.

Obaj trafili do literatury przez dziennikarstwo.

„Słowo” było jednym z najważniejszych pism okresu międzywojennego, periodykiem „prestiżowym”, opiniotwórczym, czytanym przez wpływowych czytelników, polityków, ludzi kultury. Miało kilka dodatków tematycznych i oddziałów lokalnych. Nie zawsze się dziś pamięta, że słynne „Żagary” – organ grupy literackiej, znanej przede wszystkim dzięki jej najsłynniejszemu przedstawicielowi Czesławowi Miłoszowi – stanowił właśnie dodatek do „Słowa”. Oczywiście, miało też swój wyraźny program polityczny, konserwatywny, związany zwłaszcza początkowo ze środowiskiem „krajowców”, którzy stawiali na jakąś formę odrębności Kresów północno-wschodnich. „Słowo” poparło też zamach majowy Józefa Piłsudskiego i jego pojednanie z ziemiaństwem, czego wyrazem był słynny zjazd w Nieświeżu.

Teksty Józefa Mackiewicza w „Słowie” są bardzo różnorodne, od krótkich felietonów, po większe szkice i reportaże. Prawdę mówiąc, są też dość trudne do zidentyfikowania, gdyż często były sygnowane skrótami literowymi, które mogą pasować do obydwu braci Mackiewiczów… Wśród artykułów z jednoznacznym autorstwem Józefa ważne miejsce zajmują te dotyczące tematyki regionalnej, dziś nazwaliśmy je dziennikarstwem interwencyjnym lub śledczym. Sporo jest reportaży ukazujących rozmaite afery z udziałem władz lokalnych lub niedane inwestycje centralne na Kresach. Punktem odniesienia może tu być ówczesne dziennikarstwo Melchiora Wańkowicza, który – szczególnie w „Sztafecie” – ukazywał hurraoptymistyczną wizję rozwoju gospodarczo-społecznego II RP. Mackiewicz tymczasem dochodził do wniosków pesymistycznych: centralna i lokalna władza całkowicie nie rozumieją lokalnej specyfiki, czego efektem jest obojętność albo i wrogość ludzi „tutejszych” wobec państwa polskiego.

Ja widzę Mackiewicza jako kontynuatora programu, który kilkanaście, kilkadziesiąt lat wcześniej głosił Stefan Żeromski – „rozrywa rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości”.

Juweniliami „Pisarza dla dorosłych” – jak określił młodszego z braci Mackiewiczów literaturoznawca Grzegorz Eberhardt – był dramat powstały na cztery ręce i pisana kolektywnie powieść?

Cóż, wydaje się, że twórców możemy podzielić na tych, którzy objawiają się od razu w glorii geniuszy jako autorzy dzieł wyjątkowo udanych, i tych, którzy potrzebują czasu, by wyraźnie zaznaczyć swoje miejsce „na parnasie”. Józef Mackiewicz należał raczej do tych drugich.

W roku 1931 wileński teatr „Lutnia” wystawił sztukę teatralną „Pan poseł i Julia, dramat z pogodnym zakończeniem w trzech aktach”, napisaną w kooperacji przez Mackiewicza i Kazimierza Leczyckiego. Dziełko to do dziś niewydane, reprezentowało odmianę satyry społeczno-politycznej, może nieco przypominającą twórczość Mikołaja Gogola. Całość jest dość schematyczna, chociaż cieszyła się pewnym powodzeniem, czego dowodem są ilustracje zachowane w Narodowym Archiwum Cyfrowym.

Natomiast dwa lata później ukazała się „Wileńska powieść kryminalna” – napisana właściwie na osiem rąk, które należały do dziennikarzy „Słowa”: Józefa i Stanisława Mackiewiczów, Jerzego Wyszomirskiego i Waleriana Charkiewicza. Cała czwórka przyjęła pseudonim „Felicja Romanowska”, co było udanym i konsekwentnie zaplanowanym kamuflażem. Pojawiło się nawet zdjęcie „autorki”! Utwór nawiązywał do ciągnącej się od XIX wieku tradycji dzieł odsłaniających sensacyjne lub kryminalne „tajemnice” różnych miast. „Wileńska powieść…” napisana była w większości przez Józefa Mackiewicza, świadomie z pewnym personalnym i topograficznym „kluczem” lokalnym, co przyczyniło się do jej powodzenia, a nawet wywołania atmosfery skandalu, gdyż rozgrywane w niej były m.in. porachunki z miejscową konkurencją – „Kurierem Wileńskim”.

