Tytuł: To dopiero byłaby klęska…
Autor: Józef Mackiewicz
Wydawca: „Goniec Codzienny”, nr 16 z 10 sierpnia 1941
Rok: 1941
Opis:
To dopiero byłaby klęska…
Oddawna znaliśmy formułką następującą: Bolszewizm jest wrogiem podwójnym. Zewnętrznym i wewnętrznym. Zewnętrznym w osobie państwa napadającego z całym jego aparatem i armią, wewnętrznym w osobie trzeciej międzynarodówki podkopującej obronność przeciwnika.
POLITYCZNA BAKTERIOLOGIA
Musimy jednak sobie powiedzieć zupełnie wyraźnie: bolszewizm jest wrogiem przede wszystkim i nade wszystko, bo jest wrogiem nr. 1 każdego narodu. O ile wróg, że się tak wyrazimy „normalny” niszczy przede wszystkim państwo swego przeciwnika, o tyle bolszewizm pokonując państwo, niszczy jednocześnie naród, ewentualnie narody to państwo zamieszkujące, ich dobra duchowe, ich ideały narodowe. I to niszczy w sposób gruntowny, specyficzną metodą podporządkowania polityki narodowościowej systemowi komunistycznemu.
Jeżeli się mówi o „bolszewickiej zarazie”, to nie z zamiarem użycia obraźliwego słowa, a raczej dosłownie ściśle. Bolszewizm działa bowiem w sposób rozkładająco-zaraźliwy na cały naród, jak epidemiczna choroba na masy organizmów ludzkich. W oddziaływaniu bolszewizmu na wartości narodowe odnaidujemy wszelkie cechy i stadia, jakie spostrzegamy w różnych chorobach: przygnębienie, apatia, potem gnicie od wewnątrz, rozpadanie się poszczególnych członków, wreszcie zanik jednolitego organizmu społecznego, czyli śmierć. – Nie będę w tem miejscu wdawał się w szczegółową analizę środków, jakiemi bolszewizm dopina swego celu. Poświęcić by im można ogromne dzieło z dziedziny dotychczas nie znanej, którąbym zatytułował: „Polityczną Bakteriologią”. Natomiast skutki tego działania są proste i stoią nam wszystkim w oczach i pamięci.
Kiedyś, gdyśmy się jeszcze z bolszewizmem nie zetknęli bezpośrednio, w zdumienie wprawiały wszystkich efekty procesów moskiewskich, na których ludzie, zatwardziali w ideologii i konspiracji, jak Radek, Bucharin, Tuchaczewski, Zinowjew et comp. idąc na pewną śmierć, kajali się wszelako na sposób zgoła niesamowity, wijąc się w błocie najbardziej bzdurnych i niewiarygodnych samooskarżeń. Rozmawiałem na ten temat z psychiatrą, badaczem mózgu Lenina. Nie umiał mi również powiedzieć nic sensownego. Wskazał tylko na fakt, że ludzkość zna dotychczas jedyną analogię, a mianowicie fantastyczne samooskarżenia czarownic palonych na stosie w wiekach średnich.
Jeden rok rządów bolszewickich u nas, potrafił wytwarzać z poszczególnych ludzi takie psychiczne łamańce, jakich by po nich nikt ani przedtem ani potem spodziewać się nie mógł, absolutnie nie mógł. Załamywanie społecznego kośćca, upadek ducha, ratowanie się samozakłamaniem, oto objawy notoryczne. Na usprawiedliwienie ich należałoby stwierdzić, że objawy takie powstają zazwyczaj w atmosferze beznadziejności, kompletnej, świadomej beznadziejności. Gdyż po miesiącach już ludzie ci uświadamiali sobie, że ten promotor każdej akcji ludzkiej – przyszłość, przestaje dla nich istnieć. Przyszłość w państwie sowieckim, to jakaś szara, leniwie ciekąca struga, w którą zanurzone jest każde ludzkie indywiduum, a to, że tak być musi, odbierało wszelką energię i chęć oporu. Działanie rozkładowe rzeczywistości bolszewickiej rozbija wszelką spójnię narodową, każdą możliwość wspólnego działania, tłumnej kontragresji. Ludzie o pewnych kryteriach, zapatrywaniach, na różnych stanowiskach społecznych, ludzie różnych środowisk, a przecie objęci wspólnymi cechami narodowemi -przestali nagle rozumieć wzajemne postępowanie, natomiast poczęli się obawiać jeden drugiego, z tej prostej przyczyny, że przestało być wiadomem kto tu jest wróg, a kto swój. Kto jeszcze Polak, Litwin, Białorusin. Rosjanin, Tatar?, a kto już tylko – bolszewik.
NAJWIĘKSZE NIESZCZĘŚCIE XX W.
Dlatego to, jak twierdzę, dla każdego narodu z osobna i dla wszystkich narodów razem, bolszewizm jest największym wrogiem ze wszystkich dotychczas notowanych w historii. Odwracając to twierdzenie, należałoby uznać, że w historii od r. 1918-go było wielkim nieszczęściem, iż bolszewizm mógł istnieć w ciągu tych 23 lat i przeprowadzić zniszczenie pod względem narodowym narodu rosyjskiego, ujarzmienie i zdeptanie narodów Ukrainy, Białorusi, Azerbejdżanu, Gruzji, Turkiestanu, Uzbeku, Tadżiku, Buchary, Kirgizji, Sybiru, Mongolii…, co umożliwiło mu uzbrojenie się i żywienie zamiarów opanowania całej Europy.
