Skip to content Skip to footer

Chosiński Sebastian – Wielki niezrozumiały. Twórczość publicystyczna Józefa Mackiewicza

Tytuł: Wielki niezrozumiały. Twórczość publicystyczna Józefa Mackiewicza

Autor: Chosiński Sebastian

Wydawca: “Esensja”, 9 marca 2005

Rok: 2005

Opis:

Wielki niezrozumiały. Twórczość publicystyczna Józefa Mackiewicza

Józef Mackiewicz w swojej powojennej publicystyce kultywował skrajny indywidualizm poglądów, mierziły go wszelkie sposoby myśli kolektywnej, narzuconej odgórnie w imię — źle pojętej, jego zdaniem — jednomyślności i solidarności. Nie uznawał milczenia w imię „wyższych racji politycznych”, nade wszystko cenił sobie wolność i prawo zabierania głosu w każdej sprawie, na każdy temat.

Powojenna twórczość publicystyczna Józefa Mackiewicza jest bardzo bogata; obejmuje nie tylko setki artykułów, wspomnień i zbeletryzowanych reportaży ogłaszanych na łamach pism emigracyjnych (polskich, rosyjskich, litewskich i innych), ale także trzy wydane własnym nakładem broszury („Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa…”, 1969; „Zagadek ciąg dalszy”, 1975; „Trust nr 2”, 1976) oraz książki publicystyczne o charakterze historyczno-politycznym: „Zwycięstwo prowokacji” (1962), „W cieniu krzyża” (1972) i „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy” (1975). Przy tak bogatej i różnorodnej twórczości powstaje podstawowa trudność — dotarcie do wszystkich materiałów. Z wielu względów jest to raczej niemożliwe. Niedostępna jest w kraju większość pism emigracyjnych, w których Mackiewicz drukował („Lwów i Wilno”, „Wiadomości”, „Kultura”), niedostępne są broszury ukazujące się w minimalnych nakładach; są natomiast książki wydane swego czasu w obiegu niezależnym. Prócz wymienionych wyżej pozycji publicystycznych wydano także na Zachodzie (i przedrukowano w kraju) dwa zbiory artykułów Mackiewicza — oba w roku 1984; są to „Fakty, przyroda, ludzie” i „Droga Pani…” (zawierający także teksty żony pisarza, Barbary Toporskiej). Jest to jednak zaledwie kropla w morzu jego twórczości publicystycznej.

Intelektualny pieniacz

Wypowiadał się Mackiewicz w swoich artykułach — bez przesady — na prawie wszystkie możliwe tematy. Najczęściej komentował bieżące wydarzenia polityczne, idee i koncepcje; z chęcią sięgał do historii komunizmu. Namiętnie pisywał „Listy do Redakcji” (głównie do paryskiej „Kultury” i londyńskich „Wiadomości”); jak sam twierdził, tę właśnie rubrykę czytywał najchętniej. „Był na pewno intelektualnym pieniaczem” — napisał o Mackiewiczu Jerzy Malewski (pseudonim Włodzimierza Boleckiego) — „który częściej się nie zgadzał, niż akceptował cudze racje. Ale kiedy podejmował polemikę, to potrafił — przy całej odmienności poglądów — dać popis lojalności i rzetelności informacji”. W swojej publicystyce kultywował skrajny indywidualizm poglądów, mierziły go wszelkie sposoby myśli kolektywnej, narzuconej odgórnie w imię — źle pojętej, jego zdaniem — jednomyślności i solidarności. Nie uznawał milczenia w imię „wyższych racji politycznych”, nade wszystko cenił sobie wolność i prawo zabierania głosu w każdej sprawie, na każdy temat. Dlatego też niejednokrotnie sprzeciwiał się otwarcie próbom ograniczenia tego prawa, nie tylko w stosunku do niego. W roku 1957 pisał: „Niedopuszczalne jest wygłoszenie poglądu, który by się zasadniczo różnił od postulatów uświęconych przez większość w następujących sprawach: granice zachodnie; granice wschodnie; polityka Episkopatu w kraju; polityka i działalność AK podczas wojny; sprawa aktualnego nie-oporu przeciw okupantowi sowieckiemu; przymusowe wysiedlenie milionów ludzi z tzw. ziem odzyskanych; praworządność rozbrojenia wojsk polskich na Zachodzie w latach 1945/46 itd. itd. W ten sposób istnieje faktyczny zakaz poruszania szeregu najistotniejszych spraw, które obchodzą cały naród”.
„Wprawdzie mówi się w tych wypadkach” — pisał Mackiewicz dalej — „nie o dyscyplinie politycznej, a o dyscyplinie patriotycznej, ale najszczerszy nawet patriotyzm nie może być zjawiskiem pozytywnym nigdy wtedy, gdy doprowadza do ograniczenia, a tym bardziej do zakazu wolnego słowa”.

Jawi nam się pisarz jako obrońca podstawowych praw demokratycznych, których poszanowanie w istotny sposób odróżnia przecież państwa o ustroju demokratycznym od państw totalitarnych. Cechą tych ostatnich jest także narzucana siłą jedność narodu. „Tylko w ustroju totalitarnym” — dowodził publicysta — „tzw. jedność całego narodu znajduje wyraz w ramach urzędowych postulatów, z którymi nikt nie ośmiela się dyskutować. Ale absolutna jednomyślność całego narodu, który ma aspiracje do wyższego szczebla rozwoju kulturalnego, jest rzeczą nierealną, nieprawdziwą, a przeto budzi zawsze podejrzenie czegoś sztucznego, narzucanego czy wymuszanego, a zatem pewnej niewiadomej, do której się nie ma zaufania. (…) Nie po to usiłujemy ratować kontynuację tradycji narodu polskiego na emigracji przed miażdżącym ją psychicznie totalizmem bolszewickim w kraju, aby wytwarzać kontrtotalizm i namiastkę społecznej policji politycznej. Niestety, jesteśmy świadkami, że z braku pałek policyjnych i lokalów aresztanckich stosuje się sankcje tzw. moralne, które właściwie moralnymi nie są: piętnowanie, wykluczanie, bojkot i jakże często — oszczerstwa”. Myślał tu pisarz nie tylko o sobie; miał w pamięci także casus profesora Wacława Studnickiego, który dobrowolnie zgłosił się na świadka obrony w procesie generała Mansteina, na co polska emigracja zareagowała rzadko spotykanym oburzeniem.

Szubienica lub… kaftan bezpieczeństwa

Przesłaniem polemik Mackiewicza jest głębokie przekonanie, że wolność myśli istnieje tylko wtedy, gdy wszystkie sądy i opinie poddane być mogą krytycznej analizie, gdy możliwe jest ich ścieranie się. Dlatego jako publicysta najczęściej generalnie występował przeciw, reprezentował ten drugi, często świadomie przemilczany punkt widzenia. Czynił to, aby wyważyć poglądy i przede wszystkim dawać świadectwo prawdzie. Miał zdumiewający dar innego spojrzenia, bywał przy tym w swojej argumentacji niezwykle przekonywający. Niestety, wśród swoich adwersarzy i polemistów rzadko znajdował godnych siebie przeciwników — ci najczęściej, chcąc zdeprecjonować nie tylko poglądy pisarza, ale głównie jego samego, sięgali zawsze po jeden, ten sam od lat argument: wyrok śmierci wydany podczas okupacji. Z góry też przeznaczali dla niego… szubienicę lub kaftan bezpieczeństwa. Albo wprost ignorowali go, zbywając milczeniem. Nieliczni dostrzegali u Mackiewicza szlachetną czystość intencji, ukrywającą się w jego kategorycznych i ostatecznych sądach i twierdzeniach.
Za podstawowe zadanie emigracji uznawał Mackiewicz radykalną opozycję wobec rzeczywistości ustrojowej kraju, opozycję nie dopuszczającą nawet cienia kompromisu. Nie miała to być także opozycja parlamentarna, pokojowa, ale polegająca na bezwzględnej negacji systemu komunistycznego. Był Mackiewicz przeciwnikiem wchodzenia w jakiekolwiek układy z okupantem sowieckim. Działanie takie wydawało mu się absurdalne, co zresztą często starał się udowadniać w swoich artykułach. Komunizm nie był dla niego przeciwnikiem politycznym, z którym prowadzi się grę ideową; był dla niego systemem i ideologią zbrodniczą, których celem jest ostateczne unicestwienie na ziemi wolności jednostek i narodów. Walczyć z nim można tylko w ten sam sposób — a walczyć trzeba! Bronią i prawdą, gdyż komunizm opiera się na kłamstwie (podniesionym do rangi oficjalnej ideologii) i to, czego boi się najbardziej, to właśnie prawda. W analizie komunizmu nie był Mackiewicz politykiem, zachowywał się raczej jak historyk, który opisuje system na podstawie faktów. Te zaś były dla niego bezsporne i prowadziły prostą, jedyną logiczną drogą do wniosku, że ustrój ten trzeba zwalczyć siłą. Ale jak tego dokonać?

