Tytuł: W długich butach po błocie (o książce Bunt rojstów)
Autor: Zbyszewski Karol
Wydawca: “Prosto z Mostu” Rok 4, Nr 9 (175), 13 lutego 1938, Warszawa
Rok: 1938
Opis:
W długich butach po błocie (o książce Bunt rojstów)
…Cudne Polesie… nieskończone tafle wód… malownicza Wileńszczyzna… dworek z białym ganeczkiem… – znamy dobrze ten szablon reportażowy. Pojedzie sobie paniusia na kiermasz do Pińska, albo jakiś fajtaś pociągiem popularnym na dwa dni do Wilna – i cykl reportaży gotów. Jałowych, nudnych, bezmyślnych.
Józef Mackiewicz “Bunt rojstów” Józef Mackiewicz mieszka stale w Wilnie, nad Naroczą był nie raz kajakiem, ale sto razy w najróżniejszych porach roku, Polesie zna równie dobrze jak reportażysta z Warszawy Cafe Club. Toteż w swym “Buncie rojstów” sięga do istoty zagadnień naszych “kresów”.
Tyle się pisało o Drui, o tej drugiej Gdyni, o spławie drzewa, o nowej kolei. Mackiewicz referuje, że Druja jest w gruzach, że wartość nieruchomości spadła w cenie pięciokrotnie, że nowa kolej gospodarczo nie ma żadnego znaczenia bo stary szlak jest krótszy, że lindugi nie było i nie ma, że nic się nie robi. Przepraszam – zrobiło się coś! Główną (i jedyną) w Drui ulicę Lwa Sapiehy (założyciela miasta) przemianowano na ulicę Rydza-Śmigłego. Podniesieni na duchu mieszkańcy mogą teraz czekać na spodziewane dobrodziejstwa spokojnie.
Albo miasteczko Jeziory. Wielki, niebrukowany plac, po środku chodzi świnia i ryje, chłopcy w harcerskich koszulkach biegają wrzeszcząc: …twoju mat…
W Jeziorach jest 3.000 mieszkańców i jest 21 organizacji. Kwitnący stan.
A Dawidgródek, gdzie dzieci śpiewają: “hej strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały!”, a dorośli patrzą chmurnie bo nie ma im co po tej krzepiącej pieśni dać na obiad. Dawidgródek co przed wojną, przed wiekami był stokroć bogatszy niż dzisiaj.
Mało, w wielu wypadkach absolutnie nic Polska nie daje kresowej ludności – poza “bastionami kultury” w postaci placówek policji KOP-u, i sekwestratorów! Stąd też powstała legenda o szczęśliwej wsi poleskiej, do której nie ma dostępu, w której nigdy nie był żaden urzędnik.
Mackiewicz odszukał tę wieś. Szedł do niej 6 godzin wśród traw, z prowiantem, wystraszonymi przewodnikami – niczym odkrywca nad Zambezzi. To perła całej książki ta wyprawa do Mitrycz, w których herbatę trzeba było robić z wody stojącej w kałuży.
Mackiewicz nie jest radosnotwórczy. Mowy przy bankietach nie wprawiają go w baranią ekstazę, po kraju nie jeździ salonkami ani ministerialnymi autami. To chroni przed bezkrytycznością. Zawsze zagląda pod przykrywkę frazesów, szumnych deklaracyj i nie tai tego, co tam spostrzega. Pisze z odcieniem smutku, jak powiedzą zapewne urzędowe czynniki – z sardonicznym grymasem szkodnika.
Mówienie prawdy nie jest szkodnictwem. “Bunt rojstów” rozwiewa wiele iluzyj zaszczepionych nam przez komunikaty PAT-a, pokazuje nam smutne, biedne, sekciarskie, zrezygnowane kresy takimi, jakimi są naprawdę. To arcy-pożyteczna książka.
A że napisana z talentem, czyta się ją lekko, z przyjemnością. Mackiewicz nie wzdraga się cytować swe rozmowy z tubylcami po białorusku. Doskonale. To tylko w filmach amerykańskich Rzymianie mówią po angielsku.