W roku 1936 r. Józef Mackiewicz opublikował pierwsze w pełni samodzielne dzieło literackie – zbiór nowel „16-go między trzecią i siódmą”. I tu już poznajemy prozaika, który na pewno odnalazł swoją ścieżkę artystyczną: tworzenie prozy na motywach autobiograficznych kreującej oryginalny świat przedstawiony. Z tego tomu pochodzi m.in. „Kuzyn z nieprzyjacielskich huzarów” – opowieść nawiązująca do postaci Jerzego Matulewicza-Matulaitisa, syna ciotki Józefa Mackiewicza, Stefanii, która poślubiła Litwina.

Samodzielny debiut literacki Józefa rekomendował Ferdynand Ossendowski.

Rok przed wybuchem wojny ukazał „Bunt rojstów” – tom reportaży zawierający niewielki wybór z dosłownie setek tekstów dziennikarskich zamieszczanych przez Mackiewicza na łamach „Słowa”. Całość poprzedzona była przedmową w formie „listu do autora” pióra właśnie Ossendowskiego, mistrza i nestora polskiego podróżopisarstwa. Autor „Zwierząt, ludzi i bogów” pisał tam n.in.: „Tak, »Bunt rojstów« jest książką buntowniczą, bo z każdej strony jej krwią serca bije pod szare, posępne niebiosa tej piaszczystej […] ziemi wołanie namiętne…”. Słowa te można uznać za swoiste „przekazanie pałeczki” literatowi młodszemu o pokolenie.

To jak to się stało, że Mackiewicz opublikował tekst na łamach prasy litewskiej, a do tego po zajęciu przez Litwinów Wilna?

Wynikało to przede wszystkim z jego poczucia realizmu politycznego. Widząc upadek Rzeczpospolitej we wrześniu 1939 roku, będący konsekwencją paktu Ribbentrop-Mołotow, Mackiewicz zdawał sobie sprawę, że utrata Wileńszczyzny będzie trwałym zjawiskiem i nie ma mowy o powrocie do stanu z okresu międzywojennego. Można powiedzieć, że chciał ratować to, co było możliwe – liczył na to, że Litwini wykażą się jakąś formą wielkoduszności wobec nielitewskich narodowości Wileńszczyzny, a zwłaszcza polskiej większości: przypomnijmy, że ówczesna sytuacja demograficzna Wilna była taka, że Litwinów mieszkało tam kilka procent – procentowo kilkakrotnie mniej niż dzisiaj mieszka tam Polaków. W artykule „My Wilnianie” zamieszczonym w języku litewskim w litewskim piśmie „Lietuvos žinios” Mackiewicz krytykował sanacyjne rządy w Polsce i deklarował, że wojska litewskie przejmujące z sowieckich rąk Wilno zostaną radośnie powitane przez wszystkich mieszkańców miasta. Później zresztą deklarował żal z powodu niektórych fragmentów tego artykułu.

Wydaje mi się, że wiele wyjaśnia zakończenie tekstu: „piszę nie tylko z rozkrwawionego serca, ale i głębokiego przekonania. Bo w moim głębokim przekonaniu, obowiązkiem dziś dziennikarza polskiego jest nie tylko podtrzymywać ducha Narodu, ale i wskazać palcem na tych i ich metody, które doprowadziły do niebywałej w dziejach klęski. A to dlatego, aby w oczach świata, hańbą za tę klęskę nie obarczano całego Narodu Polskiego, a tylko jej sprawców”.

Dziś dostrzegamy w tych słowach różne niuanse, jesienią 1939 roku było to całkowicie nie do przyjęcia. Moim zdaniem może nawet ten artykuł bardziej się przyczynił do późniejszego wyroku śmierci na Mackiewicza niż jego artykuły w „Gońcu Codziennym”…

Do tego wątku jeszcze wrócimy. Lituanizacja Wileńszczyzny go zaskoczyła? Rozczarowała?

Bezwzględne i brutalne postępowanie policji litewskiej z Polakami – np. bicie za mówienie po polsku na ulicy albo za guzik z orzełkiem w koronie na czapce, niszczenie śladów polskości, zmuszanie każdego, kto chciał wykonywać pracę na etacie do szybkiej nauki trudnego języka litewskiego – wszystko to sprawiło, że szybko stracił złudzenia. Z perspektywy takich doświadczeń wielu wileńskim Polakom władza sowiecka wydawała się „lepsza” – przynajmniej pozwalała na mówienie w rodzimym języku. Mackiewicz tak daleko nie szedł, ale iluzje prysły, a wraz nimi stanowisko szefa „Gazety Codziennej”, w której tak długo jak to było możliwe próbował ocalić prawo do mówienia prawdy o tym, co się działo na Wileńszczyźnie. Pisał też o ówczesnej polityce zagranicznej – dla mnie bardzo ciekawy był np. artykuł o odrzuceniu przez Finlandię angielskiej pomocy podczas wojny obronnej przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Finowie woleli utracić dużą część terytorium, podpisując układ prawie kapitulacyjny, niż stać się pionkiem rozgrywanym przez dalekich aliantów…