Podróżując latem 1954 roku po Europie, odniósł Mackiewicz wrażenie, że cały kontynent zamieszkany jest głównie przez antykomunistów; zadał więc sobie pytanie: „Cóż stoi na przeszkodzie, aby siłę tę spożytkować w skuteczny sposób?”. „Wydaje mi się, że tą zasadniczą przeszkodą” — odpowiadał — „jest — nacjonalizm. Nacjonalizm, wielbiony potocznie przez jego zwolenników w formie narodowego patriotyzmu, ma rzekomo stanowić przeciwstawienie międzynarodowemu bolszewizmowi. W teorii. W dzisiejszej praktyce natomiast jest stałym źródłem wszelkiej prokomunistycznej dywersji w łonie tzw. świata zachodniego. Ludzie, jak to ludzie, wzięliby za widły i siekiery i poszli bić bolszewików. Ale politycy nacjonalistyczni przeszkadzają im w tym naturalnym ludzkim odruchu. Powiadają: Zaczekajcie jeszcze, bliższa koszula ciału… Mamy tu własne porachunki. I podszczuwając jednych przeciwko drugim, każą im się kłócić o granice, o język, o kulturę, właśnie w chwili, gdy wszystkim kulturom Europy grozi największe niebezpieczeństwo”. Dodać trzeba, że rok 1954, w którym Mackiewicz słowa te pisał, to eskalacja „zimnej wojny”, przystąpienie RFN do NATO, klęska Francji pod Dien Bien Phu; na froncie ideologicznym — ciągła ekspansja komunizmu. Świat mógł czuć się zagrożony. „Bo co to jest bolszewizm?” — pytał dziennikarz. „Bez teoretycznej blagi, a w rzeczywistości: jest to poddanie wszystkich zjawisk życia ciasnym interesom partii. A czyż nacjonalizm nie każe w praktyce poddawać wszystkiego interesom narodu? Wprawdzie wszystko dla partii brzmi paskudnie, a wszystko dla narodu pięknie, ale czy zachodzi pomiędzy nimi istotnie wielka różnica, jeżeli położymy nacisk na słowa WSZYSTKO? Ilość cech wspólnych okaże się na pewno większa niż to się pozornie wydawać może”. Kilkanaście lat później określał jasno: „Tylko kontrrewolucja przeciw tym ciemnym siłom socjalistycznych totalizmów może przywrócić ludzkiej myśli wolność, którą miała przed rewolucją bolszewicką”. W innym miejscu dodawał: „Obalić ustrój komunistyczny (a sowiecki w szczególności) można tylko w jeden sposób: stosując przemoc”. Do tego też nawoływał — mniej lub bardziej otwarcie — w całej swojej publicystyce.

Narodowość: „antykomunista”

Jak wspomina żona pisarza, Mackiewicz często brał udział w konferencjach polsko-niemiecko-amerykańskich. Był podczas nich zwyczaj osobistego przedstawiania się przez uczestników. „Kiedy przyszła na niego kolej, zadeklarował: Józef Mackiewicz; zawód: pisarz; narodowość: antykomunista; przekonania: kontrrewolucjonista; kraj pochodzenia: Europa Wschodnia”. Pełen „najszczerszych” względem pisarza chęci Jan Nowak-Jeziorański (legendarny „kurier z Warszawy”, a potem dyrektor sekcji polskiej Radia Wolna Europa) skomentował to następująco: „Pytany o narodowość, odpowiadał: jestem antykomunistą. Mnie osobiście takie samookreślenie nie wystarczyło. Hitler też był antykomunistą”. Miał Nowak prawo twierdzić, że mu się to nie podoba; ale czy miał prawo insynuować powiązania Mackiewicza z Hitlerem? Antykomunistami byli przecież także Pius XI i Pius XII, antykomunistą był Józef Piłsudski, by nie wspomnieć o Romanie Dmowskim. A jednak Nowak wybrał przykład Hitlera. Porównanie takie świadczyć mogło jedynie o złej woli „kuriera z Warszawy” i braku przychylności w stosunku do autora „Kontry”.

Zdaniem Mackiewicza, komunizm był (i jest) najbardziej sprzeczny z naturą człowieka i jego potrzebą osobistej wolności. Człowiek więc musi ten ustrój, krępujący jego wolność i odbierający własność prywatną, odrzucić jako zło ostateczne. Nic tu nie pomogą reformy w obrębie systemu, powtarzanie sloganów o „socjalizmie z ludzką twarzą”. To kolejne komunistyczne kłamstwa wynikające z określonej w danej chwili strategii. Od dawna trwa na Zachodzie spór o to, czy komunizm jest reformowalny. Z jednej strony twierdzono, że tak — reformy są możliwe i można dzięki nim przekształcić ów system w demokrację parlamentarną. Z drugiej strony argumentowano, że żadne reformy nie są możliwe, a jedyną formą zmiany jest obalenie ustroju siłą. Mackiewicz z zasady niejako odrzucał tezę o powodzeniu reform. W polemice z profesorem Leszkiem Kołakowskim pisał: „Raz jeszcze chciałbym podkreślić własne votum separatum: Cząstkowe udoskonalenie komunizmu (socjalizmu) przez jego reformowanie uważam za rozładowanie potencjalnych sił pragnących wolności; sycenie niezadowolonych smaczkiem kompromisu. Jest umocnieniem znienawidzonego ustroju”. Przypisywano mu zatem pogląd drugi i postępując tak, na pozór miano rację. Przekonanie Mackiewicza o obaleniu komunizmu siłą wynikało jednak nie tylko z twierdzenia, że jest to system niereformowalny, lecz zupełnie odwrotnie: „dlatego, że jest nieskończenie reformowalny. (…) podlega nieskończonej ilości przemian i niczym Proteusz przy każdej okazji prezentuje swą nową, zazwyczaj coraz bardziej liberalniejszą lub coraz bardziej zreformowaną postać. Czasem jednak przychodzi chwila prawdy: Polska po 13 XII 1981 r. (…)”. Teza Mackiewicza była więc brutalna: niezależnie od kolejnych przemian, odwilży i reform, najgłębszy rdzeń komunizmu się nie zmienia. Był w tym przypadku fundamentalistą — zło jest złem i trzeba je zniszczyć! Nie dopuszczał do myśli innego przekonania.
Czego jednak u Mackiewicza (i w jego twórczości publicystycznej, i w literackiej) brakuje? Otóż — nie odpowiadał on na żadne praktyczne pytanie, które powstaje przed ludźmi znajdującymi się wewnątrz bloku sowieckiego. Sam zawsze stał na zewnątrz (lata 1940-1941, które spędził pod okupacją radziecką, były także dla niego czasem emigracji, tyle że wewnętrznej). Stąd również wynika, jak zauważył Malewski, „dysfunkcjonalność” jego poglądów dla potrzeb praktycznego działania. Analiza jego poglądów prowadzi do wniosku, że na pytanie: „co powinien zrobić człowiek, który znalazł się pod okupacją komunistyczną?”, Mackiewicz odpowiada: „nie znajdować się pod nią”. Zatem: trafić do więzienia lub emigrować. Nie każdemu udawało się, jak jemu, to drugie. Starą jest prawdą, że najłatwiej jest krytykować, stojąc z boku. Trudno więc zgodzić się z pisarzem, kiedy poddaje totalnej krytyce postępowanie opozycyjnych polityków w kraju, wybierających działanie w obrębie narzuconego im systemu. Można rozumieć Mackiewicza, ale nie można lekceważyć poglądu, że każdy fanatyzm jest szkodliwy, że od każdej reguły istnieją — mimo wszystko — wyjątki. Nie sprawdziła się jego teza, że komunizm można obalić tylko siłą. Przemiany zachodzące w bloku państw komunistycznych od 1989 roku (poza Rumunią i Jugosławią) stanowczo jej przeczą. Właśnie ci krytykowani przez Mackiewicza przez lata politycy doprowadzili do upadku komunizmu — drogą pokojową, nie zaś — do czego on nawoływał — zbrojną. Tu się Mackiewicz mylił i to też trzeba głośno powiedzieć. Chyba że to, z czym mamy do czynienia — tj. III Rzeczpospolita — to jedynie kolejna twarz komunizmu, który uległ tylko jeszcze jednej przemianie…