SOWIETY U SZCZYTU POTĘGI.
W takim stanie doczekujemy się okresu pomiędzy rokiem 1939-tym i 1941-szym. Okres ten wytworzył sytuację wyjątkowo dla Sowietów pomyślną koniunkturę, którą zdawna już oczekiwały. Narody Europy pochłonięte według mniemania bolszewików wojną i wzajemnym osłabianiem militarnym, podczas gdy „neutralne” Sowiety gromadzą i uzupełniają własną siłę militarną. Wyzyskując sytuację europejską, przystosowują się jednocześnie do roli przysłowiowego języczka u wagi, jaki w krytycznej chwili ma przechylić szalę zwycięstwa. Sowiety spodziewają się, iż one, a nie kto inny będą decydować o przyszłej konstelacji Europy, poto, by ją następnie opanować bez reszty. Że tak się rzecz miała, że to leżało właśnie w zamiarach sowieckich, nie może ulegać najmniejszej wątpliwości dla nikogo i wypływało z samej natury politycznego założenia SSSR. – W ten sposób dla Europy, ba, może dla całego świata kulturalnego, wytworzyła się maksymalnie niebezpieczna sytuacja, najgroźniejsza z możliwie groźnych.
KTÓŻ MIAŁ RATOWAĆ EUROPĘ?!
Jakiż ratunek? Jakież wyjście z tej sytuacji? Jedno tylko: Sowiety należy rozbić zanim zakończy się wojna. Zanim z tą wojną nie ruszą same na Europę. Już gromadzą siły, już jest za minutę dwunasta!
Któż miał tego dzieła dokonać? W sytuacji z roku 1941-go. czyli ostatecznego terminu dla ratowania Europy przed zarazą bolszewicką – mogły tego dokonać tylko i wyłącznie – Niemcy. Oto się chyba absolutnie nikt spierać nie będzie. A fakt, że tego dokonały, ośmieliłbym się policzyć im nie jako zasługę wobec świata kulturalnego, lecz jako spełnienie świętej misji.
A jakże wobec tego faktu obowiązującego kulturalną Europę zachowała się Anglia? Anglia dla własnych celów stanęła po przeciwnej stronie, zawarła z bolszewikami sojusz. Przez to pogłębiła tylko poprzednie nieszczęście, które pozwoliłem sobie nazwać powyżej, nieszczęście XX wieku.
STALIN W ROLI ALEKSANDRA I
W zwycięstwo Niemiec nad Sowietami nie należy wątpić. Ono jest zupełnie pewne. Ale zechciejmy na chwilę wyobrazić sobie niemożliwość: zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej. Bo nie mówmy o zawiłych kombinacjach, snutych przez różnego autoramentu polityków. Mówmy o faktach. A faktem jest, że z jednej strony walczą Niemcy, z drugiej koalicja anglo-sowiecka. Jakiż był by też rezultat takiego niemożliwego zwycięstwa? Dziś przegrała prestigeo’wo i przegrała militarnie w górach Norwegii, w cieśninach Skageraku, we Flandrii, w Jugosławii, Grecji, na Krecie. Przegrała wszędzie, nie wygrawszy ani jednej bitwy, ani jednej operacji wojennej przeciwko Niemcom. A więc triumfatorem w zwycięskiej koalicji anglo-sowieckiej nie byłby król Jerzy VI, tylko Józef Wissarjonowicz Stalin. Jemu przypadłaby chwała, w aureoli której wjeżdżał ongiś do Paryża cesarz Aleksander I.
Coby nastąpiło dalej nie trudno jest przewidzieć. Być może nastąpiłoby nawet przemianowanie Point d’Aleksandre III w Paryżu, na Point Staline, ale już nie poto, by po nim chodzili Francuzi, tylko obywatele Francuskiej Republiki Rad…
O losie Polskiego Narodu moglibyśmy w tym miejscu nawet nie wspominać. Jego los byłby przypieczętowany może na wieki, a może na zawsze łącznie z losem innych narodów Europy Wschodniej, jeżeli zważymy niezwykłą moc rozkładową bolszewizmu, o której pisałem powyżej. Anglia, gdyby się nawet w przyszłości wzmocniła po wojnie, to nigdy by nie miała interesu dla Europy Wschodniej. Jej globalne sprawy odległe są bardzo od dorzeczy Wisły, czy Niemna. Nie chcę tu nawet powoływać się na ostatni artykuł „Times’a”, który oddaje Wschodnią Europę pod protektorat sowiecki. Artykułu tego nie czytałem, ale bez względu na łaskawą opinię „Times’a”, protektorat sowiecki doszedłby i tak do skutku. I nie byłoby w Europie żadnego czynnika, żadnej potęgi, któraby była w stanie, albo nawet chciała wyrwać polski naród z czerwonych kleszczy destrukcyjnego imperializmu.
Dlatego jestem bardzo, ale to bardzo głęboko przekonany, że w sytuacji z roku 1941 zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej, byłoby dla Polaków największa klęska, jaka nie tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie dotychczasowe na przestrzeni dziejów.