Po włączeniu Litwy do Związku Sowieckiego w 1940 roku, Mackiewicz trafił na NKWD. Enkawudziści pisarza przesłuchali, ale nie aresztowali…

To, co działo się po przyłączeniu Litwy do Związku Sowieckiego poznajemy przede wszystkim z powieści „Droga donikąd” i z artykułu „Moja dyskusja z NKWD”, w którym mamy ukazaną taką „chybotliwą ścieżkę”, po której wtedy Mackiewicz się poruszał. Nie podejmował żadnych form współpracy z Sowietami. Wykonywał proste zawody, wymagające tylko siły fizycznej, aby zarobić na wikt. Podczas przesłuchania przez NKWD prowadził swoistą grę, oczywiście nie deklarując jawnej wrogości. Nie został aresztowany i zesłany – być może także dlatego, że Cat pełnił wtedy funkcję członka emigracyjnej Rady Narodowej RP, i Sowietom nie na rękę byłoby wywoływanie afery, którą niewątpliwie stałoby się aresztowanie brata znanego polityka.

W 1941 roku Wileńszczyznę zajęli Niemcy i Mackiewicz wrócił do pisania. Teksty zamieszczane przez niego w piśmie koncesjonowanym przez Niemców dotyczyły wyłącznie bolszewizmu?

W zasadzie tak. W sumie to kilka artykułów z „Gońca Codziennego”, w tym „Prorok z Popiszek” – opowieść o „charyzmatyku” z Puszczy Rudnickiej, do którego ściągały tłumy ludzi w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch wojny niemiecko-sowieckiej. Tekst jest ciekawy także z tego względu, że według „Drogi donikąd” (jeżeli potraktować ją jako utwór autobiograficzny), to właśnie w tamtych ostępach leśnych szukał schronienia narrator-autor, wyraźnie spodziewając się uwięzienia przez Sowietów. No i jest sławny reportaż z pobytu w Katyniu, podczas ekshumacji ciał polskich oficerów „Widziałem na własne oczy”.

Te teksty wywołały reperkusje dopiero dwa lata później…

Właśnie – to jest rzecz, w którą mi osobiście jest najtrudniej uwierzyć. W tekstach Józefa Mackiewicza publikowanych w „Gońcu Codziennym”, niewątpliwie niemieckiej gadzinówce, trudno dostrzec elementy propagandy lub agitacji proniemieckiej, chyba tylko w tym sensie, że były one antysowieckie, więc szły „po linii” ówczesnej polityki niemieckiej, no i atakowały „naszego” sojusznika (od chwili podpisania umowy Sikorski-Majski 30 lipca 1941 r.). Dzisiaj można te artykuły czytać po prostu jako dokument pokazujący realia sowieckiej okupacji Wileńszczyzny.

Sprawa kary śmierci dla Józefa Mackiewicza obrosła bogatą literaturą, wydaje się, że przeanalizowano wszystkie jej aspekty. Pisał o tym m.in. profesor Włodzimierz Bolecki w „Wyroku na Józefa Mackiewicza”, relacja z tej sprawy jest też w mojej książce. W świetle dotychczasowych ustaleń nie ulega wątpliwości, że wyrok został wydany przez sąd specjalny polskiego podziemia, ale mógł on być prowokacją agentury sowieckiej mającą swoich ludzi także w naszej konspiracji. Mogły to być też jakieś inne porachunki podziemia lub też odżyła pamięć o wcześniej wspomnianym artykule w litewskim piśmie. Nie ulega również wątpliwości, iż dość szybko zorientowano się, że sprawę trzeba wyciszyć albo ze względu na nikłość dowodów, albo na format intelektualny skazanego (inne wyroki wykonywano dość szybko).

Formalnym pretekstem do anulowania lub zawieszenia wyroku był wyjazd Józefa Mackiewicza do Katynia za zgodą podziemia, i złożona relacja, jeszcze inna niż w „Widziałem na własne oczy” (reportaż, przypomnijmy, opublikowany w „Gońcu Codziennym” na temat odkrytych przez Niemców w 1943 roku grobów), ale tym razem pewnie z jakimś błogosławieństwem konspiracji.

Wprawdzie po wojnie sąd koleżeński powołany przez Syndykat Dziennikarzy Polskich we Włoszech uniewinnił Mackiewicza, ale cała ta sprawa ciągnęła się za nim aż do śmierci, co pewien czas „odgrzewana” z intencją podważenia jego postawy w czasie wojny. Dziś wydaje się, że wyrok ten nie miał żadnego uzasadnienia merytorycznego.