„Zwycięstwo prowokacji” (1962)

Poglądy głoszone przez Mackiewicza były w kręgu polskiej emigracji przyjmowane zazwyczaj niechętnie, najczęściej wrogo. I choć nie ograniczano jego prawa swobody głosu ani na łamach „Lwowa i Wilna”, ani „Wiadomości”, to jednak nie o wszystkim mógł pisać — były tematy, które zmuszany był przemilczeć. Przyjmował to z niezadowoleniem, ze świadomością ograniczenia. Dlatego też postanowił zebrać to wszystko, czego na łamach emigracyjnych czasopism wydrukować nie mógł, w jeden tom i wydać własnym nakładem. Tak powstała książka „Zwycięstwo prowokacji” (Monachium 1962). We wstępie do niej Mackiewicz napisał wprost: „W niniejszej książce znajduje więc czytelnik m.in. sporo tych rzeczy, których druk niedozwolony został przez cenzurę emigracyjnych pism polskich”. Zaznaczył też, że zasadniczym tematem wszystkich jego rozważań będzie łańcuch przyczyn, które doprowadziły do dzisiejszego — w 1962 roku — położenia w kraju i na emigracji. On, jako emigrant, czuje się do tego powołany, jest to wręcz jego obowiązkiem, ponieważ „emigracja polska — jak każda zresztą emigracja spod komunistycznego panowania — ma do spełnienia pewne ważne posłannictwo. A mianowicie: po utracie suwerenności państwa — ratować suwerenność myśli”. Niestety, emigracja nieczęsto potrafiła temu sprostać, co wykazał Mackiewicz w kolejnych rozdziałach. Miał też na to wpływ stosunek rządów zachodnich wobec tej emigracji, domagających się — z ich punktu widzenia najzupełniej słusznie — podporządkowania własnym celom politycznym (temu przecież służyła m.in. Rozgłośnia Polska RWE). Cele polityczne zaś nie zawsze — często było dokładnie na odwrót — pokrywały się z celami moralnymi. Owszem, prezydent USA czy premier Anglii byli przeciwni komunistom, nie znaczy to jednak, że za wszelką cenę doprowadzić chcieli do wojny ze Związkiem Radzieckim. Tym bardziej, że jej wyniku nie mogli być pewni.
To Mackiewicza bolało, tego zrozumieć nie mógł. Odrzucał wszelką polityczną strategię na rzecz konsekwencji poglądów. Jako skrajny antykomunista nie był traktowany przyjaźnie nawet przez większość polityków zachodnioeuropejskich, którym zresztą zarzucał, że tych, którzy się przeciw komunizmowi buntują, nazywają „reakcjonistami”, a tych, którzy mu się poddają — „progresistami”. Zamiast walczyć z komunizmem jawnie i otwarcie, starają się powoli — pozornie z nim współpracując — podkopywać jego fundamenty. Nie wierzył w powodzenie takich działań. Nie chciał się na nie godzić, gdyż oznaczałoby to zarazem godzenie się na konformizm, walkę często tajną i nieuczciwą, a tak walczyć nie chciał. Krytykował więc każdy kompromis Zachodu z bolszewikami. A kompromisem takim był chociażby proces norymberski, podczas którego Rosjanie zamiast zasiąść na ławach oskarżonych, usiedli na fotelach sędziowskich, by sądzić Niemców za popełnione przez siebie zbrodnie (Katyń), o czym Alianci dobrze byli poinformowani. Proces był więc prowadzony nie fair. Natomiast brak propagandy antykomunistycznej na Zachodzie, bezpośrednio przed eskalacją „zimnej wojny”, tłumaczył Mackiewicz następująco: „Przyczyną tej zbiorczej mistyfikacji jest m.in. konieczność moralnego usprawiedliwienia sojuszu z międzynarodowym komunizmem podczas wojny”. Do mistyfikacji tej powrócono po „odwilży” 1956 roku, kiedy to witano Chruszczowa na Zachodzie jak męża stanu, podczas gdy był on współodpowiedzialny za rozkułaczanie wsi na Ukrainie w 1937 roku i masakrę na Węgrzech w roku 1956, w wyniku których śmierć poniosły miliony osób. Nikt jednak nie uważa go za zbrodniarza, jak choćby Eichmanna, którego powieszono w Izraelu za współudział w zamordowaniu 7 milionów Żydów, choć tłumaczył się on, że wykonywał tylko rozkazy. Winy ich zaś — dowodził Mackiewicz — były takie same.

Zasadniczym tematem „Zwycięstwa prowokacji” jest jednak krytyka nacjonalistycznego „polrealizmu” emigracji, tak bliskiego komunistycznemu „socrealizmowi”. Bliskość tę powodują dwie fundamentalne zasady „polrealizmu”: przekonanie, że państwo polskie w dalszym ciągu istnieje, mimo że opanowane jest przez reżim komunistyczny, oraz przekonanie, że Polska nadal położona jest pomiędzy Rosją a Niemcami. Obydwie tezy są według Mackiewicza błędne, ponieważ wychodzą z fałszywych założeń. Związku Radzieckiego bowiem w żadnym wypadku nie można utożsamiać z Rosją. Bolszewizm nie stanowi historycznej konieczności dawnej Rosji, nie jest wytworem typowo wschodnim. Wręcz przeciwnie — ZSRR jest zaprzeczeniem dawnej Rosji carskiej, a nie jej kontynuacją. Rewolucja bolszewicka zniosła dawną kulturę warstw wyższych („burżuazję”), na której opierała się Rosja, i zastąpiła ją „pseudokulturą” mas podniesionych z analfabetyzmu. ZSRR jest zatem odwróceniem dawnej Rosji pod każdym względem: polityczno-ustrojowym, gospodarczym, filozoficznym, obyczajowym i najbardziej chyba — psychologicznym. „Zachowując zewnętrzne ramy imperium, zmieniono jego substancję wewnętrzną”. Nieprawdziwy jest także slogan, jakoby bolszewizm był wytworem wschodu (Azji). Przecież komunizm narodził się w Europie Zachodniej, a państwa azjatyckie najdłużej z bolszewikami (po rewolucji) walczyły — aż do roku 1927. Jeśli więc ZSRR nie jest kontynuacją Rosji, to tak samo PRL nie jest kontynuacją przedwojennej Polski, a NRD — Niemiec. Trudno w takim przypadku twierdzić, co nagminnie robią polrealiści, że Polska leży między Rosją a Niemcami; to kłamstwo: między ZSRR a NRD leży tylko PRL!

Szczegółowo rozpatruje Mackiewicz wydarzenia z lat 1918-21 (zrobił to również w powieści „Lewa wolna”), które doprowadziły do utrzymania się bolszewików przy władzy i okrzepnięcia ich państwa. Winę za to zrzuca na szalejące wówczas i niedopuszczające do porozumienia między narodami nacjonalizmy: polski, rosyjski, litewski, białoruski, łotewski, estoński, fiński, ukraiński. Te bowiem narody, miast zjednoczyć się w jednym solidarnym bloku antybolszewickim, nawiązywały — dla własnych korzyści — bilateralne stosunki z Sowietami. Za większe niebezpieczeństwo uznawały swoich sąsiadów (np. Litwini — Polskę), niż naprawdę zagrażający im komunizm. Nie oszczędza Mackiewicz ani Polski, ani Marszałka Piłsudskiego. Jego obarcza winą za przerwanie działań wojennych z bolszewikami wiosną 1919 roku (kiedy to z Syberii ciągnął na Moskwę Kołczak) i jesienią tego samego roku (gdy od południa uderzał Denikin), a także za przedwczesne zawarcie rozejmu — 12 października 1920 roku (kiedy na Krymie kolejną ofensywę przygotowywał Wrangel). Ówczesna polska polityka wschodnia była, zdaniem publicysty, zatrważająco krótkowzroczna — koncentrowano uwagę na celach doraźnych, zapominając o celach perspektywicznych. Zemścić się to miało na Polsce i państwach bałtyckich niespełna dwadzieścia lat później. Bolszewizm, zamiast zostać zniszczony w zarodku, gdy były jeszcze na to szanse, zdobył dwie dekady na okrzepnięcie i wzmocnienie swej potęgi.

Po zdławieniu kontrrewolucji władcy radzieccy szybko doszli do przekonania, że bez pomocy Zachodu (gospodarczej, ekonomicznej, finansowej) przy władzy się nie utrzymają. Powstał dla nich problem — jak przekonać antykomunistyczne rządy państw Europy Zachodniej do pomocy swemu przeciwnikowi ideologicznemu? Wówczas to zrodził się na Kremlu pomysł, by przekonać świat o rzekomej „ewolucji komunizmu”. Temu służyć miała tzw. afera Trustu (1922-27). GPU — radziecka bezpieka, poprzednik NKWD i KGB — rozpoczęło opanowywanie najbardziej bojowych antybolszewickich organizacji rosyjskich na emigracji oraz wszystkich aktywnych wywiadów zachodnich. Podstawową ideą prowokacji było wmówienie Zachodowi, że bolszewizm stopniowo przeistacza się w kapitalizm, a Związek Radziecki staje się normalnym państwem, że wszelka interwencja z zewnątrz pociągnęłaby za sobą jedynie odrodzenie wojującego komunizmu, podczas gdy „pokojowe współistnienie” przyczynia się do wzmocnienia sił restauracji narodowej. Dzięki temu, jak twierdzi Mackiewicz, rozpoczęła się nie „ewolucja komunizmu”, ale „ewolucja stosunku wolnego świata do tego ustroju”. Kolejne państwa kapitalistyczne przystąpiły do podpisywania z Sowietami umów. Rozpoczęli szukający dróg wyjścia z politycznej izolacji, w jakiej znaleźli się po zakończeniu pierwszej wojny światowej, Niemcy (w Rapallo w 1922 roku), potem Anglicy, Francuzi i inni.
Podobny manewr wykonał Stalin podczas II wojny światowej i to (tzw. stalinowski NEP) uratowało ZSRR od klęski. Rozwiązanie w maju 1943 roku Kominternu ułatwiło państwom zachodnim zawarcie sojuszu ze Stalinem. Znów podnoszono argumenty o „wewnętrznej ewolucji”, nawrocie do dawnego patriotyzmu i religii. Obraz ucywilizowanego bolszewizmu podziałał nęcąco na mocarstwa (USA, Anglia, Francja), tym bardziej więc uległy mu państwa małe, niewiele mające w tej wojnie do powiedzenia (jak Polska i Czechy). Były one jednak zbyt słabe, aby znaleźć się w rzeczywistym sojuszu z ZSRR, stały się więc — zdaniem Mackiewicza — zaledwie kolaborantami. W Polsce za ten stan rzeczy odpowiedzialność ponosiła przede wszystkim ekspozytura rządu emigracyjnego i jej siła zbrojna — Armia Krajowa. Szybko — jeszcze w roku 1944 — dowódcy Armii Krajowej przekonali się też, że nie są dla dowódców radzieckich równorzędnymi partnerami. W szeregach AK nastąpiły aresztowania i wywózki. Wysoką cenę przyszło im nieraz płacić za błędy i złudzenia. Dowództwo AK uznawało to za zdradę Sowietów. Mackiewicz natomiast dowodzi, że wcale nie była to zdrada — Sowieci nie zdradzają, dopóki likwidują nie-komunistów, są oni bowiem jedynie „poputczikami” (od rosyjskiego po puti — „po drodze” do celu). Z chwilą, gdy cel zostaje przez bolszewików osiągnięty, stają się niepotrzebni. To nie przeszkadza komunistom po jakimś czasie — by osiągnąć kolejny cel — zrehabilitować tych „poputczików”. Tak właśnie stało się z AK w roku 1956.

Niemała część „Zwycięstwa prowokacji” poświęcona jest powstaniu i działaniu legalnej „opozycji” w Polsce po roku 1945. Wywodzi ją Mackiewicz od idei krakowskiego konserwatysty Aleksandra Bocheńskiego, przedwojennego redaktora „Buntu Młodych” i „Polityki”, teoretyka ugody wobec najeźdźcy; jak zaznacza Mackiewicz — „wobec każdego najeźdźcy”. I tak: w czasie wojny był Bocheński zwolennikiem dogadania się z Niemcami, zaś po wojnie — z ZSRR. Po „wyzwoleniu” Krakowa przez Armię Czerwoną zgłosił się Bocheński u Jerzego Borejszy (Goldmana) z propozycją utworzenia legalnej katolicko-prawicowej opozycji, na czele której stanąłby Bolesław Piasecki. Korzyści dla rządu miały być ogromne — nade wszystko zapobieżenie powstania antykomunistycznej partyzantki i uznanie nowych władz za „polskie”, nie zaś „okupacyjne”, przez katolicki odłam polskiego społeczeństwa. Dla Mackiewicza „plan Borejszy był najklasyczniejszym planem ugody pomiędzy nacjonalizmem i komunizmem”. Piasecki tymczasem — przed wojną jeden z przywódców faszystowskiego ONR-Falangi, a w czasie wojny również narodowej Konfederacji Narodu — znalazł się w więzieniu NKWD. Postawiony przed wyborem — albo stryczek, albo „legalna opozycja” — nie wahał się. Po spotkaniu z Gomułką (w lipcu 1945 r.) zaczął wydawać tygodnik katolicki „Dziś i Jutro” (pierwszy numer — 25 listopada 1945 r.), w maju 1949 r. znalazł się w Instytucie Wydawniczym „PAX”, potem został prezesem Stowarzyszenia PAX. Tym samym stanął na czele wielkiej akcji dywersyjnej, zarówno politycznej, psychologicznej, jak i religijnej, która prowadzona była (w kraju i na emigracji) równolegle w dwóch kierunkach, mających prowadzić do dwóch celów: zjednoczenie „progresywnych” kół katolickich i rozbicie jedności Kościoła — uznał Mackiewicz. Temu służyć miały powołane do życia organizacje — „Komisja Księży”, „Księża Patrioci”, Caritas i Veritas.
Wyraża Mackiewicz żal do Kościoła katolickiego w Polsce, że po roku 1945 nie myślał o walce z bolszewikami. „Wręcz przeciwnie, od początku zachował pełną lojalność wobec nowych władz, mimo iż na emigracji istniał prawomocny rząd konstytucyjny”. Miało to ogromny wpływ na społeczeństwo, pchając je niejako do uległości. Skrajną pozycję zajął PAX, który szybko stoczył się do „jawnej agentury bolszewickiej”. Inaczej, zaznaczał Mackiewicz, było ze ZNAK-iem — grupą ludzi skupionych (od lata 1945 roku) wokół „Tygodnika Powszechnego”. ZNAK chciał bowiem zachować wpływy w społeczeństwie i w Episkopacie, aby — tu Mackiewicz nie ma żadnych wątpliwości — przekonać księży i wiernych do kompromisu z komunistami. Byli to jednak tylko kolejni „poputczycy”. Bolesław Bierut (I sekretarz KC PZPR do roku 1956 i w międzyczasie prezydent PRL) wkrótce przystąpił do likwidacji tej grupy i wzmocnił represje wobec Kościoła. 14 kwietnia 1950 podpisano umowę między państwem a Kościołem, która nie obroniła księży i religii przed prześladowaniami. W myśl starej bolszewickiej zasady — kiedy przeciwnik ulega, to znaczy że jest słaby i należy go wówczas zniszczyć — naciski na Kościół uległy wzmocnieniu. W roku 1952 wymuszono przysięgę biskupów, w 1953 — wprowadzono dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, wkraczający już na pole jurysdykcji kościelnej (w lutym) i aresztowano prymasa Stefana Wyszyńskiego (we wrześniu). Nie udało się jednak komunistom doprowadzić do całkowitego zwycięstwa nad Kościołem, jak to miało miejsce np. w ZSRR. A to z tego względu, że głową Kościoła prawosławnego jest metropolita moskiewski, którego komuniści mają w rękach, zaś rzymskokatolickiego — papież urzędujący w Watykanie, poza zasięgiem komunistów.