Po konspiracyjnym piśmie wydawanym przez Mackiewicza pozostał tylko jeden egzemplarz?

Gdy w roku 1944 ziemie polskie były ponownie zajmowane przed Sowietów, Mackiewicz chciał sformułować jakąś propozycję polskiej reakcji na nową sytuację polityczną. Wiadomo, że rozmawiał ze środowiskiem Jana Emila Skiwskiego, który w piśmie „Przełom” propagował współpracę z Niemcami, nie mając od nich jednak jakichkolwiek gwarancji lub nawet obietnic ewentualnej restytucji polskiej państwowości. Mackiewicz w wydawanym wtedy za własne pieniądze piśmie „Alarm” (wyszły prawdopodobnie trzy numery, ale zachował się tylko jeden) pisał: „p[an] Skiwski nie stoi na stanowisku przyszłej suwerenności Polski, a więc przestaje nas interesować”. Mackiewicz zdawał sobie sprawę z tego, że prawdziwym i długotrwałym problemem dla polskiej niepodległości będzie odtąd, i to na dziesięciolecia, „sojusznik naszych sojuszników” – jak o Związku Sowieckim mówiono w kręgach naszej ówczesnej konspiracji.

Interesujący jest też stosunek pisarza do Powstania Warszawskiego. Przebywał w stolicy w tygodniach poprzedzających jego wybuch. Zdał sobie też sprawę z faktu, że zupełnie inne oczekiwania wobec wkraczającej do polski armii sowieckiej mają Polacy, którzy spotkali się już z nimi we wschodniej Polsce w latach 1939-1941, a inne ci z Generalnej Guberni. Pierwsi nie mają żadnych złudzeń i wiedzą, że będzie to kres suwerennego państwa polskiego, drudzy żyją w przeświadczeniu, że nasi zachodni sojusznicy zapewnią nam przecież demokratyczne wybory… Był przeciwny wybuchowi powstania, uważając, iż jedynie zaowocuje ono niepotrzebnymi stratami, przyspieszając sowieckie zwycięstwo.

Kiedy Mackiewicz opuścił Polskę?

Przypomnę fragment jego tekstu, w którym pisze o pożegnaniu z domem w podwileńskim Czarnym Borze: „Gdy wychodziłem po raz ostatni z domu… (Ileż tragizmu mieściłoby się w tym wyświechtanym zdaniu w czasach, gdy prawo własności było tak święte jak ołtarz parafialnego kościoła!) Nie spojrzałem nawet na masę własnych rzeczy. Siekiera tkwiła w pniu? Niech tkwi. Walizki miał podwieźć nazajutrz sąsiad, któremu zostawiałem całe obejście, bo choć to Pan Bóg dobry, a sąsiad ukradł mi kiedyś łańcuch od studni, ale zawsze lepiej, jak już zostawiać, to raczej na łasce sąsiada niźli na Boskiej opiece. Zresztą z tym łańcuchem to było dawno. A dziś wszystko jest dawno. Nachyliłem się jedynie przed budą, ażeby pogłaskać psa. Spał, wyciągnąwszy przednie łapy i na nich ułożył swój kudłaty łeb. Gdy go głaskałem na wieczne pożegnanie, ledwo otworzył jedno oko i tylko ogonem wewnątrz budy wystukał takt. Może myślał, że idę sobie po prostu do stajni albo przez dziedziniec do wygódki. Ani przeczuwał, że to na zawsze, ani ani.”

Ten tekst więcej mówi o dramacie pożegnania ojczystej ziemi przez Polaków opuszczających Kresy niż opracowania naukowe… Po dłuższym pobycie w Warszawie i Krakowie, przez Wiedeń, korzystając z pociągu z Tatarami uciekającymi przed Sowietami, Mackiewicz dotarł do Włoch.

A tam jego pierwszą napisaną na Zachodzie książkę przywłaszczył sobie gen. Anders.

Tak to odbierał Mackiewicz. We Włoszech trafił do 2. Korpusu dowodzonego przez gen. Andersa, do specjalnego zespołu, który zajmował się dokumentacją zbrodni katyńskiej. Pisarz był bardzo cenionym członkiem tej ekipy, ponieważ prawdopodobnie jako jedyny znał realia topograficzne miejsca pochówku polskich oficerów i był jedynym świadkiem ekshumacji (z tego też względu kilka lat później zeznawał zresztą przed komisją Kongresu Stanów Zjednoczonych). Książka powstała pod tytułem „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”, z przedmową Władysława Andersa, w ogóle bez wymieniania nazwiska Mackiewicza (być może przyczynił się do tego także ponawiany wtedy zarzut kolaboracji pisarza z Niemcami). Opracowanie to zostało przełożone na kilka najważniejszych języków europejskich, był także dość zaawansowany projekt jego sfilmowania. Na przeszkodzie stanęła „wielka polityka” – w okresach eksponowania przyjaźni Zachodu z Związkiem Sowieckim nie chciano „wujkowi Joe” wypominać jego niedawnych zbrodni i pomysł ekranizacji zawieszono, a potem była już „odwilż” i zagadnienie stało się jeszcze bardziej niewygodne.