Październik 1956 roku nie przyniósł, zdaniem Mackiewicza, istotnych zmian. Wypuszczono wprawdzie z więzienia Wyszyńskiego, lecz jednocześnie zmuszono go do zawarcia nowej umowy z państwem (jeszcze mniej korzystnej niż ta z 1950 roku) i poparcia w wyborach jedynej, komunistycznej listy. W ten sposób godził się Kościół de facto na jawne poparcie farsy wyborczej. „Był to pierwszy przypadek” — napisał Mackiewicz — „gdy Kościół rzymski zaangażował się tak dalece we współpracy z rządem komunistycznym”. Była to cena za ustanie represji. Władysław Gomułka natomiast (następca Bieruta), szukający zwolenników też w kręgach katolickich, faworyzował teraz ZNAK (zgoda na powstanie Klubu Postępowej Inteligencji Katolickiej, odrodzenie „Tygodnika Powszechnego”, pięciu członków w Sejmie) kosztem opowiadającego się przeciw reformom PAX-u. Między tymi dwiema katolickimi organizacjami (a może raczej — ruchami) rozpoczęła się gra o „zdobycie pierwszego miejsca w zaufaniu partii komunistycznej”. Jako że Kościół popierał ZNAK, PAX został tymczasowo odsunięty od wpływów, odłożony „na później”. Rząd tymczasem wyraził zgodę na podróże członków i posłów ZNAK-u po Europie. Ich celem miało być przekonanie Zachodu, że: „1) polscy katolicy akceptują ustrój, 2) Polska chce zostać w Obozie Socjalistycznym, 3) Kościół winien się włączyć w wielkie przemiany, które wprowadza socjalizm, a nie kostnieć w konserwatyzmie i klerykalizmie”. Po roku 1958 następuje kolejna zmiana polityki państwa w stosunku do Kościoła — nawrót do szykan i represji. PAX je popiera, ZNAK protestuje, ale chcąc zachować swą pozycję — pośrednika między państwem a Kościołem — musi iść na kompromis. Powoli też stacza się do jawnej agentury komunistycznej, jaką jest już cały czas PAX. Tu nie można się z Mackiewiczem do końca zgodzić. O ile wysuwając oskarżenia pod adresem Bolesława Piaseckiego i PAX-u miał rację (od tej organizacji odsuwał się także Kościół), o tyle jego oskarżenia wobec ZNAK-u wydają się być mimo wszystko krzywdzące. Nie rozumiał Mackiewicz wszystkich zawiłości (politycznych i psychologicznych) życia w kraju, pewnie nawet nie chciał ich rozumieć. To zmuszałoby go bowiem do zaakceptowania pewnych form kompromisu. Jako antykomunista-fundamentalista musiał zatem postawić między PAX-em a ZNAK-iem znak równości, podczas gdy w rzeczywistości istniała między nimi ideologiczna przepaść.
Analizując dogłębnie „Zwycięstwo prowokacji” i podążając myślami autora, należałoby zaakceptować tezę mówiącą, że prawie cała historia komunizmu (od czasu rewolucji bolszewickiej) to same prowokacje. Jest to chyba jednak pogląd nieco przesadzony. Prowokacją bowiem, jak uważa Mackiewicz, był również cały polski „Październik” (1956 roku), prowokacją było założenie „Po prostu” (miało na celu odebranie siły ruchom antykomunistycznym i zastąpienie żądania „obalenia ustroju” żądaniem jego „poprawy”) i wiele innych poczynań warszawskiego rządu. Tak samo jak podsycany od zakończenia wojny „kompleks niemiecki”, który „w dzisiejszym jego stadium jest tylko płodem prowokacji komunistycznej (…) jest integralnym składnikiem wszechświatowego spisku komunistycznego”.
Tu akurat rację miał. Granica polsko-niemiecka (tzn. między PRL a NRD na Odrze i Nysie Łużyckiej) była — jego zadaniem — genialnym posunięciem Stalina, ponieważ na zawsze wykopała rów pomiędzy Polakami a Niemcami, a jej utrzymanie stało się (także dla polskiej emigracji) zadaniem najważniejszym — ważniejszym nawet od obalenia reżimu komunistycznego. Identyczny pogląd głosili więc i „polrealiści”, podpisujący się pod powiedzeniem, że „nie ma Polaka, który by nie stał na stanowisku granicy na Odrze i Nysie i Ziem Odzyskanych”. Wykorzystując różne animozje i uprzedzenia narodowe, propaganda komunistyczna zręcznie podsycała nastrój rzekomego zagrożenia ze strony rewizjonizmu niemieckiego.

Według mieszkającego już od kilku lat w Monachium Mackiewicza zagrożenie to było bzdurą! Samo istnienie rewizjonizmu nie oznacza jeszcze przecież praktycznego zagrożenia. Poza tym RFN jest państwem słabszym, zależnym od NATO; samo nie dałoby rady całemu blokowi komunistycznemu, NATO zaś o wojnie takiej w chwili obecnej wcale nie myśli. Jak na tamte czasy (rok 1962) poglądy Mackiewicza były nie tylko oryginalne, ale także odważne. Głosząc je, narażał się (teoretycznie przynajmniej) większości społeczeństwa polskiego — w kraju i poza nim. Nie było jeszcze autorytetu „Listu biskupów polskich do biskupów niemieckich” (1965), a zagrożenie przed wspomnianym już rewizjonizmem było chyba najmniej istotnym składnikiem całego „kompleksu niemieckiego”. Ale kompleks ten był niezbędny, stwarzał bowiem przekonanie, że jeśli grożą nam Niemcy, to oparcia szukać musimy w Rosji (tzn. ZSRR), czyli pośrednio pogodzić się z sowiecką okupacją. Aby temu przeciwdziałać, trzeba się tego kompleksu (wszystkich kompleksów, rosyjskiego również) wyzbyć. Bo przecież obalenie komunizmu na świecie nie może się dokonać bez udziału Niemców i Rosjan, którzy — podobnie jak Polacy — są przez ustrój ten zniewoleni. Prognozy Mackiewicza sprzed ponad czterdziestu lat w tym przypadku sprawdziły się dokładnie.