Na literacki parnas dotarła dopiero powieść „Drogą donikąd”.

Powieść opublikowano w 1955 roku, a entuzjastycznymi recenzjami powitali ją m.in. Czesław Miłosz, Jan Bielatowicz, Michał Kryspin Pawlikowski, Wojciech Wasiutyński i Wacław Zbyszewski, który wyrażając nie tylko swoją opinię, nadał swojej wypowiedzi wiele mówiący tytuł „Nagroda Nobla”. Narracja jest kapitalna, m.in. ze względu na walory psychologiczne – pokazanie mechanizmów zniewolenia w podobny sposób jak Orwell, chociaż bez kamuflażu fantastyczno-utopijnego. U Mackiewicza mamy tylko realizm, ale trzymający w napięciu i odkrywczy także po latach. Nie bez powodu Miłosz temat dzieła ujął w formułę „człowiek wobec Bestii Społecznej”. „Droga donikąd” pełni też szczególną rolę „świadectwa” – i tak też ją traktowali emigracyjni czytelnicy. Kreacja bohatera jest oczywiście autobiograficzna (co zauważą czytelnicy znający życie autora), ale metaforyzuje także losy tysięcy innych Kresowian, którzy próbowali jakoś ocalić swoją osobowość pod rządami nieludzkiego systemu.

A dlaczego z kolei „Lewa wolna” tak wzburzyła emigrację?

To powieść o wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Mackiewicz omawia tu ważne kwestie, m.in. dotyczące kompromisu zawartego w kończącym tę batalię pokoju w Rydze, zwłaszcza pozostawieniu tysięcy Polaków „za Zbruczem”. Padają też niewygodne pytania o rolę Józefa Piłsudskiego, rezygnację z programu Polski federacyjnej oraz unikanie współpracy z białymi Rosjanami przeciw bolszewikom. A pamiętajmy, że znaczną część emigracji stanowili ludzie, którzy byli wcześniej związani z piłsudczykami.

Współpraca pisarza z wydawnictwem Kontra rozpoczęła się od książek uchodzących wtedy za antyklerykalne. Czy ta opinia jest wciąż aktualna?

Na początku lat 70. XX wieku ukazały się dwie książki Mackiewicza („W cieniu krzyża” i „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”), będące analizami posoborowej transformacji Kościoła katolickiego. Autor krytycznie obserwuje, jak instytucja, która przed wojną miała odwagę wydawać przenikliwe encykliki będące analizami zarówno ideologii narodowosocjalistycznej („Mit brennender Sorge”), jak i komunistycznej („Divini Redemptoris”), rezygnuje z misji obrony wolności i zasad chrześcijańskich. W latach 70. książki te oceniano niezwykle krytycznie jako atak na „otwierający” się na świat Kościół. Tezy Mackiewicza jako nieliczni akceptowali Josyf Slipyj, greckokatolicki arcybiskup Lwowa, więziony w łagrach sowieckich przez kilkanaście lat i dominikanin o. Józef Maria Bocheński, który o drugiej z tych książek pisał, że: „jest jednym z bardzo rzadkich dobrze sformułowanych protestów przeciw zdradzie systematycznie popełnianej przez naszych własnych ludzi w wolnym świecie – zdradzie na nieszczęśliwych braciach”.

Współczesne prace potwierdzają niektóre podawane przez Mackiewicza fakty, pół wieku temu uchodzące za bliskie „teoriom spiskowym” (np. zobowiązanie się władz Kościoła do niepodejmowania na soborze jakichkolwiek wzmianek o komunizmie). Także recepcja tych książek zmienia się w ostatnich latach; czytamy, że Mackiewicz „pisze w imieniu człowieka prześladowanego”, a paktowanie Kościoła z ustrojem totalitarnym było „obrazą rozumu i przyzwoitości”…

A dlaczego Mackiewicz protestował przeciw nominacji nowego duszpasterza emigracji?

Funkcję tę pełnił do 1964 roku abp Józef Gawlina (biskup polowy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do 1947 r.), bardzo krytyczny wobec komunizmu. Po jego śmierci nominację na to stanowisko otrzymał bp Władysław Rubin (sufragan diecezji gnieźnieńskiej). Mackiewicz obawiał się, że nowy duszpasterz jako obywatel PRL nie będzie już tak niezależny jak jego poprzednik, będzie musiał uwzględniać życzenia władz tego państwa i w tym duchu wpływać na emigrantów.

Co spowodowało wzajemną antypatię między Mackiewiczem a Witoldem Gombrowiczem?

To był spór merytoryczny; o wartości i o literaturę, i o sens sztuki w ogóle: czy ma być ona tylko „grą” z czytelnikiem, „formą”, czy też poza kształtem stylistycznym (lub obok niego) ma się też kryć jakiś przekaz wartości. I też o to, czy forma, kształt stylistyczny mogą być, i w jakim zakresie, barierą? I czy może się za nimi nie kryć nic? Mackiewicz domagając się w sztuce jasnego przekazu etycznego, nie odmawiał twórczości Gombrowicza wartości literackich, natomiast uważał go za twórcę zdecydowanie „przecenionego”. Autor „Ferdydurke” tradycyjnie sprowadzał spór na „z góry upatrzony teren” przy pomocy ulubionych chwytów retorycznych, odmawiając adwersarzowi wszelkich zdolności intelektualnych i artystycznych, i kwestionując jakąkolwiek wartość twórczości Mackiewicza. Pisał, że nie może ona zainteresować czytelnika biorącego „bardziej na serio literaturę”, przy okazji zaznaczając: „mając do czynienia nieustannie z pisarzami, krytykami, dziennikarzami wszystkich nacji, nie spotkałem się ani razu z nazwiskiem »Mackiewicz«”. Swego rodzaju puentą tego sporu były opublikowane już po śmierci Gombrowicza jego listy do Jarosława Iwaszkiewicza. Pod koniec lat 40., Gombrowicz sondował w nich możliwość uzyskania posady w Polsce ludowej. Mackiewicz oczywiście nie omieszkał nagłośnić tej sprawy.

Bohatera pańskiej monografii bezpardonowo atakowali też Stefan Korboński i Jan Nowak-Jeziorański.

Były to późne „refleksy” oskarżeń Mackiewicza o kolaborację w czasie wojny. W 1964 roku emigracyjny historyk Andrzej Pomian opublikował „Sprawę Józefa Mackiewicza”, na początku lat 70., również w kołach emigracyjnych, pojawiła się broszura „Pod pręgierzem”, która miała niejako „zastępczo” wykonać wyrok na Mackiewiczu. Także w „Polskim Państwie Podziemnym” Korbońskiego pisarz przedstawiany był jako jeden z grupy najważniejszych kolaborantów. W podobnym tonie wypowiadał się o nim Nowak Jeziorański.

W Polsce paszkwil na niego napisał Paweł Jasienica. Musiał?

To jest tym bardziej dziwne, że Jasienica to przecież przez wiele lat też „Wilniuk”, konspirator ZWZ-AK, później żołnierz wyklęty. I ktoś z takim życiorysem w 1955 publikuje paszkwil „Moralne zwłoki szlachcica kresowego”, mając świadomość, że adresat nie będzie miał możliwości odpowiedzieć w prasie PRL-owskiej. Jasienica oskarża Mackiewicza o agenturalność, zdradę, tchórzostwo, kłamstwa… Są świadectwa, że Jasienica darzył Mackiewicza wrogością już w czasie wojny, w Wilnie, ale histeryczny ogrom tych zarzutów trudno zrozumieć. Robi to niewątpliwie wrażenie wypracowania na „zamówienie”.

Ukazanie się „Drogi donikąd” było wydarzeniem artystycznym tej rangi, że musiało być zauważone nawet w PRL-u, ktoś „musiał” to zrobić i znaleziono pewnie jakieś argumenty, które przekonały Jasienicę do „dania odporu”, jak to wtedy mówiono.

Z czego wynikała decyzja Mackiewicza o opuszczeniu PEN-clubu?

Na początku lat 50. Józefa Mackiewicza uhonorowano członkostwem specjalnej ekspozytury PEN-Clubu dla Pisarzy na Wygnaniu, z siedzibą w Lozannie. W 1959 r., a więc trzy lata po sowieckiej agresji na Węgry pisarzy z tego kraju zaczęto przyjmować do tej organizacji. Mackiewicz nie mógł się z tym pogodzić – doskonale wiedział, że w państwie tym nie było prawdziwej wolności i dlatego na Kongresie PEN-Clubu we Frankfurcie nad Menem zgłosił swoją rezygnację z członkostwa w tej organizacji. Uzasadnił to w liście do prezydenta frankfurckiego kongresu Ericha Kästnera pisząc, iż „podczas tej imprezy” „wiele pięknych słów poświęcono Pokojowi i Wolności, natomiast ani jednego – Prawdzie”.