„W cieniu krzyża. Kabel opatrzności” (1972)

Tę książkę poprzedziły liczne artykuły Mackiewicza w prasie emigracyjnej dotyczące stosunków ideologicznych na dwóch płaszczyznach — religia chrześcijańska (katolicka i prawosławna) — komunizm, Kościół — państwo komunistyczne. Już w roku 1949 pisał: „Bolszewizm jest wrogiem religii. (…) Bolszewizm jest wrogiem wszelkiej wolności pod każdą jej postacią, a więc naturalnie i wolności wyznania”. Tym mniej zrozumiała wydawała mu się późniejsza (po śmierci Piusa XII) polityka Watykanu wobec ZSRR. Opisał ją w dwóch tomach publicystyczno-politycznych; pierwszy z nich, „W cieniu krzyża”, poświęcony był pontyfikatowi Jana XXIII (1958-63). We wstępie do tej książki autor wyjaśnił: „Napisałem tę historię w przeświadczeniu, że nikt poza mną z autorów polskich nie zechce przerwać milczenia o sprawach, które powinny być wszystkim znane”. Miał rację — do dziś nikt tak gruntownie jak on nie zbadał tego tematu. Był to temat niepopularny — bo któż inny odważyłby się postawić tezę, że to tzw. „polityka wschodnia” Watykanu pozwoliła Związkowi Radzieckiemu osiągnąć wielkie sukcesy polityczne w końcu lat 60. i początku 70.?
Dopóki żył Pius XII, żadne zmiany w polityce Watykanu w tym względzie nie były możliwe. Twardo stał on na gruncie orzeczenia Świętego Officium, które ekskomuniką obarczało każdego, kto z komunizmem współpracował. Jan XXIII, zdaniem Mackiewicza, owładnięty obsesją połączenia katolicyzmu z prawosławiem i Zachodu ze Wschodem, chcąc do tego doprowadzić, musiał uregulować stosunki z Kremlem. Podczas przemówienia wygłoszonego w Papieskim Kolegium Greckim w Rzymie 14 czerwca 1959 roku papież użył słowa „aggiornamento” (co arcybiskup wrocławski Kominek przetłumaczył jako „udzisiejszenie”) na określenie swej polityki. Na czym ona miała polegać, świadczy już pierwszy krok papieża, jakim było — nieoficjalne jeszcze (oficjalne nastąpiło 19 października 1972) — zniesienie ambasady polskiego rządu na emigracji i poselstwa litewskiego przy Watykanie, co zostało zresztą pozytywnie odebrane w Moskwie i Warszawie. Korzenie tej polityki tkwiły jednak, jak sądził Mackiewicz, głęboko w historii i związane były bezpośrednio z poparciem, jakiego papież Pius XI udzielił bolszewikom w roku 1922 — licząc na wchłonięcie osłabionej po upadku caratu Cerkwi prawosławnej. Ale Lenin nie chciał Cerkwi podlegającej Rzymowi, lecz władzy radzieckiej. Doprowadzili do tego jednak dopiero jego następcy, zmuszając — w 1927 roku — wypuszczonego właśnie z więzienia metropolitę Sergiusza do podpisania ugody z państwem.

Tymczasem Pius XI na wieści z ZSRR o prześladowaniach, zbrodniach i świętokradztwach, odpowiedział (18 marca 1937) encykliką „Divini Redemptoris” całkowicie potępiającą komunizm. Oddźwięk był różny — zdecydowanie jednak poparł Piusa XI Synod Arcybiskupów Rosyjskich Cerkwi Prawosławnej na emigracji w Karłowicach (Jugosławia), który nigdy nie uznał paktu z 1927 roku. Pius XII kontynuował walkę z komunizmem, zaprzestał jej dopiero Jan XXIII. Jego encyklika „Mater et Magistra” (maj 1961), w której zwracał się nie tylko do katolików, ale „wszystkich ludzi dobrej woli”, uchyliła niejako zakaz współpracy z komunistami (Pius XII), a nawet zachęcała do niej. Komentowano ją na całym świecie. A kiedy we wrześniu 1961 roku wezwał papież do pokojowego rozstrzygnięcia sporu narosłego wokół powstania Muru Berlińskiego, spodobało się to Chruszczowowi, który przesłał nawet Janowi XXIII gratulacje z okazji 80. urodzin.
Jak wspomniałem wcześniej, Mackiewicz był przekonany, że ustępliwość papieża względem ZSRR wynika z planowanego przez niego podporządkowania Rzymowi Cerkwi Prawosławnej. Czy były to plany realne? Raczej nie. Rosjanie pozwalali się kokietować, ale nigdy nie wyraziliby zgody na przeniesienie centrali prawosławia z Moskwy (przez nich kontrolowanej) do Rzymu. Odwrotnie nawet — jak wykazały ich działania, dążyli do przejęcia kontroli nad całym prawosławiem. Temu celowi służyć miała podróż patriarchy (od 1945) Aleksego do Egiptu, Jordanii, Syrii, Libanu i Grecji, a także wizyta jego następcy (od 1961 roku) Nikodema w New Dehli na konferencji Światowej Rady Kościołów (listopad 1961). W czasie świąt Bożego Narodzenia 1961 roku dochodzi w Rzymie do spotkania Jana XXIII z Nikodemem. Papież czyni starania, by w przygotowanym właśnie II Soborze Watykańskim udział wzięli także biskupi prawosławni — Patriarcha Konstantynopola wyraża zgodę, ale Nikodem (realizujący polecenia Kremla) odmawia. Papież mimo to nie rezygnuje i desygnuje swoich dostojników do rozmów z Nikodemem. Na tajnych rokowaniach w Metz (1962), metropolita moskiewski żąda gwarancji, że na Soborze nie będzie wystąpień antykomunistycznych. Po ich uzyskaniu — w celu pełniejszego omówienia problemu — do Moskwy wybiera się na przełomie września i października 1962 roku msgr. Willebrandts. Po rozmowie z władzami radzieckimi uzyskuje on zgodę na wyjazd duchownych prawosławnych na Sobór. 4 października Rzym wysyła oficjalne zaproszenie, które zostaje w Moskwie przyjęte. Zaskoczony tą decyzją patriarcha Konstantynopola Athenagoras odmawia swego udziału. Do Watykanu na otwarcie Soboru, które ma miejsce 11 października 1962 roku, przybywa dwóch delegatów z Moskwy (Birowoj i Kotlarow), którzy — jak sądzi Mackiewicz — w rzeczywistości są komunistycznymi agentami.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami na Soborze nie mówi się nic o antykomunizmie. Więcej — książka pt. „Spisek przeciw Kościołowi”, kolportowana podczas trwania Soboru, której autorzy występowali przeciw pojednaniu Watykanu z Moskwą, zostaje zakazana. Papież na audiencji przyjmuje Jerzego Zawieyskiego (działacza ZNAK-u i w tamtym czasie członka Rady Państwa PRL), a także redaktora naczelnego „Izwiestii” Adżubeja z żoną (która jest córka Nikity Chruszczowa). W Wielki Czwartek 1963 roku (11 kwietnia) Jan XXIII ogłasza najsłynniejszą ze swych encyklik — „Pacem in teris”, dopuszczającą rozbieżne bardzo interpretacje. Zbiera jeszcze pochwały sekretarza generalnego KC KPZR za „realistyczne stanowisko w odniesieniu do rozbrojenia i pokoju” i 3 czerwca 1963 (w wieku 82 lat) umiera. Bilans tego pierwszego w historii polityki Watykanu „aggiornamento” to, zdaniem Mackiewicza, jedynie skomunizowanie Włoch. Nie osiągnął bowiem papież swego podstawowego celu — zjednoczenia katolicyzmu z prawosławiem. Stworzył niebezpieczny precedens, który za pontyfikatu jego następcy Pawła VI stał się obowiązującą wykładnią.

„Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy” (1975)

Następcą Jana XXIII na stołku papieskim został (21 czerwca 1963 r.) kardynał Montini, czyli Paweł VI. Depeszę gratulacyjną nowemu papieżowi przysłał m.in. Chruszczow, a specjalną delegację do Watykanu wysłał jugosłowiański marszałek Josif Broz Tito. Mackiewicz tymczasem dowodzi, że Paweł VI, nie będąc jeszcze kardynałem, już kontaktował się z Moskwą, starając się przekonać bolszewików, iż nie wszyscy w Watykanie są tak nastawieni antykomunistycznie jak papież Pius XII. Za te działania miał zostać „zesłany” w 1957 roku do Mediolanu na stanowisko arcybiskupa, nie otrzymując jednak — co znamienne — tytułu kardynała, który zawsze się z tym stanowiskiem wiązał. Kardynałem został dopiero za pontyfikatu Jana XXIII.
„Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy” dzieli się na dwie części. Pierwsza („Abyssus Abyssum Jurocat”) to dzieje pontyfikatu Pawła VI i jego stosunku do państw komunistycznych, druga zaś („Zbiory z Pola Doświadczalnego”) to refleksje autora na temat stosunków państwo-Kościół w PRL. Dlaczego Mackiewicz zdecydował się kontynuować tematykę tomu „W cieniu Krzyża”? Co miał do zarzucenia Watykanowi? Jak sądzę, wystarczająco tłumaczą to słowa: „Istotą rewolucji [komunistycznej] nie jest walka z Bogiem, lecz walka z człowiekiem. Walka z Bogiem służy jedynie za ułatwienie do zniewolenia człowieka. Człowiek przez rewolucję socjalistyczną nie staje się najwyższą wartością, a przeciwnie — bezwartościowym kółkiem w mechanizmie kolektywu. Rezultatem jest więc nie czczenie człowieka, lecz odwrotnie, podeptanie jego godności indywidualnej. — A zatem: polityka Watykanu, idąc na kompromis z rewolucją, (…) nie jest wyrazem dążności do wolności i rozwoju człowieka, nie jest wyrazem troski o człowieka i jego los, lecz wręcz przeciwnie — najwyższy z dostępnych dziś wyrazem zlekceważenia dobra i godności człowieka”. Paweł VI, miast z komunizmem walczyć, w swej pierwszej encyklice „Ecclesiam Suam” (sierpień 1964) wyraził życzenie: „Wierzymy, że pewnego dnia komuniści wstąpią na drogę pozytywnego dialogu z Kościołem”. To było już otwarte zaproszenie do porozumienia. Tak przynajmniej potraktowała papieskie słowa Moskwa.

Chcąc zjednać sobie Kreml, po jego myśli rozwiązał papież sprawę kardynała Mindszenty′ego na Węgrzech, zaciekłego wroga komunistów, który od listopada 1956 roku — po wkroczeniu wojsk radzieckich — ukrywał się na terenie ambasady USA w Budapeszcie i mimo nalegań władz węgierskich i Watykanu nie chciał opuścić kraju. Nie mogąc porozumieć się poprzez niego, nawiązał papież bezpośrednie rozmowy z Janosem Kadarem. Na Węgry wysłany został msgn. Agostino Casaroli (wówczas podsekretarz Kongregacji ds. Wyjątkowych), który zawarł porozumienie z rządem węgierskim — na jego mocy biskupów mianował papież, ale rząd ich zatwierdzał i przyjmował od nich przysięgę na „Naród i Konstytucję”. Zepchnięty na margines Mindszenty opuścił Węgry dopiero w roku 1971 i po krótkim pobycie w Rzymie zamieszkał w Wiedniu w domu dla emigracyjnych księży węgierskich. Ostatnim aktem jego dramatu było ogłoszenie przez Pawła VI (5 lutego 1974 roku) siedziby biskupa Esztergam za wakującą, co równało się z usunięciem kardynała-prymasa ze stanowiska. Mindszenty protestował, ale były to już tylko słowa rzucane na wiatr.
Kolejnymi krokami Pawła VI mającymi na celu zjednanie sobie komunistów były kolejno: przemówienie wygłoszone na sesji ONZ w Nowym Jorku krytykujące wojnę w Wietnamie (1965), podpisanie układu z władzami Jugosławii, w którym godził się na pełny rozdział Kościoła od państwa (zasada „Kościół nie miesza się do polityki”, 1966), przyjęcie na uroczystej audiencji w Watykanie przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR Mikołaja Podgornego (styczeń 1967), delegowanie kardynała Willebrandsa na pogrzeb patriarchy „Moskiewskiego i Całej Rusi” Aleksego (kwiecień 1970), podpisanie traktatu o ograniczeniu zbrojeń SALT, będącego inicjatywą radziecką (1 stycznia 1971) oraz proste przemilczanie łamania praw człowieka w krajach komunistycznych (jak np. mordowanie ludzi przekraczających Mur Berliński, prześladowania religijne w Albanii, agresja komunistycznego Wietnamu na demokratyczne południe kraju). Nawiązywał Paweł VI również kontakty z „czerwonymi” władzami Wietnamu (m.in. na audiencję do Rzymu przybył 17 lutego 1973 Xuan Thug, szef delegacji Wietkongu na rokowania paryskie) i Chin (4 października 1965 roku Paweł VI wypowiedział się na forum ONZ za przyjęciem ChRL do tej organizacji). Przyjął również na audiencji (26 maja 1973) Nicolae Ceausescu i zawarł z nim tajne porozumienie, które polegać miało na tym, że władca Rumunii poprawi sytuację katolików obrządku łacińskiego w tym kraju, w zamian za co Paweł VI zrzeka się wszelkiej ingerencji w obronie katolików obrządku greckiego przymusowo włączonych do reżymowej rumuńskiej Cerkwi Prawosławnej.
Nie fair, jak uważał Mackiewicz, było postępowanie Pawła VI wobec Józefa Slipyja, następcy Andrzeja Szeptyckiego, arcybiskupa metropolity lwowskiego, głowy katolickiego Kościoła unickiego w ZSRR (na Ukrainie). Za odrzucenie postanowień pseudosynodu we Lwowie (8-10 marca 1946), który uchwalił zerwanie więzów z Rzymem i oddanie się pod jurysdykcję Moskwy, Slipyj skazany został na 17 lat przebywania w więzieniu i łagrach. Uwolniono go dopiero w roku 1963 dzięki staraniom Jana XXIII — jednak za cenę milczenia. Uwolniony Slipyj nie zrezygnował z walki z ZSRR i dlatego też często występował przeciw papieżowi. W 1969 zwołał do Rzymu synod biskupów grekokatolickich i powołał autonomiczny Patriarchat Kościoła Unickiego. Papież odmówił mu swego uznania; identycznie postąpił dwa lata później, gdy Slipyj ponownie zwołał synod.
Nie mniej ustępliwa była polityka Pawła VI względem ruchów marksistowskich na terenie Ameryki Południowej — popierał papież tzw. katolików-progresistów, utrudniając tym samym sytuację kościoła tradycyjnego. Do czego doprowadzić mogło takie niesprzeciwianie się złu, jakim jest komunizm, świadczy wyraźnie — zdaniem Mackiewicza — przykład Chile, gdzie w roku 1970 prezydentem obrany został — przy wydatnej pomocy „chrześcijan-progresistów” — komunista Salwador Allende.

Część druga książki Mackiewicza („Zbiory z Pola Doświadczalnego”) poświęcona została stosunkowi polskiego Kościoła katolickiego do władz PRL i stanowi niejako rozwinięcie tez częściowo zawartych już w „Zwycięstwie prowokacji”. Kolejne słowa krytyki śle tu Mackiewicz pod adresem ugrupowań, organizacji i stowarzyszeń „czy to pseudokatolickich, czy uchodzących za szczero-katolickie” (jak np. PAX, ZNAK, WIĘŹ), które „za cenę ratowania katolicyzmu, przyjmują pozytywny stosunek do zaistniałej rzeczywistości — ustroju komunistycznego”. Porównując jednak sytuację Kościoła w Polsce i w innych państwach bloku sowieckiego, dostrzega podstawową różnicę. „Polska — ze względu na zwartą masę ludności katolickiej” — pisze — „stanowi wyjątek szczególny w ustroju komunistycznym. Episkopat polski pozostał jeszcze kontrahentem partii komunistycznej. Podczas gdy na Węgrzech, w Jugosławii i w Czechosłowacji stał się już podległym partii komunistycznej”. Chcąc nie chcąc, przyznaje Mackiewicz, że Kościół w Polsce zachował znaczną autonomię i wysoką pozycję (a co się z tym wiąże — również zaufanie społeczeństwa). Jednak, jak uważa autor, nie wykorzystuje tego, idąc na duże kompromisy z władzami. Z pozoru tylko jest to postępowanie uzasadnione, gdyż także „komunistom zależy — na danym etapie — na ugodowej polityce Kościoła dla podważenia jego moralnej odporności. Za tę cenę idą oni na kompromisy taktyczne, nieraz pozornie istotne. Osiągają w ten sposób rzecz dla nich najważniejszą, mianowicie dezorganizację potencjalnego przeciwnika politycznego, który za swego przywódcę duchownego obrał Kościól katolicki, względnie wokół niego się skupił”.