Wystąpił też z kapituły nagrody „Wiadomości”. Dlaczego?

Został dożywotnim członkiem jury w 1959 r., gdy zajął bardzo dobre miejsce w plebiscycie czytelników „Wiadomości” (wyprzedził m.in. Czesława Miłosza, Józefa Łobodowskiego i Stanisława Balińskiego). Bardzo cenił sobie członkostwo w tym gronie, z wieloma jurorami był zaprzyjaźniony. Początkowo nagrodę przyznawano za „najwybitniejszą książkę Polaka wydaną na emigracji”, jednak po śmierci Mieczysława Grydzewskiego zaczęto nią honorować także twórców krajowych, co wzburzyło Mackiewicza. Czarę goryczy przelało zgłoszenie do nagrody…Jacka Kuronia. W liście protestacyjnym deklarował, że nie chce należeć do zespołu, który może rozpatrywać możliwość nagrodzenia książki „peerelowskiej odmiany komunistycznego dysydenta”. Odtąd pisarz bojkotował obrady jury, chociaż formalnie chyba nigdy z tego grona nie wystąpił.

Peerelowską opozycję traktował sceptycznie?

I to bardzo! Jest kilka tekstów publicystycznych (m.in. „Na drodze wielkiego ześlizgu”), w których pisze na ten temat, przewidując niedalekie pojednanie PRL-owskiej „opozycji wewnątrzsystemowej” wywodzącej się jeszcze z czasów stalinowskich z nurtem obecnym na Zachodzie pod nazwą „eurokomunizmu”. Przyszły sojusz tych sił Mackiewicz postrzegał nie tylko jako kolejną zdradę Zachodu, ale także jako wielkie zagrożenie dla wolności. Obserwował wizyty polskich „dysydentów”, które odbywały się niemal oficjalnie, a na pewno z akceptacją ekipy, która w latach 70. rządziła Polską i która przewidywała pewnie przyszłe przekazanie władzy tak przygotowanym „opozycjonistom”.

Nieprzejednany był nawet wobec brata…

Stanisław Cat – Mackiewicz, który nie okazał się być osobowością tak ascetyczną, prostolinijną i skłonną do wierności swoim poglądom jak Józef, przyjechał do PRL na fali „odwilży” w 1956 roku. Władze zrobiły z jego powrotu wielki spektakl, który miał dowodzić „normalności” tej nowej Polski. Józef Mackiewicz decyzję starszego brata odebrał jako coś więcej niż koniunkturalizm polityczny – jako zdradę wartości, które były bliskie braciom przez dziesięciolecia (chociaż i w okresie XX-lecia zdarzały im się „ciche dni”, a nawet miesiące…). Tu warto przypomnieć, że Cat przed wojną był autorem książki „Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa sowietów”. Praca ta jest reportażem z wyjazdu do ZSRR, ale także przenikliwą analizą społeczeństwa totalitarnego. I ktoś taki mniej więcej po ćwierćwieczu „wraca” do Polski pod dyktatem Kremla!

A swoją drogą warto pamiętać też o tym, że Stanisław Mackiewicz przyjechał do Warszawy w czerwcu 1956 roku, gdy nie tylko prymas Stefan Wyszyński był ciągle jeszcze internowany, ale i powrót Władysława Gomułki był w fazie projektów. Dziś wiadomo, że pertraktacje w sprawie przyjazdu Cata, niedawnego premiera rządu emigracyjnego, trwały od paru lat, jeszcze za życia Bolesława Bieruta. Z tego, co mi wiadomo, gdy po paru latach starszy z braci podczas podróży na Zachód przejeżdżał przez RFN, Józef nie chciał się z nim spotkać…

Trudne stosunki łączyły go nie tylko z bratem. Dwa pierwsze związki małżeńskie prozaika zakończyły się fiaskiem. Wiadomo z jakich przyczyn?

To rzecz dość trudna i niewiele pozostało tu świadectw. Ważne decyzje życiowe Mackiewicz podejmował, mając niewiele ponad dwadzieścia lat, z bagażem wojennych doświadczeń, podczas których niejedno widział. Środowisko „Słowa”, w którym się obracał, na pewno nie było gronem abstynentów wyrzekających się świata. W roku 1924 Józef ożenił się z nauczycielką Antoniną Kopańską i został ojcem córeczki Haliny. Małżeństwo dość szybko się rozpadło. Kilka lat później Mackiewicz związał się niezwykle podobno urodziwą Wandą Żyłowską, wilnianką, korektorką w „Słowie”, z którą miał córkę Idalię. Wreszcie w roku 1934 w jego życiu pojawiła się warszawianka Barbara Toporska. Nie jest pewne, czy Mackiewicz miał formalny rozwód z Antoniną Kopańską.

To prawda, że aby poślubić Toporską, zmienił wyznanie?

W okresie powojennym pisarz mówił, że przeszedł na prawosławie w 1938 roku z powodów politycznych, aby zaprotestować przeciwko niszczeniu cerkwi prawosławnych. Z drugiej strony mamy paszport litewski, którym posługiwał się w czasie wojny, gdzie odnotowane jest wyznanie rzymskokatolickie, narodowość polska, a w rubryce stan cywilny – żonaty. Nie są znane jakiekolwiek dokumenty, które potwierdzałyby jego konwersję na prawosławie, mimo że poszukiwano ich urzędowo przy okazji procesu o prawa autorskie. Jest natomiast świadectwo ojca Karla Otta, proboszcza rosyjsko-katolickiej wspólnoty obrządku słowiańskiego w Monachium, który zaświadcza, że Mackiewicz odwiedzał ich cerkiew, gdyż „upodobał sobie szczególnie” modły i śpiewy cerkiewne. W niektórych środowiskach prawosławnych lansowana jest teza, że Mackiewicz był prawosławnym, czego świadectwem ma być uroczysta panachida (wschodnie nabożeństwo żałobne) odprawione po śmierci pisarza. Wedle świadectwa o. Otta panachida „za duszę raba Bożewo Josifa” była, ale właśnie w monachijskiej cerkwi rosyjsko-katolickiej.

Mackiewicz utrzymywał kontakty ze swymi córkami?

Oczywiście. W Monachium odwiedzała go Halina, która zresztą przyjechała także na wieść o zbliżającej się śmierci ojca. W przypadku drugiej córki Idalii, pozostałej na sowieckiej Litwie nie było mowy o kontaktach bezpośrednich, pozostawała korespondencja, bardzo wzruszająca i świadcząca o tym, że ojciec nawet już dla dorosłej córki był ważną osobą. Oczywiście z Haliną jest też zachowana korespondencja, pewnie „prześwietlana” przez PRL-owską cenzurę.

Na obczyźnie utrzymywało go pióro czy żona?

Niektóre świadectwa na temat sytuacji materialnej Mackiewicza są wręcz dramatyczne. Czesław Miłosz pisał o jego „skrajnym ubóstwie”. Pisarze emigracyjni tego formatu mieli najczęściej dość stabilne źródła dochodów, pracowali na rozmaitych etatach w wydawnictwach, uczelniach, bankach (np. Gombrowicz). Sporo świadectw o trudnej sytuacji Mackiewicza jest w jego korespondencji, gdy przyznaje, że nie może pojechać na obrady jury Nagrody „Wiadomości” do Londynu lub że nie może zakupić dodatkowych egzemplarzy własnych dzieł dla przyjaciół, bo go na to zwyczajnie nie stać.

Stałym źródłem dochodu Mackiewiczów była praca Barbary Toporskiej, która najpierw podczas ich pobytu w Anglii prowadziła „jednoosobową działalność gospodarczą”, zajmując się reparacją pończoch, a później w Monachium pracowała na etacie w „Głosie Ameryki”, zajmując się sporządzaniem skryptów w polskiej sekcji rej rozgłośni. Było także dość duże grono osób prywatnych, które mając świadomość znaczenia pisarstwa Mackiewicza, organizowały rozmaite formy wspomagania jego twórczości. O jednym z takich zamierzeń Józef pisał sarkastycznie: „Gdy w »Wiadomościach« pojawiła się pierwsza zbiórka na moją osobę, pewien ołysiały w służebności funkcjonariusz wyraził duże zaniepokojenie. Ależ Mackiewicz będzie miał możność pisać to, co chce…”.

W Czarnym Borze powstaje właśnie izba pamięci poświęcona pisarzowi, więc może i jego ostatnia wola ma szansę się spełnić?

Dawna posiadłość Mackiewiczów (kupiona przed wojną z funduszy Barbary Toporskiej) długo stała opuszczona i zaniedbana. Na londyńskim grobie Mackiewiczów są tabliczki z napisami informującymi, że ich prochy mogą być przeniesione tylko na wileńską Rossę. Być może rozpoczynający się właśnie Rok Józefa Mackiewicza przyczyni się do tego. A gdyby jeszcze towarzyszyła temu możliwość zakupu kilku książek autora „Drogi donikąd” w każdej księgarni, to i pisarz, i jego czytelnicy byliby w pełni usatysfakcjonowani.

– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert

 

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net