Ta ugodowość Kościoła polskiego przejawiła się, zdaniem Mackiewicza, m.in. w doprowadzeniu do oficjalnych rozmów na linii Watykan-PRL (w kwietniu 1971 roku) i w naciskach na Pawła VI, by ten uznał granicę na Odrze i Nysie (co zresztą zrobił 26 czerwca 1972, po ratyfikowaniu przez Bonn traktatu RFN-PRL). Nie mniej ważne dla rządu w Warszawie były także likwidacja duszpasterstwa emigracyjnego po śmierci Arcybiskupa Józefa Gawliny w 1964 roku oraz oficjalne zniesienie ambasady polskiego rządu w Londynie przy Watykanie, co nastąpiło 19 października roku 1972. Stało się to wprawdzie na życzenie kardynała Wyszyńskiego, ale od dawna zgodne było z zabiegami Gomułki, a potem Gierka.
Mackiewicz ostro krytykował program polskiego laikatu za akceptację idei współdziałania PZPR i Kościoła „w imię wspólnego dobra” oraz za propagowanie w kraju i za granicą idei zbliżenia marksizmu i chrześcijaństwa. Zdaniem pisarza Kościół i laikat, chcąc uchronić katolicyzm przed represjami władz, zrezygnowały ze swojej opozycyjności, ceną tego było zaś zaprzestanie głoszenia prawdy historycznej, oznaczające faktyczne poparcie dla systemu komunistycznego, który starano się przedstawić na świecie jako polski model ustroju. Jest jednak i druga strona medalu — potęga i opór tegoż Kościoła, opór inteligencji katolickiej stanęły na drodze sowietyzacji Polski. Mackiewicza nie interesowały intencje episkopatu czy działaczy katolickich, oceniał ich jedynie na podstawie tego, co mówili i pisali, a więc interesowały go tylko słowa, deklaracje, względnie czyny. W nich dostrzegał ogromne niebezpieczeństwo i to krytykował.

Nie wierzcie Sołżenicynowi!

Mackiewicz-historyk doskonale znał kulisy różnych sowieckich manipulacji międzynarodową opinią publiczną. Wiedząc, że Kreml nie wykonuje żadnego ruchu, który by nie miał przynieść mu realnych i wymiernych korzyści, na każde wydarzenie w obozie komunistycznym patrzył pod tym właśnie kątem — kto kogo i w jakim celu manipuluje. Czasem okazywało się, że miał rację, czasem mylił się niezmiernie. Ostro występował przeciwko teoriom mówiącym o „polskiej drodze do wyzwolenia”, uznając, że „własna droga do wyzwolenia spod komunistycznego panowania istnieć nie może, gdyż pojedynczy naród bloku komunistycznego nie jest w stanie wyzwolić się spod komunizmu o własnych siłach. A nawet samo mechaniczne oderwanie od bezpośredniej władzy czerwonej Moskwy, czy wysiłki w tym kierunku, wcale nie gwarantują wyzwolenia z ustroju komunistycznego. Jak tego klasycznym przykładem jest samodzielność komunistycznej Jugosławii czy Albanii (…)”. Rozwiązanie widział jedynie w „międzynarodowej krucjacie antykomunistycznej”. „Niestety” — pisał — „jest ona zablokowana powszechną dziś niechęcią do tego rodzaju alternatywy”. W każdym razie wszystkie wypowiedzi na temat „własnej drogi” do wyzwolenia uważał Mackiewicz za rozbijanie jedności bloku antykomunistycznego, co było na rękę tylko… komunistom.
Występował przeciwko dysydentom, widząc w nich nie ludzi układu wolnego, lecz „odszczepieńców” od komunistycznego pnia, z którego wyrośli. Nie ufał więc autentyczności wystąpień Andrieja Sacharowa w obronie praw człowieka, węszył manipulację w deportacji Aleksandra Sołżenicyna na Zachód: „(…) gdy KC Partii w Moskwie zapoznał się z treścią listu Sołżenicyna Do Wodzów Związku Sowieckiego, w którym autor kategorycznie występuje przeciwko każdej formie stosowania kontrprzemocy wobec Sowietów, wpakowano go czym prędzej do samolotu i z możliwym komfortem przesiedlono na kapitalistyczny Zachód, aby tu głosił swe tezy. Wszystko jest możliwe”. Sprzeciwiał się gloryfikacji radzieckiego pisarza w Ameryce, uznając, że jego działalność może być prowokacją. „Komunizm istnieje nadal” — pisał — „i będzie zagrażał światu tak długo, jak długo będzie istniał. I z każdym rokiem się wzmacnia. A ci, nieliczni na świecie, którzy to rozumieją, skupiają się wokół Apostoła [tj. Sołżenicyna] głoszącego nieobalenie komunizmu — w żadnym wypadku — przemocą, oraz niedopuszczenie do wojny z nim. W moim przekonaniu są ofiarą nieporozumienia. W ich własnym, są wyrazem szczytowego antykomunizmu”. Walczył też zaciekle z propagowanym przez „postępową” lewicową inteligencję hasłem „komunizm z ludzką twarzą”, które uważał jedynie za zgrabny trik, mający w swej podstawie przekonanie, że „ludzki” oznacza automatycznie „dobry”; tymczasem człowiek może być równie dobry, jak i zły. Jest to zatem „praktyka fałszywej teorii wprowadzana w codzienne życie przez ludzi”.
Nie miał również Mackiewicz zaufania do opozycji demokratycznej w Polsce, która narodziła się w drugiej połowie lat 70. (przede wszystkim KSS „KOR”). Kryterium jego oceny stanowiła bowiem deklaracja walki z komunizmem. Tych ludzi, którzy deklaracji takiej jasno nie składali, uważał pisarz także za swoich przeciwników. Niechętnie więc, a przynajmniej nieufnie musiał być nastawiony do wielkiego ruchu oporu społecznego, który doprowadził do powstania „Solidarności” (w roku 1980), gdyż jego czołowi ideolodzy mieli rodowód komunistyczny, a w niektórych przypadkach nawet stalinowski. W deklaracjach tego ruchu, nawołujących do poszanowania konstytucji, respektowania prawa i podstawowych zasad ustrojowych, znajdował potwierdzenie tezy, że wszystkie ruchy dysydenckie zmierzają jedynie do ulepszenia komunizmu (i tym samym przedłużenia jego żywota), nie zaś bezwarunkowego obalenia. Nie rozumiał Mackiewicz tego, co działo się w Polsce w latach 1976-81. Zapomniał, że istnieje jeszcze codzienne, szare życie, którego nie można wcisnąć w ramy programów i deklaracji. Nie wierzył, by ten ruch — masowy sprzeciw społeczeństwa — miał doprowadzić w przyszłości do odrzucenia ustroju komunistycznego w Polsce. Mylił się. Bywało, że płacił głoszeniem absurdalnych tez — niektórzy nazywali to nawet… paranoją — za stałość swoich poglądów (dotyczy to nade wszystko doszukiwania się w wielu działaniach komunistycznych prowokacji). Tymczasem to dzięki temu ruchowi, wobec którego czuł tyle dystansu, w połowie lat 80. zaczęły ukazywać się w Polsce — w drugim obiegu — jego książki. Inna sprawa, jak oceniałby polityczną rzeczywistość III Rzeczypospolitej…

 

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów, ze strony www.jozefmackiewicz.com, w całości lub w części, bez zgody właściciela strony jest zabronione.

© 2024. All Rights Reserved. Opracowanie strony: fdgstudio.net